Blisko ludziMacierzyństwo to nie sen. O kobietach, które nie odnajdują się w roli matki

Macierzyństwo to nie sen. O kobietach, które nie odnajdują się w roli matki

Chciały mieć dziecko, ale gdy zostały matkami, okazało się, że macierzyństwo nie daje im satysfakcji.

Macierzyństwo to nie sen. O kobietach, które nie odnajdują się w roli matki
Źródło zdjęć: © 123RF

Chciały mieć dziecko, ale gdy zostały matkami, okazało się, że macierzyństwo nie daje im satysfakcji. Ciągle zmęczone i niewyspane, niedogadujące się z partnerem, żyjące pod dyktando potomka nie czerpią z jego wychowywania radości. Zamykają się w sobie, zapadają na depresję poporodową. Gdyby mogły cofnąć czas, nie zdecydowałyby się na dziecko.

Współczesne media kreują wizerunek perfekcyjnej matki - doskonale zorganizowanej, w mig odczytującej potrzeby niemowlaka, czułej i wyrozumiałej, do tego zadbanej, mającej czas dla partnera i na rozwój zawodowy. Jednak taki obraz często rozmija się z rzeczywistością. Coraz więcej kobiet nie boi się mówić otwarcie, że macierzyństwo nie spełniło ich oczekiwań.

To mnie przerosło

Z autopsji zna to 30-letnia Agata (imiona zmienione). Siedem miesięcy temu urodziła córeczkę. Cieszyła się na wieść, że zostanie mamą, dziecko było zaplanowane. Ciążę zniosła dobrze. Problemy zaczęły się jednak później. - Wiedziałam, że będzie ciężko, ale żeby aż tak - żali się.
- Macierzyństwo totalnie mnie przerosło. Może dlatego, że nie miałam nikogo do pomocy? Mąż w pracy, mama w innym mieście, teściowej brak, siostra zapracowana. Od czasu do czasu pomagały mi koleżanki, ale to i tak była kropla w morzu potrzeb. Ogrom obowiązków mnie przytłoczył. Słyszałam, że dziecko zabiera czas, ale ja nie miałam nawet kiedy skorzystać z toalety. Bywały dni, że nie zdejmowałam piżamy - opowiada.

Dziś córka Agaty ma siedem miesięcy i kobieta przyznaje, że jest już trochę lepiej, ale nadal nie rozumie fascynacji młodych matek. - Hania raczkuje, wszystko bierze w ręce, trzeba ją cały czas pilnować i to też jest męczące. Mąż stara się pomagać, ale wraca do domu późno i przez cały dzień jestem sama. Ciągle czekam, aż uznam macierzyństwo za cud, ale tak naprawdę to cholernie ciężka praca i wycieńczenie – przyznaje.

Z tym, że macierzyństwo to cud, nie zgadza się również internautka Filianna, która pisze wprost, że urodzenie dziecka było jedną z najgorszych decyzji w jej życiu. „Byłam przygotowana na to, że bycie matką to ciągła ciężka praca, że dziecko daje w kość. To nie jest najgorsze. Każdy mi powtarzał, że posiadanie dziecka to mnóstwo trudów, które jednak dziecko wynagradza, bo macierzyństwo to cud. Jakoś tego nie czuję. Byliśmy z mężem na tygodniowym urlopie i wczoraj wracając chciało mi się płakać, że znowu będę musiała być matką. To nie jest tak, że mąż mi nie pomaga. On nawet więcej zajmuje się dzieckiem niż ja. Mnie po prostu nie cieszy nic, co jest związane z synem. Gdybym mogła, to cofnęłabym czas”.

Jest super, więc o co ci chodzi?

I Agata, i Filianna nie skarżą się na mężów. Nierzadko zdarza się jednak, że rozczarowanie macierzyństwem związane jest z rozczarowaniem mężem, który nie angażuje się w wychowanie. Takich przypadków jest mnóstwo. 28-letnia Magda, która półtora roku temu została mamą, przyznaje że frustracja, jaka często ją dopada, związana jest z zachowaniem jej partnera. - Nigdy bym się tego po nim nie spodziewała, ale gdy urodziłam Kacpra, wszystko spadło na mnie. Mój mąż uważa, że to on chodząc do pracy męczy się dużo bardziej ode mnie. A ja? Przecież siedzę w domu, czasem pomaga mi siostra, nie mam żadnych obowiązków oprócz dziecka, więc o co mi chodzi?

Dla Magdy wychowanie syna okazało się arcytrudnym zadaniem, często ponad jej siły. Nie radziła sobie, gdy dziecko zanosiło się płaczem, a ona nie wiedziała, dlaczego. Nie rozumiała, dlaczego mąż ani razu nie wstał w nocy do syna, choć umawiali się, że będą to robić na zmianę. Wieczorami umawiał się z kolegami i wychodził z domu, a kiedy to ona wychodziła, po godzinie dzwonił i mówił, żeby już wróciła. - Kocham mojego syna, ale nie chcę mieć drugiego dziecka, bo macierzyństwo nie daje mi radości - mówi kobieta.

Polki bywają rozczarowane macierzyństwem, gdy wychowanie dziecka odbija się na małżeństwie. Zaczynają oddalać się od partnera, a w związku pojawiają się kłótnie i nieporozumienia. Amerykańscy psychologowie dowiedli, że dzieci rujnują pożycie małżeńskie. Badania w tym zakresie na Uniwersytecie w Denver trwały osiem lat. Wzięło w nich udział 218 par, w tym 134 wychowujące dzieci i 86 żyjących we dwoje, bez potomstwa. Wnioski z eksperymentu okazały się zaskakujące: aż dziewięć na dziesięć par obarcza swoje dzieci winą za pogorszenie jakości życia intymnego. - Wniosek z naszego badania dla przeciętnych ludzi jest taki, że posiadanie dziecka niszczy związek - skomentował współautor eksperymentu prof. Brian Doss.

W poszukiwaniu instynktu macierzyńskiego

Macierzyństwu książkę poświęciła Bogusława Budrowska, która w publikacji „Macierzyństwo jako punkt zwrotny w życiu kobiety” (wyd. Funna, 2000) zauważa, że rodzenie dzieci przez kobiety stało się pewnego rodzaju nakazem. Budrowska szuka odpowiedzi na pytanie, czy istnieje coś takiego jak instynkt macierzyński. Powołując się na badania, zauważa, że instynkt macierzyński rozwinięty jest w świecie zwierząt, natomiast u ludzi lepszym wytłumaczeniem kobiecej motywacji posiadania dzieci może być społecznie napiętnowany status bezdzietnej kobiety.

Bogusława Budrowska pisze, że matka jest całkowicie odpowiedzialna za swoje dziecko. I podlega najsurowszym ocenom. „Traktuje się ją jako całkowicie odpowiedzialną za wszystko, co wiąże się z dzieckiem - za jego zdrowie, wygląd, zachowanie w szkole, inteligencję i ogólny rozwój. Jeżeli cokolwiek układa się niepomyślnie, winę ponosi matka”. Niektóre kobiety nie dają sobie z tym rady.

Istnieje również „anielskie” wcielenie matki, będące efektem patriarchalnych wyobrażeń i patriarchalnej socjalizacji, której poddawane są kobiety. „Rola matki opiera się przede wszystkim na poświęceniu. Kobieta, która urodziła dziecko, musi całkowicie zrezygnować z siebie, ze swoich pragnień i dążeń. Na horyzoncie jej marzeń pojawia się tylko jedno pragnienie - szczęście jej rodziny, jej dzieci. Myśli bezustannie krążą wokół tego, jak im dogodzić, jak ich życie uczynić łatwiejszym, przyjemniejszym wygodniejszym. Przy tym wszystkim zawód matki ma niski status, czego wyrazem jest między innymi to, że nie jest opłacany” - zwraca uwagę Budrowska.

Kobieta jak robot

Dla współczesnych kobiet takie poświęcenie często nie oznacza szczęścia i poczucia spełnienia. Cytowana Magda ma mężowi za złe, że cała opieka nad dzieckiem spadła na jej barki. - Poczułam ulgę, gdy wróciłam do pracy. Wcześniej czułam się jak robot, który nie ma marzeń i potrzeb, a jest tylko maszyną do spełniania potrzeb dziecka i męża. Oczywiście nie można się było nikomu poskarżyć, bo matka ma być perfekcyjna i wykonywać swoje obowiązki bez mrugnięcia okiem.

Naukowcy z Uniwersytetu stanowego Florydy w 2006 roku przeprowadzili badania na grupie 13 tys. osób, które wykazały, że rodzice, w porównaniu do par bezdzietnych, znacznie częściej zapadają na depresję. Uczeni tłumaczą to niewystarczającą pomocą w wychowaniu dzieci ze strony państwa. Rodzice są zmęczeni, sfrustrowani, wciąż brakuje im pieniędzy, a wydatków tylko przybywa. Do tego dochodzi codzienne powtarzanie rutynowych czynności przy dziecku oraz brak czasu dla siebie.

Niechęć do własnego dziecka i rozczarowanie macierzyństwem to wciąż tematy tabu. Swoje żale i gorzkie refleksje dotyczące wychowania kobiety najczęściej wylewają anonimowo, w sieci. Jak 17-letnia Marrika, która pisze wprost, że nie kocha swojego dziecka. „Poród miałam ciężki, kilkugodzinny, nie potrafiłam urodzić, byłam nacinana i miałam 16 szwów. Od tego momentu wszystko odpychało mnie do córki, nie chciałam jej karmić ani widzieć. Każde dziecko wydawało mi się piękne, ona za to okropna. Gdy już potrafiłam wstać, zaczęłam się zmuszać do opiekowania się dzieckiem, jednak niewiele to dało. Brzydziłam się jej, czułam się źle, przebierając małą dziewczynkę. Taki stan utrzymuje się do teraz. Nie kocham jej, jest dla mnie kompletnie obca, nie czuję się matką”.

Baby blues i depresja poporodowa Reakcją na urodzenie dziecka i skutkiem zmian hormonalnych zachodzących w organizmie kobiety bywa baby blues, z którym zmaga się do 85 proc. matek. To stan objawiający się obniżeniem i wahaniami nastroju, zmęczeniem, drażliwością, niepewnością, brakiem energii. Ujawnia się zaraz po porodzie i trwa zwykle od dwóch do sześciu tygodni. Baby blues ustępuje samoistnie w przeciwieństwie do depresji poporodowej, która nie musi ujawnić się zaraz po urodzeniu dziecka, tylko w ciągu pierwszego roku po porodzie. W depresji poporodowej objawy są bardzo silne. To przede wszystkim niska samoocena, zwiększona płaczliwość, stany lękowe, zaburzenia snu i łaknienia, spadek nastroju. Do tego dochodzi osłabienie więzi z dzieckiem. Kobieta czuje się winna, wydaje jej się, że źle zajmuje się potomkiem. Oddala się od niego. U niektórych kobiet mogą się nawet pojawić myśli dotyczące skrzywdzenia pociechy. Depresja poporodowa
może trwać kilka miesięcy. Częściej zapadają na nią młode matki, kobiety przechodzące kryzys małżeński i te, które nie mają wsparcia ze strony partnera czy przeżywające stresujące sytuacje życiowe. Faktem jest, że od współczesnych kobiet wymaga się, by były perfekcyjne pod każdym względem, a o trudach związanych z macierzyństwem nie powinny mówić głośno. Pisze o tym Sylwia Kubryńska w książce „Kobieta dość doskonała” (wyd. Czwarta Strona 2015). „To się matkom wmówiło i teraz one same od siebie wymagają cudów, bo nie tylko wydadzą na świat potomstwo, nie tylko będą dbać, karmić, chronić, sprzątać, całe swoje życie poświęcą, ale jeszcze zakatują się na siłowni, jeszcze się wypindrzą, jeszcze się wyświęcą, jeszcze będą skakać wokół męża i całej jego rodziny, dla której ze zszytym tyłkiem po porodzie będą smażyć kotlety, gdy przyjdzie obejrzeć wnuczkę. One się muszą podobać, rozstępy usuwać, wagę zrzucać, cellulit leczyć. Muszą być perfekcyjne, ładne, posłuszne i grzeczne, żeby nie psuć humoru nikomu, żeby innym
było miło, żeby nie przeszkadzało, że po dziecku się rozlazły. Żeby nikomu nie przeszkadzało, że karmią dziecko w centrum handlowym, żeby nikomu nie przeszkadzało, gdy zmieniają pieluchę w restauracji. Żeby zeszły wszystkim z drogi”. Nie próbuj być supermanką W publikacjach naukowych i radach specjalistów powtarza się pogląd, że radość z macierzyństwa czerpią przede wszystkim te kobiety, które ciążę planowały, po porodzie mogą liczyć na pomoc i nie próbują być „nadludzkie” w każdej dziedzinie. Co matkom rozczarowanym macierzyństwem radzi prof. Zbigniew Lew-Starowicz? „Wspólnie szukamy możliwości uelastycznienia jej życia. Szukamy szans na pomoc z zewnątrz: może powinna nauczyć się prosić o pomoc teściową, a może sąsiadka ma dzieci w podobnym wieku i mogą się wymieniać opieką. W takich sytuacjach ratunkiem bywają dni ulgi, kiedy mąż wziął urlop z pracy, a kobieta może się oderwać na chwilę, odpocząć. Jeden poranek w tygodniu, żeby mogła się wyspać – to już jest coś” – tłumaczył w rozmowie z Barbarą Kasprzycką
(„Lew-Starowicz o kobiecie”, wyd. Czerwone i Czarne 2011).

Prof. Lew-Starowicz zaznacza jednak, że psychoterapia nie może wywołać miłości do dziecka, jeśli tej brakuje. „Ona może co najwyżej pomóc w pełnieniu roli matki tak, żeby kobieta sama dostrzegła w niej więcej plusów niż minusów, żeby umiała na przykład pogodzić się z tym, że pewnych rzeczy na razie nie zrobi, ale może je zrobić później. Tutaj wielką rolę odgrywają nie tylko obiektywne okoliczności, ale towarzyszące im emocje, nierzadko podgrzewane przez bliskich”.

Ewa Podsiadły-Natorska/(EPN)/(kg), WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (90)