Kiedy dziecko zostaje kumplem. Parentyfikacja nie dotyczy tylko rodzin dysfunkcyjnych
Odbijając się od medialnego szumu wokół zdjęć, na których 15-letni Allan Krupa zaciąga się papierosem, podczas gdy jego mama Edyta Górniak siedzi w pobliżu, zastanawiamy się nad mroczną stroną rodzicielstwa bliskości.
29.03.2019 | aktual.: 09.05.2019 18:15
Tabloidy to fascynująca lektura. Ileż to sensów można wyczytać między pozornie prostymi komunikatami. Ileż z maestrią wbijanych szpil. W dodatku zamiast igieł kuśnierskich, w tabloidach używa się raczej zestawów do akupunktury.
Studium przypadku: W czwartek syn Edyty Górniak i Dariusza Krupy, niejaki Allan, świętował urodziny. Konkretnie: 15. Towarzystwo? Mama i znajomi mamy.
To wciąż za mało, żeby wylądować na okładce "Super Expressu", tak się jednak składa, że paparazzi złapali nastolatka na samotnym papierosie przed restauracją.
"Sensację" miał wzbudził fakt, że piosenkarka pozwala synowi palić, o czym miało świadczyć to, że pozwalała mu wychodzić na zewnątrz w trakcie przyjęcia. Jak to w tabloidach, okazało się, że żadnej sensacji nie ma.
Górniak bynajmniej nie przyklaskuje raczkującemu nałogowi syna, który napisał na Instagramie: "Oj już nie wypominajcie mi wczorajszego wieczoru. Mama wystarczająco suszyła mi głowę za ten urodzinowy 'parowóz'".
"Allanek przez cały wieczór przytulał się do mamy. A gdy się nie przytulał, wymykał się z restauracji na papieroska", "Młodzian zaciągał się jak stary palacz", "Urodzinowy tort był nietypowy – kubełek skrzydełek i hamburgery z marcepana".
Dziennikarz wykazał się dyskretną perfidią, konsekwentnie tytułując chłopaka "Allankiem", zaś Edytę "mamą". Całkiem jak gdyby opisywał niedojrzałą kobietę i jej dorastającego syna, ale młodą matkę, która zabiera przedszkolaka na gofry (pardon – hamburgera z marcepanu).
Nie da się ukryć, że Allan i Edyta to w polskim show-biznesie nietypowe duo. Z jednej strony wzór samotnej matki, która walczyła z wieloma przeciwnościami, żeby zapewnić synowi spokojne dzieciństwo z dala od oczu ciekawskich.
Jednocześnie zdaje się, że szanuje pasje i wybory syna. Wśród współczesnej, medialnej arystokracji na topie są raczej szkoły co najmniej prywatne, a najlepiej - międzynarodowe. Niewielu celebrytów zdecydowałoby się, tak jak Górniak, na posłanie dziecka do szkoły wojskowej.
Z drugiej strony Edyta i Allan przerzucają się w social mediach rzewnymi wyznaniami miłości. Piosenkarka zagłaskuje i zacałowuje coraz starszego syna, a na domiar dzieli się tym z fanami.
Przyjaźń i kochanie
Na jej Instagramie można przejrzeć album "My love". Zawartość? Nastoletni Allan śpi na kolanach mamy, Allan śpiewa w chórze szkolnym, Allan wraca ze szkoły kabrioletem, Edyta śledzi trasę samolotu Allana online, Edyta całuje Allana, Edyta rzuca się na Allana na parkingu podziemnym. Łącznie kilkadziesiąt kadrów i filmików.
Nie żebym wyciągała daleko idące wnioski na podstawie aktywności celebrytki w mediach społecznościowych i kilku zdjęć z "Superaka". Tym niemniej obserwacja relacji matka-syn z boku to ciekawy przyczynek do zastanowienia się nad tym, jak to jest z tą bliskością w przypadku dojrzewających dzieci.
Ciepły wychów
Rodzicielstwo bliskości miało być odpowiedzią na praktykowany przez lata "zimny wychów". To idea oparta na założeniu, że dostępni emocjonalnie i wrażliwi rodzice kształtują u dziecka bezpieczny styl przywiązania. Co to oznacza? Przede wszystkim umiejętność budowania zdrowych relacji z ludźmi w dorosłym życiu. W olbrzymim uproszczeniu, rodzicielstwo bliskości polega na zaspokajaniu potrzeby emocjonalnych dziecka, dużej empatii i uważności.
O to, czy można w ogóle być "za blisko" z własnym dzieckiem, pytam psycholożkę i psychoterapeutkę Katarzynę Kucewicz.
- Rodzice często opacznie rozumieją ideę bliskości. Jasne, ma wymiar emocjonalny i fizyczny, ale nieodzowne jest też zachęcanie do samodzielności i stopniowe "przecinanie pępowiny". Bliskość ma zapewniać poczucie bezpieczeństwa, a nie uzależniać – zaznacza Kucewicz.
Oczywistym jest, że innego rodzaju bliskości potrzebuje 10-latek, a innego 15-latek. Problem polega na tym, że niekiedy trudno ustalić granicę od której powinniśmy zacząć traktować potomstwo mniej jak dzieci, a bardziej jak dorosłych.
Zdaniem Kucewicz, jeśli rodzic ma wątpliwości w tej kwestii, bezpiecznie jest ustalić za cenzus 18 urodziny. Nie chodzi oczywiście o to, żeby zmienić nastawienie do dziecka z dnia na dzień. Prawna pełnoletniość to najwyższy czas na zaakceptowanie faktu, że rodzic nie ma już prawa ingerować w życie i decyzje dziecka. Może jedynie doradzać. Chorobliwa chęć "uchronienia" dziecka przed błędami najzwyczajniej w świecie się nie sprawdza.
- Kiedy dzieci zaczynają dojrzewać wielu rodziców z bliskości, której jak powietrza potrzebuje małe dziecko, płynnie przechodzi w relacje kumpelskie. Najczęściej robią tak matki. W odczuciu samego dziecka może się to wydawać idealnym układem. W końcu mama-przyjaciółka to ktoś, z kim można fajnie spędzić czas, a koledzy i koleżanki mające surowych - czy po prostu poważnych - rodziców, zazdroszczą. Tyle że takie podejście może wypaczyć młodego człowieka. Jeśli nastolatek staje się powiernikiem i przyjacielem, traci poczucie bezpieczeństwa i oparcie w rodzicu. Matka-kumpela przestaje być w jego życiu "tą starszą i mądrzejszą". W końcu nastolatek jest traktowany jako równorzędny partner, nie ma do kogo zwrócić się ze swoimi problemami – wyjaśnia psychoterapeutka.
Zamiana ról
Często relacje kumpelskie z dzieckiem zamieniają się w to, co psychologia nazywa parentyfikacją, czyli przejęciem przez dziecko funkcji dorosłego, czasem wręcz "bycia rodzicem dla własnego rodzica". Pierwszym skojarzeniem z taką konfiguracją są, nie bez powodu, rodziny dysfunkcyjne.
Kiedy rodzic uzależniony, np.od substancji psychoaktywnych, nie jest w stanie zatroszczyć się o siebie, zaczyna się nim zajmować dorastające w cieniu nałogu dziecko. Do takich sytuacji może też dochodzić w rodzinach wielodzietnych, kiedy np. najstarsze dziecko musi opiekować się gromadą innych dzieci i wypełniać obowiązki domowe niedostosowane do jego wieku.
Jednak parentyfikacja nie zdarza się wyłącznie w rodzinach, w których rodzice z różnych powodów nie są w stanie należycie opiekować się potomstwem. W przypadku parentyfikacji emocjonalnej, dziecko nie opiekuje się rodzicem w sensie fizycznym ani nie jest obarczone nadmiarem obowiązków. Najczęściej jest traktowane jak dorosły i, podobnie jak dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, przedwcześnie dojrzewa, niejako z przymusu.
- Takie dzieci w dorosłym życiu mają tendencje do brania na siebie odpowiedzialności za rzeczy, za które odpowiedzialności brać nie powinny. Często dręczy je poczucie winy. Miewają przekonanie, że mogą liczyć tylko na siebie. A to rodzi chroniczny stres – wylicza Katarzyna Kucewicz.
W przesadną bliskość z własnym dzieckiem można się uwikłać zupełnie nieświadomie. Z doświadczenia psychoterapeutki wynika, że często dzieje się tak, kiedy kobiety zostają same z dziećmi bez większego wsparcia ze strony osób trzecich. Rozgoryczone po rozstaniu, rozdarte między pracą a domem i osamotnione, zaczynają rozmawiać z dzieckiem, jak z najlepszym przyjacielem.
Wbrew pozorom na bycie powiernikiem problemów własnych rodziców często nie są gotowe nawet 17- czy 18-latki, a co dopiero młodsze osoby. To sytuacja o tyle skomplikowana, że dziecko samo raczej nie zaprotestuje. Paradoksalnie, może odebrać ten nowy rodzaj traktowania, jako rodzaj wyróżnienia i aneksji do "świata dorosłych".
- Mądry rodzic wychowuje dziecko nie dla siebie, ale dla świata. Nie traktuje go, jako przedłużenia siebie - a tym bardziej - swojej własności. Nawet dla nastolatka powinien być w pierwszej kolejności oparciem i doradcą, nie znajomym. I nie ma to nic wspólnego z byciem "wyluzowaną mamą" – podsumowuje Katarzyna Kuncewicz.
Przeczytaj także:
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl