Kobiety na żurawiach wieżowych. "Wszyscy myśleli, że nie podołam i szybko zniknę"
Tragiczny wypadek w Krakowie, w którym przewracający się dźwig budowlany spowodował śmierć dwóch pracowników, a dwóch innych ciężko ranił, odbił się szerokim echem w całej Polsce. Oczy wielu osób zwróciły się na branżę budowlaną i operatorów żurawi wieżowych. I choć dźwigi to już stały element krajobrazu w większych miastach, okazuje się, że o pracy operatorów wiemy niewiele, a o kobietach na tym stanowisku praktycznie nic.
Do 18 lutego 2022 r. Urząd Dozoru Technicznego wydał kobietom 128 zaświadczeń kwalifikacyjnych uprawniających je do pracy na żurawiach wieżowych. Z roku na rok w Polsce przybywa pań, które pracują na wysokości, ale wciąż stanowią niewielki odsetek wszystkich operatorów.
Jak wygląda praca operatora żurawia wieżowego, i jak kobiety radzą sobie w tak zdominowanej przez mężczyzn branży? O swoim zawodzie w rozmowie z WP Kobieta opowiedziały trzy operatorki: Agata Popek, Monika Kolaska i Barbara Witkowska.
Kobiety na "wysokich stanowiskach"
Agata Popek operatorką żurawia została przez przypadek. Pracowała w zupełnie innej branży, kiedy kolega zaproponował jej, żeby się przekwalifikowała. W pierwszej chwili go wyśmiała, ale ponieważ nie odpuszczał, to dla świętego spokoju dała się zaprosić "na górę".
Choć był to zaledwie 30-metrowy żuraw, to wejście po pionowej drabince dało jej w kość. W połowie drogi, walcząc o oddech, myślała: "Po co mi to wszystko?". Ale widok z kabiny wynagrodził jej cały wysiłek. Jeszcze zanim usiadła za sterami, pomyślała: "To właśnie chcę robić w życiu". Miesiąc później była już na kursie, a po nim czekała na nią pierwsza praca w nowym zawodzie.
- Kiedy zaczynałam kurs w 2016 r. w Polsce na żurawiach pracowało może pięć kobiet. A w Warszawie byłam pierwszą kobietą na tym stanowisku od 30 lat. Nie ukrywam, że był to jeden z powodów, dla których się zdecydowałam na taką zmianę w moim życiu - opowiada Agata Popek.
Można powiedzieć, że w przypadku Moniki Kolaski to "góra przyszła do Mahometa". Pewnego dnia przed oknami biurowca, w którym pracowała, wyrosły żurawie. Zaczęła się zastanawiać, jak to jest pracować na dźwigu. Nie dawało jej to spokoju, więc postanowiła przekonać się na własnej skórze. Mąż załatwił jej wejście na dźwig. Tak jej się spodobało, że miesiąc później była na kursie. Od tamtego czasu minęły już dwa lata.
- W pierwszej firmie, w której chciałam odbyć kurs, usłyszałam, że nie przewidują, bym mogła wziąć w nim udział. W drugiej, również w Gdańsku, byli bardzo opryskliwi przez telefon, więc sama odpuściłam. Dopiero w Bydgoszczy trafiłam na kurs, gdzie nikt nie robił problemów i nie czułam się dyskryminowana – relacjonuje Monika Kolaska.
Barbara Witkowska wyjechała do Danii za pracą. Zaczęła od sprzątania. Po dwóch latach trafiła na budowę, gdzie największe zainteresowanie budziły w niej maszyny. Zaczęła prosić kolegów, żeby dali jej się przejechać - a to wózkiem widłowym, a to suwnicą. Potem zrobiła uprawnienia na suwnicę, a w 2016 r. kurs na żurawie.
Jednak na pracę w charakterze operatora przyszło jej jeszcze trzy lata poczekać. W międzyczasie obsługiwała suwnicę, a potem wózek widłowy. W 2019 r. złożyła papiery o pracę na dźwigu przy budowie metra. Usłyszała, że może wyjść na górę i spróbować. Obie strony były zadowolone i tak do dziś pracuje jako operatorka żurawia.
Męski świat budowlanki
Agata Popek nie ma złych doświadczeń z pracy w zdominowanej przez mężczyzn branży. Została przyjęta bardzo pozytywnie, choć gdy pojawiła się pierwszy raz na budowie, wzbudziła niemałe zdziwienie.
- Ochroniarz, kiedy usłyszał, że przyszłam do pracy, powiedział, że do biura nikogo nie potrzebują. Odpowiedziałam, że ja nie do biura, tylko na żurawia. Jego mina była bezcenna i nie chciał mi uwierzyć - śmieje się operatorka.
- Byłam wtedy "świeżakiem", który dopiero się uczy, a mimo to rzucili mnie na początek budowy. Wszyscy myśleli, że nie podołam i szybko zniknę. Ale przeszłam budowę od początku do końca - dodaje.
Monika Kolaska na pierwszą pracę musiała poczekać trochę dłużej. Na początku pandemii nie stawiało się w Trójmieście za wiele żurawi, dopiero potem, kiedy zaczął się boom budowlany, łatwiej było się gdzieś zaczepić. Niedawno urodziła jednak dziecko, więc póki co pracuje tylko na zastępstwa.
- Dziwne komentarze się zdarzają, ale to jest po prostu wpisane w tę branżę. Na żarty, odpowiadam żartem. Nie spotkałam się jednak z wyśmiewaniem, że czegoś nie potrafię, bo jestem kobietą. Nic obraźliwego nigdy mnie nie spotkało. A wręcz przeciwnie, zdarzyło się, że panowie ułożyli dla mnie pomost z desek, żebym nie musiała brodzić w błocie. Nie zdarzyło mi się też słyszeć uwag na temat mojego wyglądu. Jak kiedyś przyszłam w różowych kaloszach, to wszyscy je chwalili - opowiada ze śmiechem Kolaska.
W Danii kobieta w branży budowlanej nie budzi takiego zdziwienia jak w Polsce. Najwięcej niedowierzania Barbara Witkowska widzi w oczach obcokrajowców.
- Dla Duńczyków to nie jest nic niezwykłego, ale obcokrajowcy w pierwszym odruchu dziwią się, jak kobieta może sobie radzić na takim stanowisku. A po jakimś czasie stwierdzają, że wolą ze mną pracować niż z mężczyznami - mówi ze śmiechem.
Polska rzeczywistość
Dzień pracy operatorów żurawi wieżowych zaczyna się od gimnastyki. Ot tak jakby wejść na 10. piętro po drabinie. Czasami wdrapują się jeszcze wyżej, a czasami niżej. Wszystko zależy od wysokości dźwigu. Dopiero powyżej 80 m w Polsce może liczyć na windę. W Danii takie udogodnienie jest już powyżej 30 m.
"Czynności operatora żurawia nie mogą być wykonywane dłużej niż 8 godzin na dobę" - napisano w rozporządzeniu Ministra Przedsiębiorczości i Technologii, które weszło w życie w lutym 2019 r. I to by było na tyle, jeśli chodzi o teorię. Najczęściej w ciasnej kabinie przychodzi im spędzić o wiele więcej czasu.
- W zawodzie operatora najbardziej daje w kość presja czasu, terminów i liczba godzin pracy. Wciąż w wielu miejscach nie jest respektowany ośmiogodzinny czas pracy. Częściej jest to 10-12, a nawet słyszę, że koledzy pracują i po 16 godzin. A w tej pracy nawet osiem godzin potrafi być męczące, gdy wiele się dzieje na budowie - tłumaczy Agata Popek.
Podobnego zdania jest Monika Kolaska, która ze względu na małe dziecko, stara się być asertywna: - Zawsze odmawiam nadgodzin, bo lubię spędzać czas ze swoją rodziną. Zdarza mi się pracować na dźwigu dziewięć godzin, i powiedzmy, że jest to dla mnie akceptowalna liczba. Ale nie wyobrażam sobie, jak operatorzy siedzą po 12-14 godzin, bo jednak traci się po takim czasie koncentrację.
W Danii sprawa jest o wiele mniej skomplikowana i nie ma pola do nadużyć.
- Pracuję od 7 do 16. Jeśli nie ma drugiej zmiany i trzeba zostać o godzinę dłużej, to przełożony pyta mnie, czy zostanę. Nie ma tu żadnego nacisku, więc mogę odmówić, a jeśli się zgodzę, to tę godzinę mogę sobie później odebrać - opowiada Witkowska.
Ale za to w Polsce form zatrudnienia jest do wyboru, do koloru. Możesz założyć własną działalność lub pracować na umowę o pracę. W tym drugim przypadku raczej nastaw się na najniższą krajową na papierze - resztę dostaniesz "pod stołem". Inna opcja to umowa zlecenia.
"Pracujemy na antykach"
- Nie mieści mi się w głowie, że mamy XXI w., jesteśmy w centrum Europy, a pracujemy na 30-letnich śmietnikach, bo trudno je nazwać żurawiami. One czasami są po prostu pomalowane i sprawiają wrażenie nowych, ale jak się wejdzie na górę, to można się popłakać - nie kryje oburzenia Monika Kolaska.
Agata Popek zauważa, że stan techniczny żurawi Polsce zaczyna się poprawiać: - Zdarzają się żurawie w kiepskim stanie technicznym, jednak widać, że kładzie się coraz większy nacisk na to, by były w dobrym stanie. Ale spotykam też antyki, które już dawno powinny pójść na złom, a nadal pracują.
Rozporządzenie, które weszło w życie w lutym 2019 r. sprawiło, że większość dźwigów posiada już klimatyzację, co wcześniej zdarzało się od święta. Choć montaż niektórych pozostawia wiele do życzenie, bo jeśli rura jest wypuszczana przez otwarte drzwi kabiny, próby jej schłodzenia spełzają na niczym.
Czytaj także: Jest pilotką samolotów pasażerskich. "Zachęcam kobiety do tego, aby przełamały brak wiary w siebie"
Asertywność na wagę złota
Operator ma obowiązek odmówić wykonywania poleceń, które naruszają przepisy rozporządzenia z 2019 r. lub gdy uzna, że użycie maszyny stwarza niebezpieczeństwo dla życia, zdrowia, mienia lub środowiska. Przy prędkości wiatru powyżej 10 m/s jest zakaz transportowania ładunków wielkowymiarowych, a przy wietrze powyżej 15 m/s - całkowity zakaz pracy.
I znowu bywa różnie, bo kierownikowi i podwykonawcom zależy na dotrzymaniu terminów. Pojawiają się więc prośby i naciski o przewiezienie tylko jednej rzeczy lub czegoś "między podmuchami".
- Kiedyś nagle zerwał się silny wiatr 20 m/s. Zadzwoniłam do kierownika, że muszę zejść. Zgodził się, ale kiedy zeszłam, ekipa budowlana się oburzyła. Chcieli, żebym wracała na górę, bo inny operator przecież szyby woził. Odwróciłam się na pięcie i poszłam do domu. Potem cały wieczór myślałam, co będzie, jak na drugi dzień wrócę na budowę. Ale kiedy przyszłam, miałam wrażenie, że już nikt o tym nie pamiętał - mówi Monika Kolaska.
Barbara Witkowska w Danii nie ma takich problemów: - Mamy na WhatsAppie grupę, na którą wrzucam zdjęcie wiatromierza, jeśli jest silny wiatr, przesyłam je też kierownikowi i przerywam pracę. To przecież ja odpowiadam za siebie, za ludzi, których mam pod sobą. Nikt nie może mnie zmusić do podjęcia pracy w złych warunkach.
Agata Popek nie spotkała się jeszcze z jakąś wielką presją. Zawsze stara się spokojnie wszystkim tłumaczyć, że to ona "wozi na hakach życie ludzkie", a nie oni. Dlatego to ona, a nie inni powinna decydować, czy może podjąć pracę.
Najczęstsze pytanie
- Pierwsze pytanie, które pada za każdym razem, gdy ktoś słyszy, że pracuję na dźwigu: A jak ty się tam na górze załatwiasz? Raczej omijam ten temat, bo to moja prywatna sprawa i rozmawiamy dalej – opowiada Agata Popek. - A w rzeczywistości staram się wytrzymywać do przerwy i schodzę do toalety. Wiadomo, że zdarzają się sytuacje, kiedy nie da się zejść. Ale jak ratuję się w takiej sytuacji, niech zostanie moją słodką tajemnicą.
Identyczne pytanie słyszy od ludzi Monika Kolaska: - Pytają: gdzie jest toaleta? Wiem, że panowie korzystają na górze z butelek czy słoików, ale ja po prostu schodzę. Sceptycznie patrzę na takich operatorów i obrzydza mnie, gdy zastaję w kabinie taką butelkę. To jest malutka kabina i ja sobie nie wyobrażam w tym miejscu pracować, jeść, odpoczywać na przerwie i jeszcze się załatwiać.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.