Kobieta od 11 roku życia wyrywa sobie włosy
Zena Williams wyznaje, że w jej dorosłym życiu było tylko kilka krótkich okresów, kiedy nie musiała nosić peruki. 32-latka nałogowo wyrywa sobie włosy z głowy. To ciężkie zaburzenie nazywa się trichotillomania (TTM).
Zena Williams wyznaje, że w jej dorosłym życiu było tylko kilka krótkich okresów, kiedy nie musiała nosić peruki. 32-latka nałogowo wyrywa sobie włosy z głowy. To ciężkie zaburzenie nazywa się trichotillomania (TTM). Chorzy nałogowo, często nieświadomie muszą pozbywać się swojego owłosienia w ramach rozładowania stresu. Szacuje się, że na TTM cierpi nawet 4 procent populacji. Skąd się bierze i czy można je leczyć?
Pochodząca z Ipswich w Wielkiej Brytanii Zena twierdzi, że trichotillomania to jej największy życiowy problem. – Zmagam się z tym cały czas. To sprawia, że ciągle cierpię na depresję i czuję się samotna – wyznaje 32-letnia kobieta. – Przez chorobę jestem osobą antyspołeczną. Nie potrafię nawiązywać relacji z ludźmi. Chcę być taka jak inni, mieć pracę, partnera, ale ciągle czuję się uwięziona w swoich własnych lękach.
Choroba zaczęła się, gdy Zena miała 11 lat. – Po wakacjach poszłam do szkoły. Byłam zestresowana zajęciami. Nagle zauważyłam, że na zeszycie leżą kępki włosów. Nawet nie uświadamiałam sobie, że robię coś takiego. Przeraziłam się, ile włosów sobie wyrwałam.
Od tamtej pory Zena wyrywała sobie włosy praktycznie codziennie. Przez to narażała się na kpiny i wyzwiska osób ze szkoły, a jak wiadomo, dzieci w tym wieku potrafią być bardzo brutalne. TTM szczególnie nasiliło się w okresie wakacyjnym. Zena wspomina, że była praktycznie łysa.
- Nie dało już się tego ukryć. Mama przeraziła się i wzięła mnie do lekarza. Zdiagnozował u mnie łysienie plackowate. Ucieszyłam się. Od tego czasu powtarzałam wszystkim, że mam tę chorobę, choć dobrze wiedziałam, że cierpię na coś innego – wspomina.
Matka Zeny obawiała się jednak, że dziewczyna będzie miała ciężkie życie z rówieśnikami. Za ostatnie pieniądze kupiła jej perukę. Jednak nie pomogło to w uzyskaniu akceptacji kolegów z klasy. Nastolatki zaczęły wyśmiewać Zenę, że nosi perukę, bo z pewnością ma raka. Nic dziwnego, że stała się introwertyczką izolującą się od rówieśników.
- Byłam zażenowana tym, że chodzę do szkoły w peruce, jednak nie chciałam, żeby ktokolwiek widział to, co jest pod nią – wspomina. – Inni uczniowie śmiali się, bo moje włosy nie wyglądały naturalnie. Parę dziewczyn wzięło nawet do szkoły aparat fotograficzny, żeby zrobić mi zdjęcia.
Zena była wyśmiewana przez rówieśników przez cały okres szkoły. Kiedyś zawzięła się i zapuściła około dwóch centymetrów włosów. Przestała nawet nosić perukę. Jednak cierpiała tak mocno, że zaczęła sama się okaleczać. Robiła sobie rany za pomocą nożyczek, noży i innych ostrych narzędzi.
- To był tak ciężki czas, że staram się o tym nie myśleć – mówi Zena. – Na szczęście w tamtym okresie poznałam wspaniałą przyjaciółkę, która pomogła mi z tego wyjść.
Kiedy Zena skończyła 18 lat, zaczął się dla niej dobry czas. Zapisała się na kurs administracji biznesu i zamieszkała z chłopakiem. Wciąż nie potrafiła jednak skończyć z nawykiem. Wspomina, że im bardziej czuła się przygnębiona i zestresowana, tym bardziej TTM nasilało się. – Nauczyłam się jednak, żeby nie wyrywać włosów z przodu głowy. Dzięki temu mogłam zakładać doczepiane włosy i w ten sposób maskować łyse placki.
- Kiedy zerwałam z chłopakiem, moja obsesja przybrała na sile. Miałam wielki problem, żeby ukryć to przed innymi – wspomina.
Zena opowiada, że jedyny okres, kiedy nie odczuwała potrzeby wyrywania włosów, to ciąża. – Przez cały ten czas czułam się bardzo źle i nie miałam czasu na zamartwianie się – wspomina. – Gdy urodziłam, pierwszy raz od 11 roku życia miałam głowę pełną włosów. Potem jednak TTM wróciło.
Przełom nastąpił dwa lata temu, kiedy Zena obejrzała na Youtube wideo młodej dziewczyny, która cierpiała na to samo, co ona. – Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że moja choroba ma nazwę i że można ją leczyć za pomocą psychoterapii.
- Leczę się już od jakiegoś czasu. Nadal wyrywam włosy, ale tylko z rąk i nóg. To przynosi ukojenie, jednak nie jest taką ulgą jak wyrywanie włosów z głowy. Jednak coraz bardziej rozumiem swoją chorobę. Wiem, że ma związek ze stresem. Mam nadzieję, że przyjdzie dzień, kiedy całkowicie pozbędę się tego problemu.
- Kiedy mówię ludziom o mojej chorobie, zwykle radzą mi: „po prostu przestań to robić”. Ale to nie takie proste. To głęboki psychiczny przymus, nad którym nie mam kontroli.
Szacuje się, że nawet 4 procent społeczeństwa może cierpieć na trichotillomanię. Jedynym sposobem, żeby wyleczyć to zaburzenie, jest psychoterapia.
Tekst: na podst. The Daily Mail/(sr/pho)