Kobiety w służbie III Rzeszy. "Niemal każdą z nich kierował zwykły oportunizm"
Były naukowczyniami, pielęgniarkami, sekretarkami, strażniczkami obozowymi. Łączyło je jedno – chęć służenia zbrodniczemu systemowi stworzonemu przez Adolfa Hitlera. "Złe. Kobiety w służbie III Rzeszy" to najnowsza książka Marka Łuszczyny. Rozmawiamy z jej autorem, który przypomniał historię m.in. Irmgard Furchner. Była sekretarka komendanta obozu koncentracyjnego Stutthof dopiero pod koniec 2022 r. została skazana za współudział w zamordowaniu ponad 11 tys. osób.
16.04.2023 | aktual.: 16.04.2023 09:13
Rafał Natorski, Wirtualna Polska: "Zło może wyglądać ślicznie" – brzmi pierwsze zdanie pana książki. W tym wypadku zło ma twarz kobiet. Dlaczego?
Marek Łuszczyna: W powszechnej opinii za zbrodnie nazistowskie odpowiadali przede wszystkim mężczyźni. Gdy w tym kontekście pojawiają się kobiety, to jest to co najwyżej grupka strażniczek z obozów koncentracyjnych, takich jak osławiona Irma Grese biczująca na śmierć pejczem z celofanu, stali i pereł. Popkultura i produkcje z gatunku nazi-exploitation uczyniły z nich symbole, ale wyrządziły ogromną krzywdę prawdzie, bo w ludobójstwo czynnie zaangażowanych było znacznie więcej Niemek – szacuje się, że nawet trzy miliony!
Mało kto wie, że w latach 1939-45 w szeregi Wehramachtu wstąpiło 500 tys. kobiet. Były radiotelegrafistkami, pracownicami łączności, inżynierkami, kierowczyniami ciężarówek, tłumaczkami, kurierkami, sekretarkami. Bez nich machina wojenna nie działałaby tak sprawnie. Do tego dochodzą tysiące Niemek pracujących w innych służbach, choćby pielęgniarek zaangażowanych w zbrodnicze programy eutanazji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czym Hitler i ideologia nazistowska uwodzili te kobiety? Określenie "uwodzili" jest jak najbardziej na miejscu, bo w archiwach zachowało się przecież mnóstwo miłosnych listów, które Niemki wysyłały do "ukochanego führera".
Nazizm jako pierwszy system polityczny zastosował na szeroką skalę marketing polityczny. Do kobiet wysyłano przekaz, że na czele państwa stoi samiec alfa pokonujący każdego przeciwnika, ale jednocześnie mężczyzna, który z wyboru jest kawalerem, bo zaślubił się z III Rzeszą. Nieprzypadkowo ukrywano przed opinią publiczną relację Hitlera z Ewą Braun, poślubioną dopiero w berlińskim bunkrze, na kilka dni przed śmiercią dyktatora.
Każda Niemka miała widzieć w nim wzorzec mężczyzny i propagandzie długo udawało się realizować ten przekaz, stąd masowa histeria wokół Hitlera, często wręcz podszyta erotyzmem. Oczywiście każda z bohaterek mojej książki miała trochę inną motywację, jednak niemal każdą z nich kierował zwykły oportunizm – jeśli w III Rzeszy chciało się robić karierę, należało trzymać z nazistami.
Niektóre z nich przechodziły na tzw. ciemną stronę mocy po prostu dla pieniędzy. Najlepszym przykładem jest Hermine Braunsteiner, strażniczka obozowa, zwana "kobyłą z Majdanka", bo za najmniejsze przewinienie zadeptywała swoje ofiary na śmierć podkutymi butami.
To była bardzo prosta, wręcz niepiśmienna kobieta pochodząca z biednej, wiedeńskiej dzielnicy, która wcześniej zajmowała się sprzątaniem obór i chlewików, a później tyrała w fabryce amunicji. Gdy nagle dostała szansę założenia eleganckiego munduru SS-Gefolge (oddziały pomocnicze SS – przyp. red.) i poczuła władzę nad ludźmi, uruchomiło się w niej – jak później stwierdził ścigający ją Szymon Wiesenthal, słynny "łowca nazistów" – otchłanne zło.
Jednak nie była głupia. Gdy niemieckie wojska zaczęły przegrywać na froncie, przeniosła się do innego obozu, gdzie nie zachowywała się już tak bestialsko. Dlatego po wojnie została skazana na zaledwie trzy lata więzienia za bicie i policzkowanie więźniów. Poznała kanadyjskiego żołnierza i wyjechała do Ameryki. Stała się Hermine Ryan, idealną gospodynią domową mieszkającą w eleganckiej dzielnicy Nowego Jorku.
Czytaj także: Kobiety ze spluwą. Wielu drżało na ich widok
Na szczęście sprawiedliwość w końcu ją dopadła.
Dzięki akcji szpiegowskiej przeprowadzonej przez Centrum Wiesenthala. Gdy w "New York Timesie" ukazał się artykuł pod tytułem "Była nadzorczyni gospodynią domową z Queensu", w Stanach Zjednoczonych wybuchła burza. Jednak musiało minąć ponad 10 lat sądowych przepychanek, by doszło do ekstradycji zbrodniarki do Niemiec. W 1980 r. skazano ją na dożywocie za zbrodnie ludobójstwa. Wyszła na wolność po 16 latach spędzonych w pojedynczej celi malowniczo położonego więzienia dla kobiet w Mülheim z powodu zaawansowanej cukrzycy.
Czy choć raz okazała skruchę z powodu swojej zbrodniczej działalności?
Nigdy, podobnie zresztą jak inne bohaterki mojej książki.
Jedną z nich jest 97-letnia Irmgard Furchner, była sekretarka komendanta obozu koncentracyjnego Stutthof, która pod koniec ubiegłego roku została skazana za współudział w zamordowaniu ponad 11 tys. osób. Mimo sędziwego wieku próbowała uciekać przed wymiarem sprawiedliwości.
W dniu, w którym miała stanąć przed sądem, uciekła taksówką z domu spokojnej starości. Postawiła na nogi policję z dwóch landów. Udało się ją zlokalizować dzięki GPS w smartfonie. Wtedy była sprawna, ale przed sądem pojawiła się już na wózku, bo tak doradziła jej córka, prawniczka.
Pan uczestniczył w jej procesie. Irmgard Furchner to jedyna z bohaterek książki, którą mógł pan poznać osobiście.
W zasadzie tylko zobaczyć. Podczas procesu siedziała w szklanej kabinie kilka metrów ode mnie. W pewnym momencie podniosła głowę i na kilka chwil spotkaliśmy się wzrokiem. Zrobiło mi się chłodno na karku. To było bardzo niemiłe doświadczenie.
Dlaczego została skazana dopiero w grudniu 2022 roku?
Dlatego, że przez długi czas Niemcy nie potrafili rozliczyć się ze swoją przeszłością. Po wojnie aparat sprawiedliwości składał się głównie z byłych członków partii nazistowskiej, którzy sądzili swoich kolegów, dlatego zapadały śmieszne wyroki. Dopiero kolejne pokolenia, ich wnuki, z właściwej perspektywy spojrzały na to, czym był nazizm i postanowili zmazać hańbę powojennego wymiaru sprawiedliwości. Jednak już nie bardzo jest kogo sądzić, gdyż zbrodniarze po prostu wymarli.
Która z bohaterek zrobiła na panu największe wrażenie?
Chyba Ruth Kellermann, wybitna naukowczyni z pięcioma fakultetami, która pod koniec lat 60. stała się słynną działaczką lewicową i feministyczną, biegłą sądową uczestniczącą w procesach o zadośćuczynienie Romom eksterminowanym przez III Rzeszę. Tymczasem w połowie lat 80. wyszło na jaw, że była ważną figurą w nazistowskim urzędzie do spraw rasy. Pracowała w obozach Ravensbrück i Auschwitz, gdzie wyłuskiwała romskie kobiety do selekcji. Sporządzała dokumenty, na które się później powoływała w powojennych procesach.
Przeraził mnie jej ohydny oportunizm. Kiedy rządzili naziści, pomagała w realizacji zbrodniczych planów, później wykorzystywała swoją wiedzę, by umiejętnie przedzierzgnąć się we wrażliwą działaczkę społeczną. Ruth Kellermann nie poniosła jednak żadnej kary, bo upadł mur berliński i na fali panującego wówczas entuzjazmu sąd uwolnił ją od wszystkich zarzutów. Zmarła w 1999 roku, dożywszy 86 lat.
Dla Wirtualnej Polski rozmawiał Rafał Natorski.