GwiazdyMałżeńskie kłótnie o finanse. Nie zdawaj się na "bezcenne" rady bliskich

Małżeńskie kłótnie o finanse. Nie zdawaj się na "bezcenne" rady bliskich

Małżeńskie kłótnie o finanse. Nie zdawaj się na "bezcenne" rady bliskich
Źródło zdjęć: © 123RF
Katarzyna Chudzik
05.07.2018 14:32, aktualizacja: 12.05.2021 07:32

Ela ma wspólne konto z partnerem, ale to ona kontroluje wydatki. Ania nigdy by się na to nie zdecydowała, bo za wiele słyszała o tym, jak się zostaje potem z "ręką w nocniku". 70 proc. par kłóci się o finanse, a największym dylematem jest podział budżetu. Czy wspólne konta w banku odchodzą do lamusa?

Kto płaci za mieszkanie, a kto za zawartość lodówki? Czy na wakacje składamy się po połowie? Czy jeśli samochodem jeździ tylko jedna osoba, ale często wozi drugą, to pasażer powinien dokładać się do benzyny? Jak poradzić sobie z dłuższymi zobowiązaniami finansowymi albo z płaceniem za obiad w restauracji?

- Konto od zawsze mamy wspólne. Ja kontroluję wydatki, bo to robię lepiej. Nigdy nie kłóciliśmy się o pieniądze, u nas to super działa – mówi mi Ela. Tymczasem z badań przeprowadzonych dla "Finansowego Barometru ING" wynika, że 70 proc. polskich par jednak o pieniądze się kłóci. Zajmujemy niechlubne pierwsze miejsce pośród jedenastu przebadanych europejskich krajów. Mimo to, większość par o to pytanych, przyznaje, że kłótnie o pieniądze są sprawą raczej wstydliwą i "poniżej godności".

Wspólne konto na 100 proc.

Jeśli jedna z osób w parze jest roztrzepana i nie dotrzymuje terminów, wspólne konto powinno dobrze się sprawdzać. Nie ma większego sensu udawanie, że jest się dobrym we wszystkim. Jeśli jedna osoba pamięta datę spłaty kredytu, a druga nie pamięta, że ten kredyt ma – lepiej oddać wspólne finanse w ręce tej pierwszej. Wiąże się to z większym spokojem wewnętrznym i brakiem nerwów, co potwierdza przykład Klaudii.

- Mój chłopak ile ma wypłaty, tyle przepuści. W dodatku rzadko kiedy wie na co, więc musiałam zrobić limit - ile i na co możemy wydać miesięcznie. Monitoruję też jego zakupy i stan konta – opowiada Klaudia.

Niewątpliwie to rozwiązanie wygodne, tańsze (odpadają koszty prowadzenia kilku rachunków) i bardzo przejrzyste, wiąże się jednak z ryzykiem. Nie każdy ma w sobie wyrozumiałość wobec zachcianek drugiej osoby i nie zawsze da się ją wypracować. Nie jest to jednak najgorsze, co może się przytrafić.

- Podziwiam pary, które decydują się na wspólne konto. Ja bym się bała, że jeśli coś się w związku popsuje, to będą z tego same problemy. Tak samo żadnych wspólnych kredytów, bo nasłuchałam i naczytałam się już wystarczająco dużo historii, jak to potem ktoś zostaje z ręką w nocniku. Gdybym kiedyś dała się jakimś cudem zaobrączkować, to tylko pod warunkiem intercyzy, nawet gdybym to ja była tą z mniejszymi zarobkami – tłumaczy inny punkt widzenia Ania.

Zobacz także:
Miłość vs. finanse
Miłość vs. finanse

Ręka w nocniku to jedno, przemoc ekonomiczna – drugie. Mając wspólne konto i zarabiając mniej od partnera, ułatwiamy mu kontrolę. To może – ale absolutnie nie musi! – się zdarzyć.

Romantykom intercyza jawi się jako przedsionek rozwodu. Kojarzy się z brakiem zaufania i braniem pod uwagę możliwości rozstania, a to w chwilach największej związkowej euforii nie wróży najlepiej. Jak twierdzi jednak Michał Szafrański, autor najpoczytniejszego polskiego bloga o oszczędzaniu, intercyza to dobry sposób na finansowe zabezpieczenie rodziny. Choćby w chwili, kiedy jeden z małżonków ma kłopoty finansowe, niekoniecznie wynikające z jego złej woli. Nieudana inwestycja, zasądzona kara? Intercyza pozwoli waszej rodzinie wykaraskać się wówczas z kłopotów.

Wspólne konto jako dodatek

- Wpłacamy na wspólne konto 70 proc. zarobków. Dysproporcja naszych pensji to około 1500 zł, a za rok będzie większa - około 2500. Stąd propozycja procentowego dzielenia wydatków - oboje chcieliśmy, aby każde z nas miało swoje "kieszonkowe" – opowiada Klaudia. Dzięki takiemu rozwiązaniu nikt nie ma pretensji o "dziesiątą szminkę, ósmą kawę z przyjaciółką, lub dwudziestą grę".

Ze wspólnego konta opłacają mieszkanie, jedzenie, elektronikę i ubrania, wspólne imprezy czy obiady. - Jak zbliża się połowa miesiąca, często okazuje się, że trzeba ograniczyć jedzenie co drugi dzień na mieście, powstrzymać kupno trzeciej koszuli w tym miesiącu. Staramy się też ustalać zakupowe plany na miesiąc przed - skoro jedno kupuje buty, drugie przeważnie planuje to dopiero w kolejnym miesiącu. Albo po prostu ograniczamy wyjścia, aby jedno i drugie miało potrzebne rzeczy. Takie decyzje niestety muszę podjąć ja. I muszę poinformować o tym mojego chłopaka, bo inaczej zaczyna się jego odliczanie do kolejnej wypłaty – tłumaczy domowy system Klaudia.

Nie prowadzi żadnych zestawień w Excelu – sprawę ułatwia jej bank, który sam w zestawieniach wydatków uwzględnia podział na rozrywkę, zdrowie, urodę, modę i transport.

W przypadku tej pary – zadziałało. Nie wszystkim jednak procentowy podział odpowiada, niektórzy postrzegają termin "sprawiedliwie" jako "po równo". Nie wszyscy też chcą żyć z kalkulatorem w kieszeni. – Mieszkanie i opłaty dzielimy pół na pół, a jedzenie kupujemy na zmianę. Bez rozliczania paragonów, bo to przecież bzdura – mówi Agata.

Można jednak paragony rozliczać, a wydatki wpisywać do Excela albo aplikacji zwanej "Splitwise". To spore ułatwienie - w telefonie można stworzyć grupę składającą się z członków gospodarstwa domowego i dzieląc aplikację z nimi wpisywać swoje wydatki. Czarno na białym widać wszystko. - Wydatki wpisujemy do "Splitwise". Gdy ktoś zdecydowanie "wygrywa" w wydatkach, wtedy jest kolej drugiej osoby w robieniu zakupów. Nie rozliczamy się z dokładnością co do złotówki. Taki system działa bez szwanku – tłumaczy Marta.

Konta osobne

Osobne konto z pewnością daje niezależność, albo przynajmniej jej wrażenie. Bywa jednak uciążliwe – w przypadku realizowania jakichkolwiek płatności, trzeba sobie nawzajem robić przelewy i nieustannie na ten temat debatować. Jedna ze stron może również czuć się pokrzywdzona, niegodna zaufania.

- Nie rozumiem idei wspólnych pieniędzy, wydaje mi się ona przedpotopowa, odchodzi do lamusa. U nas to funkcjonuje tak, że każdy ma własne pieniądze, każdy płaci za siebie. Zazwyczaj po połowie, ale oczywiście, jak jednemu brakuje, to drugie dołoży. Nie do końca wyobrażam sobie, żeby mój facet miał wgląd w moje wydatki. Jest bardziej oszczędny, na pewno by się denerwował, że znowu kupiłam trzy pary butów. Ale nie mam problemów z płynnością finansową, na to, co wspólne, zawsze mi wystarcza, więc nie musi o tym wiedzieć – tłumaczy Helena Szyszko.

"Przy braku luzu i umiejętności zdystansowania się do wydatków partnera, oddzielne konta są wskazane także dla własnego dobrego samopoczucia. Po co się denerwować?" – pyta retorycznie Michał Szafrański na swoim blogu. I rację zdecydowanie ma, choć nie tylko brak luzu może być przesłanką do posiadania osobnych kont.

W niektórych przypadkach to oczywiście kwestia wzajemnego zaufania. Mówi się, że bez niego związek nie istnieje, ale to, że partner daje się naciągnąć na niekorzystną pożyczkę, nie świadczy przecież o jego złej woli, a jedynie o lekkomyślności. Tę można wybaczyć, ale trudno z nią żyć.

Dlatego decydując się na rodzaj konta, warto przemyśleć nasze przyzwyczajenia zakupowe i sposób, w jaki obie strony obracają aktywami. Nie ma bowiem uniwersalnej rady dla każdego – najważniejsze to ustalić, która z wersji przyniesie nam – jako parze – najwięcej korzyści. Skrupulatną rozmowę najlepiej przeprowadzić na samym początku – zaraz po wprowadzeniu się do pierwszego wspólnego M2+.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (204)
Zobacz także