Magdalena Osiejewicz: Życie w RPA wiąże się z podwyższonym ryzykiem
- Żyjąc tutaj, trzeba zmodyfikować swoje zachowanie i przyzwyczajenia. Nie ma co kusić losu - mówi Magdalena Osiejewicz - Polka, która od 12 lat mieszka w RPA. - Wiem, gdzie mogę pójść, a gdzie lepiej się nie wybierać.
Sara Przepióra, Wirtualna Polska: Jak mieszkańcy Republiki Południowej Afryki reagują, gdy mówisz im, że jesteś Polką?
Magdalena Osiejewicz: Raz zdarzyło mi się, że ktoś skojarzył Polskę z Januszem Walusiem - terrorystą i zabójcą znanego działacza antyapartheidowego Chrisa Haniego. Poza tym niewiele osób kojarzy, gdzie na mapie świata leży Polska. Kiedy Robert Lewandowski zyskał międzynarodową sławę, zdarzyło mi się, że mieszkańcy RPA na hasło "Polska", reagowali piłkarskim entuzjazmem, ale nie jest to częste.
Jeszcze kilka lat temu czasami słyszałam niewybredne żarty o mojej rzekomej profesji striptizerki tylko dlatego, że jestem Polką. Ludzie kojarzyli, że Polska leży w Europie Wschodniej, więc automatycznie na podstawie stereotypów o kobietach z tej części świata budowali wizję kraju.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zapytam więc odwrotnie: Jak ludzie reagują, gdy mówisz, że mieszkasz w RPA?
Wielu moich rozmówców reaguje pozytywnie, zwłaszcza gdy sami odwiedzili RPA w trakcie urlopu lub mają w kraju rodzinę czy znajomych i wiedzą, jak wygląda tam codzienne życie. Niestety, znacząca część osób powiela szkodliwe i nierzadko nieprawdziwe stereotypy na temat życia w południowej Afryce.
Non stop pytają, dlaczego zamieszkałam w tak niebezpiecznym miejscu, jakby do tego jednego aspektu ograniczało się życie w danym kraju. Zastanawiają się, czy mieszkam w standardowym domu, czy lepiance, sugerując, że ta część świata jest bardzo zacofana gospodarczo i społecznie. Czasem zarzucają mi, że w internecie mówię o innym obliczu RPA, a tak naprawdę wszędzie chodzę z ochroniarzem, co jest bzdurą.
Na przełomie lat 2019 i 2020 roku w RPA zarejestrowano 41 583 gwałty, ponad 21 tys. zabójstw. Statystycznie RPA uchodzi za jeden z najbardziej niebezpiecznych krajów na świecie. Czy da się to odczuć także na co dzień?
Odsetek poważnych przestępstw jest ogromny i działa na wyobraźnię. RPA zamieszkuje mniej liczna, ale bogata społeczność, żyjąca w najbezpieczniejszych dzielnicach. Ponad połowa mieszkańców kraju żyje w ubóstwie. Im biedniejsza jest okolica, tym jej mieszkańcy są bardziej narażeni na wzmożoną przestępczość. Ludzie w takich okolicach żyją w strachu. Wychodząc z domu, nigdy nie wiedzą, czy uda się im bezpiecznie wrócić.
Pomiędzy tymi dwiema grupami upchnięta jest stosunkowo niewielka klasa średnia. Choć nie wiedzie bogatego życia, cieszy się uprzywilejowanym statusem społecznym. Takie osoby mają możliwość wyprowadzenia się z dzielnicy lub miasta. Jeśli nie masz pieniędzy czy umiejętności, nie jesteś mobilny ani nie masz wpływu na kształtowanie swojej przyszłości.
Znalazłaś się kiedyś w niebezpiecznej sytuacji?
Życie w RPA wiąże się z podwyższonym ryzykiem. Zdarzały się sytuacje, w których czułam się obserwowana przez złodzieja czekającego na okazję, żeby ukraść mi to, co mam przy sobie. Zwłaszcza w pewnych miejscach trzeba mieć po prostu oczy szeroko otwarte. Stosuję się jednak do tutejszych zasad bezpieczeństwa. Zainstalowałam w domu alarm antywłamaniowy. Mam też kraty w oknach. Wiem, gdzie mogę pójść, a gdzie lepiej się nie wybierać.
Nigdy nie spaceruję po Kapsztadzie nocą. Po zmroku poruszam się prawie wyłącznie samochodem. Co ciekawe, w kraju nie funkcjonuje nocny transport publiczny. Takie przejazdy wiązałyby się z ryzykiem. Żyjąc tutaj, trzeba zmodyfikować swoje zachowanie i przyzwyczajenia. Nie ma co kusić losu.
Do RPA przyjeżdża rocznie ponad dziesięć milionów turystów zagranicznych. Na jakie aspekty bezpieczeństwa powinni zwrócić uwagę, zwiedzając okolicę na własną rękę?
Turysta zwiedzający Kapsztad czy Johannesburg na własną rękę powinien wiedzieć, które dzielnice może zwiedzać swobodnie, a których lepiej unikać. W turystycznych, zatłoczonych miejscach należy uważać na kieszonkowców. Nocą nie powinno się natomiast przemieszczać pieszo. Wielu Europejczyków przyzwyczajonych jest do przechadzania się od jednego baru do drugiego, myśląc, że niewielkie odległości mogą pokonywać, nie korzystając z transportu. W RPA nawet jeśli od celu dzieli nas 10 minut marszu, lepiej wezwać taksówkę. Warto też wynająć samochód, bo transport publiczny działa źle i turystom nie polecałabym go ze względów bezpieczeństwa.
Do jakich dzielnic Kapsztadu nie warto wypuszczać się samodzielnie?
Zdecydowanie nie polecam zwiedzania najbiedniejszych dzielnic, czyli townships. Niektóre biura podróży organizują wycieczki w tamte strony, ale są one nieetyczne. Osobom, które je rozważają, zawsze zadaję pytanie, jak zareagowałby na podobne atrakcje, prezentujące turystom życie biednych ludzi w ich kraju. Zazwyczaj na samą myśl czują dyskomfort, i słusznie. Turystyka slumsowa jest formą uprzedmiotowienia mieszkańców dzielnic biedy. Czym innym jest rzeczywista chęć odkrycia kultury takowych miejsc. W RPA możemy wybrać się na etyczną wycieczkę, która polega na podziwianiu sztuki ulicznej w townships, poznawaniu hubów biznesowych, kraftowych browarów czy lokalnych restauracji.
Jak wygląda życie w townshipach?
Typowi mieszkańcy townshipów żyją w prowizorycznych domach, które można porównać do blaszaków. Kiedy za oknem panują upały, temperatura w środku jest nie do wytrzymania. Blaszaki są też nieszczelne. W zimniejsze dni nie dają lokatorom należytej ochrony. Tak samo jest w trakcie ulewy. Wtedy cała konstrukcja przecieka. Niedawno w Kapsztadzie mierzyliśmy się z powodziami. Te blaszaki w townshipach nie mają fundamentów, dlatego niekiedy żywioł zmywał je z powierzchni ziemi.
Blaszaki są też bardzo małe. Często zdarza się, że na powierzchni niewiele większej od przeciętnego pokoju żyje sześcioosobowa rodzina. Toalety znajdują się zazwyczaj na zewnątrz. Elektryka wykonana jest często bez zezwoleń i specjalistycznego nadzoru, dlatego w townshipach dochodzi do nagminnych pożarów.
Oczywiście townshipy nie są monolitem. Są bezpieczniejsze i mniej bezpiecznie okolice, są i miejsca, gdzie sporo jest murowanych domów. Co ciekawe ze względu na poczucie przynależności i kwestie kulturowe nierzadko osoba, która pochodzi z township, gdy zaczyna dobrze zarabiać, woli pozostać w rodzinnych okolicach.
RPA to bezsprzecznie kraj kontrastów, które wynikają z panującego w kraju przez ponad 40 lat apartheidu. Czy mieszkańcy wciąż doświadczają echa tego systemu na co dzień?
To zdecydowanie nie echo, a silne tąpnięcie. Apartheid skończył się zaledwie 30 lat temu. Potrzeba jeszcze kilku pokoleń, żeby wykorzenić system z państwa. Wystarczy spojrzeć na mapę Kapsztadu. Dzielnice biedy, w których ludzie wciąż żyją na granicy skrajnego ubóstwa, powstały po to, aby oddzielić rasowo mieszkańców kraju. Biali ludzie mieszkali w reprezentatywnych częściach miast. Czarne osoby spychano na obrzeża, utrudniając im wydostanie się ze slumsów. Grupę o mieszanym pochodzeniu etnicznym, zaklasyfikowaną jako Koloredzi, system uplasował mniej więcej pośrodku.
Mieszkańcy townshipów migrowali wyłącznie z domu do pracy i z powrotem, nosząc przy sobie dokumenty, które jasno wskazywały, gdzie i po co mogą się przemieszczać. W związku z tym nigdy nie powstał porządny transport publiczny. Do dziś działa w dużej mierze w nieformalny sposób, a jego opodatkowanie i ustrukturyzowanie jest wielu osobom nie na rękę.
Wiele mówi się o wpływie południowoafrykańskich akcji wyrównania szans w środowisku pracy na poprawienie sytuacji biedniejszych mieszkańców.
Jestem wielką zwolenniczką wszelkich akcji afirmatywnych, które mają w zamiarze wpłynąć na poprawę sytuacji mieszkańców Republiki Południowej Afryki. Niestety, program Broad-Based Black Economic Empowerment (B-BBEE), który m.in. zakłada, że za zatrudnianie osób poszkodowanych historycznie na kierowniczych stanowiskach rząd zapewnia przedsiębiorcom benefity, wymaga poprawy. W jego efekcie rozwinęła się czarna elita, polecająca do pracy wyłącznie swoją rodzinę lub znajomych. Najbiedniejsza część społeczeństwa w większości nie korzysta z dobrodziejstw programu. Pomaga on faktycznie tylko jednostkom, które otrzymały opłacane przez firmy stypendia, mają znajomości czy użyteczne wykształcenie.
A jak ty odnalazłaś się na rynku pracy w RPA?
Nie będę ukrywać, to trudny rynek. Bezrobocie to ponad 30 proc. Dla obcokrajowców pracy jest niewiele. Miałam to szczęście, że wyróżniłam się rzadko spotykanymi na rynku pracy umiejętnościami. Znam nie tylko język angielski, ale także francuski, włoski, hiszpański i polski. Południowoafrykańskie firmy potrzebowały moich umiejętności.
Sara Przepióra dla Wirtualnej Polski