Blisko ludziMarek zginął, próbując ratować człowieka. Dziś jego córka mówi: mam w sobie potrzebę dorównania mu

Marek zginął, próbując ratować człowieka. Dziś jego córka mówi: mam w sobie potrzebę dorównania mu

Marek zginął, próbując ratować człowieka. Dziś jego córka mówi: mam w sobie potrzebę dorównania mu
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Małgorzata Gołota
22.06.2018 11:47, aktualizacja: 10.07.2018 15:01

Ojca Ani zabrały góry. Pracował w TOPR. 30 grudnia 2001 r. zginął próbując ratować innych ludzi – turystów przysypanych przez lawinę. Ania miała wtedy 4 lata. Dziś ma ich 21 i często słyszy, że jest jak swój tata.

Małgorzata Gołota, Wirtualna Polska: Trudniej się żyje bez ojca czy w cieniu ojca-bohatera?
*Ania Łabunowicz: *Trudno się żyje bez taty. Trudniej, niż gdyby był obok. Odczuwam to bardzo dotkliwie zwłaszcza w takich symbolicznych dniach, jak moje czy jego urodziny, albo rocznica śmierci taty. Brakuje mi wtedy niemal fizycznie obecności kogoś bardzo ważnego, bliskiego, kogoś, kto daje wzór do naśladowania i poczucie bezpieczeństwa.

Ten cień to nie u mnie. Mnie to nie dotyczy. Nie żyję w cieniu taty, choć czasem faktycznie czuję pewną presję. Nie, nie ze strony otoczenia. To raczej we mnie pojawia się wewnętrzna potrzeba dorównania mu, bycia kimś tak wspaniałym jak mój tata.

Pamięta go pani?
Częściowo tak, choć w dniu jego śmierci miałam niecałe 4 lata. Przez wiele lat słuchania wspomnień na jego temat, opowieści, jakie snuła o nim mama i wszyscy jego znajomi, udało mi się jednak całkiem dobrze go poznać.

*A własne wspomnienia o tacie? Ma je pani? *
Pamiętam jak tata brał mnie na kolana i uczył grać na cymbałach. Śpiewaliśmy razem. Piosenki z "Reksia" czy "Domowego Przedszkola".

*"Pszczółkę Maję" też? *
"Pszczółka Maja" była zawsze pierwszą melodią, którą tata grał, kiedy w jego ręce trafił jakiś instrument. On był bardzo zdolny. Potrafił zagrać właściwie na każdym instrumencie, nie tylko na cymbałach, także na skrzypcach, organach, pianinie, a nawet na grzebieniu. A przez tę "Pszczółkę Maję" często nazywano go po prostu Maja. Taki był też jego harcerski pseudonim. Bo tata oprócz tego, że był ratownikiem TOPR i muzykiem, był też harcerzem.

Pani też gra, na skrzypcach.
Tak, gram i wykonuję instrumenty. Skończyłam szkołę lutniczą.

Obraz
© Materiały prasowe | fundacja dorastaj z nami

Ludzie często mówią: "widać, że jesteś córką swojego ojca", ale to nie tylko z powodu muzyki. Mówią, że śmieję się tak jak on, że tak jak on jestem otwarta i serdeczna w stosunku do innych. Jestem z tego bardzo dumna. I z tego, że trochę dzięki mnie ci wszyscy ludzie o tacie nie zapomną. Codziennie przecież widzą go we mnie.

*I nie drażni to pani? *
Nie. Wierzę, że on pomaga mi na każdym kroku podejmować różne decyzje. I faktycznie wszystko, co w życiu robię, jest w pewnym stopniu ukierunkowane przez niego.

Opowie mi pani, jak doszło do wypadku, w którym zginął tata?
To był jeden z najtragiczniejszych wypadków w historii TOPR. Ratownicy ruszyli w góry, by ratować dwoje turystów, których przysypała lawina. Właściwie to oni szli po zwłoki tych ludzi, gdy niespodziewanie pogorszyły się warunki atmosferyczne. Pod Szpiglasową Przełęczą zeszła druga lawina. Wtedy zginął mój tata, a razem z nim młodszy o kilka lat ratownik – Bartek Olszański.

Nie pamiętam dokładnie kiedy i jak mi o tym powiedziano. Pamiętam, że niedługo po śmierci taty zmieniłyśmy mieszkanie, i że bardzo dużo osób do tego drugiego mieszkania przychodziło, żeby nas wesprzeć.

Mama próbowała mi zająć cały świat, żebym jak najłagodniej przez te wszystkie zmiany przeszła. Potem, gdy pojawił się przy niej mój przyszły ojczym, ponownie poukładałyśmy sobie życie.

Zaakceptowała go pani?
Z czasem tak. Choć początkowo, chciałam wysłać w kosmos (śmiech), wydawało mi się, że chyba nigdy go nie polubię. Ale ojczym był kiedyś przyjacielem mojego taty i to właśnie mój tata był tą nicią, na której zbudowaliśmy porozumienie. Nowy partner mojej mamy, rozmawiając ze mną o tacie, opowiadając mi różne historie o nim, powoli zdobywał moje zaufanie. Cztery lata po śmierci taty, w 2005 r., ożenił się z mamą. Dziś – oprócz mamy – mam więc nowego "ojca" i trzy siostry, w wieku kolejno 12, 10 i 7 lat. Tworzymy szczęśliwą rodzinę, choć przeszłość związana z tatą do dziś istnieje i żyje w nas, wpływa na naszą teraźniejszość i przyszłość.

Często o nim mówicie?
Tak, bardzo często. Funkcjonuje nawet takie pojęcie "idziemy na grób do taty Marka" i tak o nim mówią także moje młodsze siostry, tak jakbyśmy wszystkie miały po dwóch ojców (śmiech).

Obraz
© Materiały prasowe | fundacja dorastaj z nami

Mama, by kontynuować misję taty i utrwalać pamięć o nim, założyła także fundację "Majowe Granie". Jej celem jest rozwijanie dziecięcych talentów, kształtowanie wśród nich zainteresowań manualnych.

Mama zrobiła dla mnie po śmierci taty ogromnie dużo. Dziś myślę, że najważniejsze było to, że nigdy nie ubolewała nad tym, jaka jestem biedna, że nie mam taty, że on umarł. Odkąd pamiętam byłam dumna z tego, że tata był bohaterem – zginął ratując innych ludzi. No i jeszcze to przekonanie, które wpajała mi mama mówiąc, że jak ktoś umiera, to znaczy, że spełnił już swoją misję na ziemi i dlatego Bóg zabiera go do siebie. To też sprawiało, że czułam się i nadal czuję się dumna z tego, kim był mój tata.

Ania Łabunowicz od 2011 r. jest podopieczną Fundacji Dorastaj z Nami, która wspiera dzieci osób poległych lub poszkodowanych na służbie.

Zobacz także #ojciecbohater:

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (1)
Zobacz także