"Jesień mija, a ja niczyja". Dlaczego poszłam na szybkie randki i co z tego wynikło?
Z roku na rok stajemy się coraz bardziej samotni, a najbardziej do tego przyczyniają się chyba aplikacje randkowe. Postanowiłam sprawdzić na własnej skórze, czy oldskulowe szybkie randki to faktycznie opcja tylko dla desperatów. Przy jednym ze stolików przeszedł mnie prawdziwy dreszczyk emocji.
14.10.2023 | aktual.: 16.10.2023 13:27
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Mam 37 lat i od ponad trzech jestem singielką. Wcale nie udaję, że to mój wybór i że bycie niezależną jest takie cool. Przeciwnie! Chciałabym się zakochać i budować mądre, ciekawe życie z osobą, która ma podobne priorytety i cele. Współczesne randkowanie przypomina jednak orkę na ugorze, wymaga niemal nieustannej pracy. Aplikacje randkowe wcale nie zostały stworzone do kojarzenia par. Zapewniają one poszukującym nieustanne strzały dopaminy, uzależniając od nieustannego scrollowania.
Tym samym zostaję sprowadzona do jednej z miliona opcji, którą w mgnieniu oka można zastąpić kolejną. W ciągu kilku miesięcy byłam na kilkunastu randkach podczas których: zdarzyło się, że "kandydat" zapomniał powiedzieć, że był w związku, inny napomknął, że odbył dwa wyroki za napaści, jeszcze inny zapytał, czy mam sprawdzonego dilera. Nie wspomnę o tabunie niezdecydowanych bajkopisarzy i tych, którzy po randce postanowili ulotnić się jak kamfora. No, ale jeśli nie aplikacje randkowe, to co?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dla każdego coś szybkiego…
Wydawać by się mogło, że szybkie randki, czyli speed dating, to relikt przeszłości, który całkiem stracił rację bytu po pojawieniu się Tindera. Jednak w ostatnich latach wraca do łask, podobnie jak biura matrymonialne. W dużych miastach takie wydarzenia są organizowane niemal codziennie. Można wybierać z przeróżnych wariantów: "Szybkie randki dla singli kochających podróże", "Szybkie randki dla chrześcijańskich singli", "Szybkie randki dla wysokich", a nawet tzw. "Lwowski stolik" - czyli randki z możliwością sprawdzenia, co uczestnicy myślą na nasz temat. Koszt uczestnictwa to ok. 45 zł. Co ciekawe, zazwyczaj to panowie stanowią większość zapisanych.
Wybieram grupę "Szybkie randki dla singli 35+ z wyższym wykształceniem". Wydarzenie odbywa się co niedzielę w pubie w centrum Warszawy. Przyznam, że piwnica śmierdząca piwem nie byłaby moim pierwszym wyborem na romantyczne spotkanie, ale staram się nie zrażać.
Na miejscu powoli zbierają się panowie i panie. Przy rejestracji dostaje się naklejkę z imieniem i kartę, na którą będzie się wpisywało kolejnych kandydatów i notatki na ich temat. Każda z "randek" trwa 5 minut. Wyjątkowo dzisiaj to panie się przesiadają, czyli po dzwonku zmieniają stolik na kolejny. Dzisiaj panowie wyjątkowo nie dopisali, na sali jest ich 10 na 14 pań. Jeśli pan i pani wzajemnie się polubią (czyli zaznaczą swój "numerek" w odpowiedniej rubryczce) dostaną swoje dane kontaktowe. Zamawiam coś do picia i z niecierpliwością czekam na start.
"Ludzie uważają, że to akt desperacji"
- Jesteś tu pierwszy raz? - zagaduje mnie Renata, 44-letnia redaktorka w dużym wydawnictwie. Część towarzystwa się spóźnia, więc mamy chwilę, żeby pogadać. Jest weteranką szybkich randek. To jej piętnaste spotkanie. Zdecydowała się na to, bo aplikacje randkowe to jej zdaniem "dramat".
- Zdarzyło się, np. że facet, z którym spotykałam się kilka miesięcy, okazał się żonaty. Dowiedziałam się, bo coś przeczuwałam i przeprowadziłam internetowe śledztwo - twierdzi. Na speeed datingu też dotąd nie miała szczęścia, ale jak mówi, działała bardzo ostrożnie, kierując się tylko i wyłącznie intuicją.
- Zaznaczałam najwyżej dwóch, trzech panów po każdym spotkaniu. Takich, z którymi miałam chemię. Tylko raz miałam trafienie, ale podczas prawdziwej randki facet wydał mi się agresywny. Opowiadał, jak walczy z siostrą o spadek po rodzicach. Odpuściłam - tłumaczy.
Renata mówi, że uczestnictwo w spotkaniach nie jest jednak wcale bezowocne. Wprawdzie nie znalazła jeszcze wielkiej miłości, za to fantastyczną przyjaźń. - Poznałam tu dwie dziewczyny, z którymi często spotykamy się prywatnie. Z jedną stworzyłam prawdziwy tandem, wspieramy się, wyjeżdżamy na wspólne wakacje - mówi.
- Ludzie myślą o osobach, które przychodzą na takie spotkania "desperaci", ale co jest złego w tym, że człowiek chciałby jeszcze się zakochać, jeszcze coś przeżyć? - zastanawia się.
Tym razem Renata postanawia zrobić eksperyment, nie będzie zaznaczać, jak zwykle, dwóch, trzech panów, z którymi ma flow, tylko da szansę wszystkim nowym kandydatom. Tymczasem organizatorka ogłasza start pierwszej randki, a ja przesiadam się do pana przy stoliku obok.
Kącik złamanych serc
Tomek (niektóre imiona zostały zmienione - przyp. red.) już na starcie mówi wprost, że szuka żony. Na oko jest przed pięćdziesiątką, ale uwagę zwraca zadbany wygląd i elegancki strój. - Jestem rozwodnikiem, rozstałem się z żoną po 17 latach. To była jej decyzja. Zostałem sam w wielkim domu pod lasem - opowiada.
Jest radcą prawnym i pracuje głównie zdalnie. Nie ukrywa, że czasem nie ma do kogo ust otworzyć. W aplikacjach mu się nie wiodło, nie jest specjalnie przebojowy, nie potrafi się sprzedać w atrakcyjny sposób. Zanim zdążę się dowiedzieć czegoś więcej, mija pięć minut.
Przy kolejnym stoliku siedzi przeciwieństwo Tomka, pewny siebie Mariusz o sportowej sylwetce. Taksuje mnie wzrokiem od góry do dołu. Nie chce mówić, czym się zajmuje, ma swoja działalność gospodarczą (potem Renata podpowie mi, że majętni faceci wolą czasem zatajać takie informacje, żeby kobiety nie wybierały ich ze względu na gruby portfel). Chętnie za to opowiada o rajdach samochodami terenowymi na Mazurach, które organizuje dla swoich znajomych.
- Lubisz adrenalinę? Chciałabyś się przejechać? - pyta, wbijając wzrok w mój dekolt. Nie chciałabym, ale na szczęście od odpowiedzi ratuje mnie dzwonek.
Kolejny pan jest programistą i zdaje się być ucieleśnieniem stereotypu o tym zawodzie. Nieśmiały, wycofamy w kontakcie z płcią przeciwną. Niespecjalnie nam się klei rozmowa. Jest dobrze znany Renacie, regularnie odwiedza pub "Pod grubą Kaśką", dotąd jednak, bez powodzenia.
Przy kolejnym stoliku żałuję za to, że mam tylko pięć minut. Zaaferowany Bartek z pasją opowiada mi o pięciu milionach owadów, głównie chrząszczach afrykańskich, których dogląda jako biolog w PAN. - W mojej pracy jest niewiele kobiet, a moi koledzy to zakompleksieni frustraci z małymi kuśkami - mówi, a ja już bym wolała, żeby paplał o chrząszczach.
Przy kolejnym kandydacie w końcu podnosi mi się ciśnienie. Piotr zaczyna od informacji, ile podnosi na klatę (130 kg). Oferuje, że chętnie pomoże mi przestawić szafę w mieszkaniu albo wnieść po schodach lodówkę. Na informacje, że nie mam prawa jazdy, reaguje z wyraźną ulgą.
- Może to i lepiej, bo prowadziłabyś słabo, jak każda kobieta. Jedzie taka, widzi pomarańczowe światło i daje po hamulcach. Potem się dziwi, że ktoś jej wjeżdża w dupę. Kobiety są słabe w prowadzeniu, topografii i sile - rozkręca się.
Na nic moje tłumaczenia, że w 2022 r. 72 proc. wypadków spowodowali mężczyźni. - Jesteście lepsze w opiece nad dziećmi, matki nikt nie zastąpi. Biologii nie oszukasz - poucza. Całe szczęście organizator zarządza kilkuminutową przerwę, a ja mogę uciec na uspokajającego dymka.
Kolejny uczestnik to przeciwieństwo konserwatywnego Piotra. Emil jest grzecznym, eleganckim nauczycielem muzyki. Z tego, co usłyszałam na przerwie, zrobił wrażenie na kilku paniach, pewnie okaże się randkowiczem z największym powodzeniem. Mądrze, refleksyjnie opowiada o swojej samotności, niedawnym rozwodzie. W końcu zadaje mi pytanie, które dźwięczy mi w uszach do końca wieczoru. "Dlaczego dotąd ci nie wyszło?".
Zobacz także
It’s a match?
Po dziesięciu rozmowach jestem bardzo zmęczona. Z ulgą przyjmuje informacje, że niepozorny grawer Mariusz (a z tego, co mówiła Renata nie grawer, a kamieniarz), to moja ostatnia randka (pozwoliłam sobie kilku panów pominąć przy opisie). Teraz mam kilka minut na przejrzenie notatek i zaznaczenie tych panów, z którymi chciałabym się umówić. Stawiam krzyżyk tylko przy Emilu. Wyniki dostanę następnego dnia mailowo, gdy organizatorzy porównają wpisy pań i panów i znajdą dopasowania.
Mail przychodzi chwilę po 12:00. Okazuje się, że polubiło mnie czterech panów, ale nie mam żadnego dopasowania. Dzwoni rozczarowana Renata. Mimo jej nowatorskiej strategii (czyli zaznaczeniu wszystkich nowych panów) nadal nic. - Postanowiłam, że zmieniam organizatora, tutaj znam już prawie wszystkich - komentuje rozgoryczona. - Ale powiem ci, Marta, jedno, ja się nie poddaję i ty też się nie poddawaj - życzy mi na pożegnanie.
Dla Wirtualnej Polski Marta Kutkowska