Gehenna na koloniach. "Już pierwszego dnia dostałam SMS, że czymś się zatruła"
Wciąż pamiętają te kilka dni lub tygodni, które spędzały na kolonii, z daleka od rodziców. Chciały jak najszybciej wrócić do domu, bo tęskniły, były chore, a wychowawcy nie wykazywali żadnego zainteresowania. - Kiedy moje dziecko, które źle się czuło, zwymiotowało w nocy na podłogę, obok swojego łóżka i poszło do wychowawcy po pomoc, usłyszało: "No to teraz będziesz siedziała na korytarzu. Dla mnie to obrzydliwe, nie będę tego sprzątać" - ujawnia Iwona.
Iwona wysłała niedawno swoją córkę na kolonię. Wyjazd miał być nagrodą ufundowaną przez szkołę (z niewielką dopłatą od rodziców) za jedne z najwyższych wyników w klasie na koniec roku szkolnego. Jak zaznacza w rozmowie z WP Kobieta - miała być. Bo stała się miejscem traumy dziecka, które kiedy nagle zachorowało, nie otrzymało żadnej pomocy.
"Już pierwszego dnia dostałam SMS"
- Moje dziecko miało zaszczyt znalezienia się w gronie najlepszych uczniów w szkole, a w związku z tym - pojechania na kolonię letnią. Już pierwszego dnia dostałam SMS od córki, że chyba czymś się zatruła, bo często wymiotuje, nie może nic jeść i źle się czuje. Nie jestem rodzicem, który w takich sytuacjach nadmiernie panikuje i obciąża wychowawców telefonami. Pomyślałam: "Ma opiekę, poradzi sobie" - opowiada Iwona.
Po zakończeniu kolonii usłyszała jedynie od córki, że "to była najgorsza kolonia, na jaką kiedykolwiek pojechała". Nie była jednak w stanie wyciągnąć od dziecka nic więcej.
- Dopiero kilka dni temu przez przypadek wyszło szydło z worka i dowiedziałam się o całym incydencie kolonijnym. Kiedy moje dziecko, które źle się czuło, zwymiotowało w nocy na podłogę, obok swojego łóżka i poszło do wychowawcy po pomoc, usłyszało: "No to teraz będziesz siedziała na korytarzu. Dla mnie to obrzydliwe, nie będę tego sprzątać" - ujawnia Iwona w rozmowie z WP Kobieta.
- Córka wróciła do łóżka. Nikt nie pomógł jej posprzątać, więc inne dzieci spały przy wątpliwych zapachach wymiocin. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co czuło wtedy moje dziecko - zmęczone, chore, zawstydzone, potrzebujące pomocy. W głowie mi się nie mieści, jak tacy ludzie mogą jeździć na kolonie i opiekować się dziećmi - zaznacza.
"Byłam wpędzana w poczucie winy"
"Kilka dni i ci się spodoba" - Wiktoria do dziś wspomina słowa rodziców, które usłyszała przez telefon podczas pobytu na kolonii. Była dzieckiem, nie czuła się tam dobrze, bała się cokolwiek powiedzieć albo zrobić. Nie ufała wychowawcom i tęskniła za rodzicami.
- Byłam dzieckiem, które chciało wrócić do domu. Pomimo próśb, krzyku i płaczu rodzice nie chcieli po mnie przyjechać, choć jasno mówiłam, że źle się tam czuję, nie chcę tam być. Chcę wracać do domu. Ale oni nie przyjechali. Mówili, że się przyzwyczaję. A ja się zraziłam i nigdy więcej nie pojechałam już na kolonię. Do tej pory mam o to żal - mówi.
- Wychowawcy faworyzowali wybrane przez siebie osoby i one mogły pozwalać sobie na więcej niż pozostali. Ja nie miałam nawet prawa poczuć się źle, bo od razu byłam wpędzana w poczucie winy, że przeze mnie albo jeden z wychowawców albo cała grupa będą wykluczeni z zajęć, bo ktoś przecież będzie musiał ze mną zostać. Pamiętam, że większość dzieci była niezadowolona i dzwoniła do rodziców, że chce wracać do domu. Żaden z nich niestety nie przyjechał - wspomina Wiktoria w rozmowie z WP Kobieta.
Wiktoria mówi, że była wtedy na tyle "zdesperowana", że chwytała się wszystkiego, co mogłoby sprawić, że wróci do domu. - W kulminacyjnym momencie miałam ochotę zrobić coś złego, żeby mnie wyrzucili, żebym mogła wrócić do domu. Słowo kolonia kojarzy mi się źle do tej pory, mimo tego, że wcześniej je uwielbiałam. Straciłam też przez to zaufanie do rodziców, że nie wysłuchali wtedy moich próśb i potrzeb - dodaje.
Dziś jako mama małej dziewczynki jest pewna, że nie postąpiłaby tak samo wobec córki. - Wiem, że ja bym mojemu dziecku czegoś takiego nie zrobiła. Gdyby zadzwoniła, że chce wracać do domu, od razu bym tam po nią pojechała - podsumowuje w rozmowie.
"Chodziłam głodna i niedomyta"
Ela zmierzyła się z podobną sytuacją, kiedy miała zaledwie osiem lat. Wyjechała wtedy na dwutygodniową kolonię i nie umiała sobie poradzić z brakiem obecności rodziców.
- Dwa tygodnie kolonii. Pamiętam, że było mi wstyd o cokolwiek poprosić. Chodziłam głodna i niedomyta, miałam mnóstwo brudnych ciuchów, bo nie umiałam sobie wtedy niczego uprać, a bałam się powiedzieć o tym wychowawczyni. Z biegiem czasu wiem, że nie byłam po prostu na to gotowa. Byłam za mała na tak długi wyjazd - opowiada Ela.
- Byłam też bardzo przywiązana do rodziców. Można powiedzieć, że trzymałam się tzw. mamusiowej spódniczki. Kiedy gasili światło to płakałam w poduszkę, chciałam wracać do domu. Chyba nigdy tak bardzo nie tęskniłam za rodzicami tak, jak wtedy - oznajmia.
Ela podkreśla, że jedyne, co ją w pewien sposób pocieszało, to obecność koleżanek. Co więcej, one także miały taki problem, związany - głównie - z tęsknotą za rodzicami. Mówi, że to tylko dzięki nim wytrzymała te dwa tygodnie kolonii, które dla niej były wiecznością.
"Miałam być miesiąc, a byłam tydzień"
10-letnia dziewczynka i wyjazd na miesiąc do Ciechocinka bez rodziców? Minęło już 20 lat, a Adrianna Filipiak wciąż pamięta ten straszny tydzień, który spędziła w sanatorium.
- Rodzice rzucili mnie na głęboką wodę. Myślę, że nie mieli świadomości, że aż tak to będzie wyglądało. Wysłali mnie samą do sanatorium do Ciechocinka. Miałam być miesiąc, a byłam tam tydzień, bo płakałam za nimi cały czas. Nie dogadywałam się też z innymi dziećmi, co tylko pogarszało sytuację. Pamiętam, że opiekunowie starali się to jakoś załagodzić, uspokajać mnie, ale nie dawali rady - wspomina Adrianna w rozmowie.
Przyznaje, że wyjazd bez rodziców był dla niej wtedy ogromnym przeżyciem. Jest pewna, że jak na tamten wiek - zdecydowanie za dużym.
- Po tygodniu zadzwoniłam do mamy z płaczem, żeby po mnie przyjechała. Dzwoniłam do niej jeszcze z impulsów na kartę, tak dawno to było. Mama próbowała mnie najpierw przekonać, żebym została, ale chyba zmiękczyłam jej serce tym strasznym wyciem z rozpaczy. Na następny dzień szybko przyjechała po mnie - zdradza Adrianna Filipiak.
Zobacz także: "Rodzice wydzwaniali, mieli pretensje i roszczenia". Tak wygląda codzienność wychowawcy kolonijnego
Smutek, płacz i tęsknota
Paulina, która niejednokrotnie była wychowawczynią na koloniach mówi, że ciężko jest nawet skomentować sytuacje, kiedy dzieci nie otrzymują odpowiedniej opieki od osób, do których powinny mieć wówczas największe zaufanie. Podkreśla, że sama nigdy nie miała styczności z czymś takim, a wręcz przeciwnie - gdy zdarzało się, że dzieci tęskniły za rodzicami i płakały, robiła wszystko, co tylko mogła, aby zająć je różnymi atrakcjami.
- Tęsknota za rodzicami jest najczęściej widoczna u dzieci w wieku od 7 do 10 lat. I często zaczyna się już pierwszej nocy - kiedy dzieci płaczą przed snem i nie mogą zasnąć. Wtedy trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i spróbować pocieszyć dziecko. Dodać mu otuchy, przedstawić kolonię jako super miejsce i przygodę. A jeżeli ma problem z zaśnięciem, poczytać bajki na dobranoc. Wszystko da się zrobić - oznajmia Paulina.
Wychowawczyni przyznaje, że taka tęsknota trwa zazwyczaj kilka pierwszych dni - póki dziecko się nie zaaklimatyzuje i nie pozna nowych osób. Wtedy to idzie w zapomnienie.
- Osobiście tylko raz miałam sytuację, że rodzic musiał przyjechać po dziecko. Ale nie było to spowodowane tęsknotą, a zachowaniem. Nie mogliśmy (wychowawcy - przyp. red.) sobie z nim poradzić - podsumowuje Paulina w rozmowie z WP Kobieta.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.