Kupili prawie 100‑letni dom. "Trudno było się w nim nie zakochać"

Nazywają siebie "ruinersami". Porzucili życie w mieście i przenieśli się na spokojną wieś. Do wielkich zmian przekonały ich domy. Nie są to byle jakie nieruchomości, a prawdziwe perełki. Teraz zarażają swoją miłością do starej architektury innych. — Wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby ten dom kupić — mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Agata. — Wiemy, że czeka nas jeszcze wiele bitew remontowych — dodają Justyna i Marek.

Dworek Justyny i Marka ma prawie 100-lat
Dworek Justyny i Marka ma prawie 100-lat
Źródło zdjęć: © Instagram
Sara Przepióra

Agata mieszkała ze swoim chłopakiem w niewielkim, dwupokojowym mieszkaniu na parterze, bez balkonu. Podczas pandemii poczuła, że ma dość życia w mieście. — Oboje pracowaliśmy zdalnie. Całkiem dobrze nam to szło. Nie mieliśmy problemów z dogadywaniem się na tak małej przestrzeni. Brakowało nam jednak dostępu do świeżego powietrza — wspomina w rozmowie z Wirtualną Polską.

Pomiędzy jednym a drugim lockdownem partnerzy rozpoczęli poszukiwania większego mieszkania na wynajem. — Ceny zwaliły nas z nóg. Uznaliśmy, że skoro mamy płacić kilka tys. zł za czynsz, równie dobrze możemy wziąć kredyt na mieszkanie — dodaje Agata. Nie interesowało ich nowe budownictwo. Rozglądali się za nieruchomością z rynku wtórnego. — Prawdziwą perełkę znaleźliśmy na jednym z lokalnych portali. Był to dom ze starym sadem na ogromnej działce o powierzchni 2,5 tys. mkw. — mówi.

Agata pojechała obejrzeć nieruchomość. Od razu poczuła, że to jej miejsce na ziemi. Przypomniała sobie dzieciństwo na wsi. Dookoła kwitły nasturcje. Do domu wchodzili przez korytarz zieleni ozdobiony różami i drzewami wiśni. — Wiedziałam, że w końcu wyląduję w wiejskim domku z ogródkiem. Życie w mieście byłoby dla mnie na dłuższą metę męczące. Mój chłopak nie protestował. Wizję remontu potraktował jak świetną przygodę i duży projekt do realizacji. Ja wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby ten dom kupić — podkreśla Agata.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Z miłości do staro(ś)ci" — piszą na Instagramie Justyna i Marek. Ich serce zabiło szybciej, kiedy wśród ogłoszeń o sprzedaży domów znaleźli prawie 100-letni dworek. - Trudno było się w nim nie zakochać. Byliśmy zauroczeni niezwykłą architekturą dworku i otaczającą go przyrodą. Wiedzieliśmy, że chcemy tutaj zamieszkać - mówią.

Oczami wyobraźni widzieli, jak spędzają w dworku najpiękniejsze chwile w życiu. Spotykają się z przyjaciółmi i rodziną, odpoczywają na ganku, spacerują polnymi dróżkami prowadzącymi wokół dworku. — Nie moglibyśmy mieć tego samego w mieście. Czuliśmy, że ciągnie nas do życia na wsi, z dala od zgiełku i ciągłego pędu — stwierdza Justyna.

Ruina z historią w tle

Cena domu była na tyle dobra, że renowacja opłacała się Agacie. — Za budynek i działkę zapłaciliśmy tylko 290 tys. zł. Nawet z perspektywy czasu podjęłabym tę samą decyzję i kupiłabym naszą ruinę — tłumaczy. Para była podekscytowana znaleziskiem. Po rozmowie z właścicielami domu dowiedzieli się, że wcześniej zamieszkiwali go starsi ludzie, którzy prowadzili gospodarstwo na własne potrzeby.

— Oryginalnie drewniany dom powstał na przełomie XIX i XX w. W latach 70. został przebudowany. Drewno zastąpiono gazobetonem. Jedyne, co może być oryginalne, to ceglana przybudówka, w której trzymano zwierzęta. Zaczęliśmy się interesować domem już w 2020 roku. Wtedy nie istniał żaden plan zagospodarowania przestrzennego, który nadawałby ton temu, jak mają wyglądać budynki w najbliższej okolicy. Kilka miesięcy później wieś została objęta nadzorem konserwatora zabytków ze względu na jej historyczne znaczenie — opowiada Agata.

W planie zagospodarowania wypisano budynki, które nazwano bezpośrednio zabytkiem lub obiektami o znaczeniu historyczno-kulturowym. Dom Agaty należał do drugiej grupy. — Nie do końca wiemy, dlaczego tak się stało. Nie jest to nieruchomość, która wpisuje się w nurt architektury historycznej, większość budynku jest z niehistorycznego gazobetonu, a co do cegły nie mamy pewności, czy jest stara, czy tylko szybko się zestarzała — komentuje.

Bitwy remontowe

Remont nie przeraża Justyny i Marka. — Sporo robimy sami. Do prostych prac, które nie wymagały specjalistycznej wiedzy, nie zatrudniamy fachowców. Dworek jest oddalony od miejsca, w którym mieszkamy, o 150 km. To spore wyzwanie logistyczne. Zdarzało się, że pokonywaliśmy tę trasę w jedną i drugą stronę w jeden dzień, żeby przez parę godzin popracować na budowie — mówi Marek.

Oboje zgodnie stwierdzają, że starają się unikać kłótni i stresujących sytuacji. — Mówi się, że jak partnerom uda się przetrwać remont domu, to już nic nie zachwieje ich relacji — komentuje Justyna. — Nie budujemy przecież domu rekonwalescencji, w którym będziemy leczyć zszargane nerwy — dodaje z uśmiechem Marek. Para nigdy nie wątpiła w to, że kupno dworku było dobrą decyzją. Jak podczas każdego remontu, nie udaje im się unikać rozczarowań. Wiązały się one zazwyczaj ze współpracą z fachowcami.

— Byliśmy zawiedzeni tym, że się nie odzywali, urywali kontakt czy wysyłali abstrakcyjne wyceny, ale staramy się tym nie zniechęcać — przyznaje Justyna.

Chwile zwątpienia przychodzą, gdy praca nie posuwa się zgodnie z oczekiwaniami. — Czasem małe prace remontowe wymagają ogromnego wysiłku, co potrafi być frustrujące. Wiemy, że czeka nas jeszcze wiele bitew remontowych. Nie pozostaje nam nic innego, jak cierpliwie, małymi kroczkami posuwać się do przodu — mówią.

Skrawki przeszłości

Justyna przesiaduje w archiwach. Próbuje odkryć historię dworku. Do tej pory udało się jej stworzyć ogólny zarys. Dworek wybudował Jan Kawczyński. Był felczerem, pracował też w pobliskiej cukrowni. Nieruchomość budował od 1930 do 1939 roku. Ukończył ją na chwilę przed wybuchem wojny. Wtedy dworek przejęli Niemcy.

— Z zasłyszanych informacji wiemy, że zorganizowali w nim ochronkę dla dzieci niemieckich żołnierzy. Nie znaleźliśmy jednak żadnych dokumentów, które to potwierdzają — zauważa Marek.

Po wojnie posesję przejęło państwo i umieściło w nim swoich lokatorów. — Wszystko, co wiemy, wiemy od naszych sąsiadów. Jesteśmy im za to bardzo wdzięczni, bo każda informacja jest dla nas na wagę złota — stwierdza.

Teraz para szuka kolejnych brakujących elementów układanki. — Zależy nam na zdjęciach, które pokazywałyby, jak dom wyglądał przed laty. Marzeniem byłyby plany architektoniczne. Mimo zaangażowania pracowników archiwum, nie udało się niczego znaleźć. Dokumenty zostały zniszczone — mówi Justyna.

— Próbujemy rekonstruować przeszłość dworku na podstawie znalezionych drobiazgów. Mamy kilka skrawków przeszłości: łyżkę, dzbanek z Ćmielowa, maselniczkę, stare butelki po mleku i lekarstwach. Mamy też zniszczone zdjęcia. Jedno prawdopodobnie przedstawia żonę Jana Kawczyńskiego. Jest w bardzo złym stanie, bo przez wiele lat leżało w gołębniku i nikt nie chce się podjąć jego renowacji — wyjaśnia.

Walka o marzenia

Agata musiała skonsultować remont domu z konserwatorem. Pierwsze rozmowy nie wskazywały na większe problemy. Specjalistka wyjaśniła parze, czego nie mogą zmodyfikować na terenie nieruchomości. — Spory pojawiły się, gdy przedstawiliśmy projekt domu — zwykłej, białej chatki z czarnym dachem z zachowaniem oryginalnych deskowań. Konserwatorka wyobrażała go sobie inaczej, musieliśmy wprowadzać zmiany. Przestała się odzywać po odkryciu gazobetonowej konstrukcji budynku. Do tej pory rozmawialiśmy o domu z cegły — komentuje kobieta.

Partnerzy stanęli przed ważnym pytaniem: podjąć się dokończenia remontu czy zburzyć dom i na tych samych podstawach wznieść nowy. — Zdecydowaliśmy się na drugą opcję. Do tej pory przeprowadziliśmy częściowy remont wnętrz. Pracowaliśmy w weekendy i braliśmy urlopy. Przyjaciele i rodzina niesamowicie nam pomogli. Dostaliśmy od nich meble, panele i masę innych rzeczy, które zalegały w piwnicach — mówi.

— Wykorzystaliśmy też rzeczy znalezione w domu. Moglibyśmy je wyrzucić, ale po co? Żeby kupić nowy mebel za kilkaset złotych? Woleliśmy podjąć się naprawy i w ten sposób z jednej meblościanki mamy szafkę pod telewizor, biblioteczkę i spiżarnię. Po miesiącu zamieszkaliśmy w naszej ruinie. Włożyliśmy w remont sporo pracy. Ale przy zachowaniu obecnej konstrukcji domu, zdaniem ekspertów, po 10 latach musielibyśmy ponowić prace — dodaje Agata.

"Kibicujemy sobie nawzajem"

Instagram, jak każda przestrzeń w internecie, rządzi się swoimi prawami. Użytkownicy dzielą się na nim pięknymi zdjęciami perfekcyjnie urządzonych wnętrz. A pod wyidealizowanym obrazkiem kryją się najczęściej trudy żmudnego remontu. Agacie nie jest bliska taka konwencja. Stworzyła profil, na którym pokazuje nieidealną codzienność. Nazwała go wymownie: "kupiłam_se_ruine".

— Chciałam wymienić się doświadczeniami z kimś, kto tak jak ja nie chce lub nie może pozwolić sobie kuchnię za 50 tys. zł czy sprzątanie trzy razy dziennie po długim, wykańczającym dniu w pracy. Poza tym śmieję się tam sama z siebie, ze swoich decyzji i wyborów, bo humor to absolutna sól mojego życia — wskazuje.

Justynie i Markowi także udało się stworzyć niezwykłą internetową społeczność zrzeszającą tzw. ruinersów remontujących stare domy oraz osoby, które marzą o posiadaniu wiekowej posiadłości. — Wymieniamy się pomysłami, doświadczeniami, konsultujemy między sobą techniczne sprawy i rozwiązania. Kibicujemy sobie nawzajem — wyznaje Justyna.

Internauci nie mogą doczekać się efektu pracy Justyny i Marka. Podziwiają ich zapał do remontu. Chętnie dzielą się z nimi własnymi historiami. — Wspominają, że kiedyś wychowywali się w podobnym budynku. Nasza historia przypomina im o dawnych latach — dodaje Marek. Inni zdają sobie sprawę, że nie chcą już mieszkać w mieście. Przez długi czas bali się do tego przyznać. — Oglądając nasze zmagania, zrozumieli, że przyszła pora na zmianę — mówi Justyna.

Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
remontruinadworek

Wybrane dla Ciebie