Miłość i pieniądze? Stosuj zasadę ograniczonego zaufania
"Pamiętaj, że jeśli coś na papierze nie jest twoje, to nie jest twoje w ogóle." Kamila Rowińska od lat uczy kobiety niezależności: tej mentalnej i finansowej. Bo nie chce, by kolejne kobiety - rozwiedzione czy owdowiałe - zostawały z niczym.
Kamila Rowińska jest doskonale znana kobietom, które prowadzą własny biznes. Od lat motywuje do działania w ramach indywidualnych sesji mentorskich, warsztatów i wykładów. Napisała siedem książek, a jej bestsellerowa "Kobieta niezależna" doczekała się drugiego wydania. To manifest i podręcznik finansowej niezależności. Bo choć mamy XXI wiek, wiele kobiet nadal jest przekonanych, że zarabianie jest mało kobiece, a rodzinnym budżetem powinien zajmować się mężczyzna – żywiciel.
Aleksandra Kisiel: Zastanawiam się, czy zawsze była pani kobietą niezależną?
Kamila Rowińska: Finansowo – nie. Mentalnie – tak. Od zawsze dążyłam do niezależności finansowej. Miałam to szczęście, że obserwowałam moją mamę, która była niezależna mentalnie, głosiła swoje poglądy i broniła ich. Ale przez całe życie była finansowo zależna od mężczyzny, mimo iż pracowała, ale bardzo mało zarabiała.
Jej wielkim marzeniem było mieć własne mieszkanie. Bo gdyby miała własne mieszkanie, nie musiałaby być w związku, w którym nie chciałaby być. Jako 10-latka bardzo dobrze to zapamiętałam i obiecałam sobie, że jak szybko się da, będę niezależna finansowo. I jeżeli wejdę w związek, to dlatego, że chcę, a nie – muszę. Szybko zaczęłam pracować, już w szkole średniej. Potem otworzyłam działalność. I jako dorosła kobieta nigdy nie byłam zależna finansowo od kogoś.
AK: Czego nie można powiedzieć o bohaterkach pani książki "Kobieta niezależna". Wiele z nich zdało się na mężczyznę w kwestiach finansowych i bardzo na tym ucierpiały.
KR: Uzależnić się od mężczyzny można na wiele sposobów. Ale ten finansowy dominuje. Są statystki, z których wynika, że 40 proc. kobiet w Polsce nie ma swoich pieniędzy! Nawet kobiety, które zarabiają, oddają swoje pieniądze mężczyznom. Albo wydają każdy grosz, jaki zarobiły.
Weźmy przykład jednej z moich klientek. Ona i mąż pracują. Mają osobne konta. Ona ze swojej pensji robi opłaty, po zapłaceniu rachunków zostaje niewiele. A jego pieniądze są jego, więc gdy brakuje środków na ubrania, jedzenie, meble ona musi iść do niego "po prośbie". On pieniądze daje albo nie. A jak daje, to komentuje. To upokarzające. Bardzo często ona nawet nie wie, ile jej mąż zarabia.
A przecież on w świetle prawa nie może ukrywać dochodów przed żoną i jeśli nie mają rozdzielności majątkowej, wszystkie zarabiane pieniądze są wspólne. Więc jej niewiedza jest wstępem do przemocy ekonomicznej. Bo on ma jakieś pieniądze, ale ona nic o nich nie wie, nie jest współwłaścicielem jego konta, nie ma dostępu do inwestycji, jakie on czyni. I gdyby nagle się rozstali, jemu będzie bardzo łatwo ukryć majątek.
AK: Czy wystarczy po równo podzielić zobowiązania, żeby się zabezpieczyć?
KR: Nie. To historia kolejnej klientki. Dzieli się finansowymi obowiązkami z mężem. Żona wydaje pieniądze na jedzenie, rzeczy dla dzieci, a on robi opłaty ze swojego konta, do którego nie dał jej dostępu. Po jakimś czasie okazuje się, że on tych opłat nie robił, przejmował korespondencję dotyczącą zadłużenia. Przypadkiem ona dostaje list ze spółdzielni czy wspólnoty. Mieszkanie jest koszmarnie zadłużone. Bo on miał problemy finansowe, które ukrywał albo jest uzależniony od seksu czy hazardu i pieniądze szły na jego nałóg. Nagle są w tarapatach.
Trzeci przykład to małżeństwa, w których ona ma dobrze płatną pracę, a on firmę, w której zarabia, ale też ryzykuje bez konsultacji z żoną. Żyje im się dobrze. Niczego nie brakuje. Nie mają rozdzielności majątkowej, a ona nie interesuje się decyzjami biznesowymi męża. Jemu powija się noga, do drzwi puka skarbówka, ZUS, komornik. I okazuje się, że ona ponosi taką samą odpowiedzialność jak on. Ręczy całym swoim dobytkiem. Ponosi cenę swojej ignorancji.
AK: Wniosek z tego taki, że kobiety nie chcą lub nie potrafią rozmawiać o pieniądzach.
KR: Rozmawianie o pieniądzach w Polsce jest odbierane jak brak taktu. Jak kobieta zaczyna mówić o pieniądzach, to natychmiast dostaje łatkę materialistki. Rzadko słyszę, że mężczyzna jest materialistą. Dużo z nas myśli, że pieniądze nie są kobiece. Mężczyźni nie mają tego problemu. Jest im z kasą do twarzy. Gdy my mamy pieniądze, od razu zakłada się, że dostałyśmy je od mężczyzny. Jak się myśli o kobiecie i pieniądzach, to mówimy, że pieniądze szczęścia nie dają, dopiero zakupy. O mężczyznach tak nie mówimy.
AK: Pierwszy krok do niezależności to rozmowa o finansach.
KR: Tak! I trzeba o pieniądzach rozmawiać z partnerem, dziećmi, rodzicami. Bardzo wiele rodzin nie wie, jaka jest sytuacja finansowa seniorów rodu. Dzieci nie wiedzą, czego się spodziewać po śmierci rodziców, którzy próby rozmowy ucinają kwestią "Jak umrę, to będziecie się dzielić". Nie mają uporządkowanych swoich spraw. Nie mają testamentu. Ja mam testament. I dwójkę dzieci: 6-letniego i 14-letniego syna. Starszy wie, co w nim jest wpisane, wie, co by się stało, gdyby mnie zabrakło.
AK: Czy zależność od mężczyzny może też przekładać się na zależność od jego rodziny?
KR: To częsty przypadek. Młode małżeństwo, żeby zaoszczędzić pieniądze, wprowadza się do rodziców męża. Teściowie potrzebują pomocy finansowej. Proponują, żeby syn i synowa zaopiekowali się domem, a w zamian odziedziczą nieruchomość. Ale nie załatwiają niczego na papierze. Nie idą do notariusza. Teściowie umierają i okazuje się, że dom nie przypada w spadku wyłącznie jednemu synowi i jego żonie, a jest dzielony między wszystkie dzieci.
AK: Co w takiej sytuacji powinna zrobić ta kobieta?
KR: Po śmierci teściów może walczyć, ale nie odzyska wszystkiego, co jej obiecano. Zawczasu powinna ustalić z mężem i jego rodzicami formalne rozwiązanie: umowę na dożywocie, wykup mieszkania, darowiznę na rzecz syna, którą on rozszerza na żonę i wprowadza do wspólnego majątku. Bo jeśli ona się do teściów wprowadza, robi nakłady na dom, a sprawa nie jest prawnie uregulowana, może zostać z niczym. Ewentualnie zabrać dywaniki, które do tego mieszkania kupiła, albo sądzić się o częściowy zwrot za zabudowę kuchenną.
AK: Czy znasz takie sytuacje?
KR: Kobiety często i dość naiwnie zakładają, że z rodziną nie trzeba załatwiać rzeczy na papierze. Tak było z moimi klientkami, siostrami, którym tata - rozwodnik - obiecał, że odziedziczą po nim dom. Kobiety, mądre, wykształcone, ze zmysłem inwestorskim, wyremontowały dom, włożyły w niego 200 tys. złotych, jeszcze za życia ojca zaczęły go wynajmować.
A potem ojciec się zakochał. Ożenił się i niestety dość szybko zmarł. Nie zostawił testamentu, własność domu nie była uregulowana. Zamiast odziedziczyć cały dom, odziedziczyły część. Przyszły do mnie z płaczem, że muszą spłacić macochę, a przecież tyle pieniędzy włożyły w remont. Tłumaczę im: "Dziewczyny, jak coś nie jest wasze na papierze, to nie jest wasze wcale". Należało wcześniej notarialnie załatwić sprawę. Właśnie tak kobiety pakują się w tarapaty finansowe.
AK: Jak się z nich wykaraskać?
KR: Iść do radcy prawnego. Taka konsultacja kosztuje 200-300 zł. Dla niektórych dużo, ale stracić można o wiele więcej. Jeśli małżonkowie już znaleźli się w finansowych tarapatach, warto ustanowić rozdzielność majątkową. Oznacza to, że od momentu podpisania dokumentów żona ponosi odpowiedzialność finansową wyłącznie za własne decyzje i długi. Chroni to na przyszłość. Ale długi, które powstały przed ustanowieniem rozdzielności, powinni spłacać oboje. Jeśli jest z tym problem, warto udać się do firmy oddłużeniowej, poradzić się, jak skonsolidować zobowiązania i ustalić plan ich spłaty. To pomoże uniknąć najczarniejszego scenariusza – eksmisji.
AK: Zabezpieczenie własnej przyszłości to jedna rzecz. Ale czy kobiety myślą o przyszłości dzieci?
KR: Ja mam taką teorię, że żeby zabezpieczyć dzieci, trzeba kłaść duży nacisk na ich zdrowie, zdrowie emocjonalne i doskonałą edukację, aby wychować je na odpowiedzialnych i samodzielnych ludzi, którzy nie będą potrzebowali pomocy finansowej. Żeby mogli iść do pracy, założyć biznes i radzić sobie samodzielnie.
Oszczędzam na dobrą uczelnię dla moich synów. Jestem stabilna finansowo, ale nie planuję "ustawiać" moich dzieci kupując im samochody i domy na start. Od małego dostają od nas komunikat, że chcemy, żeby majątek budowali samodzielnie. Oczywiście, w przypadku naszej śmierci dostaną spadek. Bo wszystko mamy uporządkowane, testamenty spisane, finanse są wspólne. Ale są kobiety, które uporządkowane nie są.
Moja mama była przez kilkanaście lat w związku z moim ojczymem. Wspólnie wykupili jego górnicze mieszkanie, ale to on był jego właścicielem. Ona nie zadbała o to, by być w akcie własności. Umarła, gdy miałam 26 lat. Kilka lat potem umarł mój ojczym, z którym prawnie nie łączyło mnie nic. To mieszkanie odziedziczyła jego mama i rodzeństwo. Ja nie miałam do niego żadnego prawa. Na szczęście byłam w takiej sytuacji finansowej, że brak spadku nie był tragedią. Tragedią było to, że straciłam mamę i ojczyma. Nie próbowałam nawet dochodzić prawa do spadku na drodze sądowej. Nie miałam wtedy na to siły.
Moja mama mogła lepiej zadbać o swoją sytuację. Zostać wpisana jako współwłaścicielka mieszkania, wówczas jej interesy byłyby zabezpieczone, a ja miałabym prawo do dziedziczenia jej części.
AK: Kobiety po stracie muszą zaczynać od zera. Czyli od czego?
KR: Od uporządkowania dokumentów. Od sprawdzenia aktów notarialnych. Od zrobienia porządków. Jeśli mieszkamy z mamą czy babcią, remontujemy dom dla kogoś, trzeba to uregulować prawnie.
Jeśli nie mamy stabilnej sytuacji finansowej, jak najszybciej uprościłabym wydatki, czyli zminimalizowała potrzeby. Gdybym była w trudnej sytuacji, sprzedałabym samochód, zmieniła mieszkanie na mniejsze, obniżyła standard życia, żeby zbudować poduszkę finansową i spłacić zadłużenia albo dofinansować siebie i zwiększyć kompetencje, aby móc zmienić pracę na lepiej płatną. Ludzie w tarapatach finansowych bardzo często się oszukują i na siłę próbują żyć w standardzie, do którego przywykli, a na który ich nie stać.
AK: Kobiety popełniają finansowe błędy. Ale może mają tyle na głowie, że chociaż finanse chcą zrzucić ze swoich barków?
KR: Wolałabym, żeby na partnera scedowały pranie, a nie kontrolę nad finansami. Ale takie są oczekiwania. Kiedyś było tak, że mężczyzna zarabiał i dawał kobiecie pieniądze na utrzymanie i prowadzenie domu. Stąd przyzwyczajenie, że on rządzi. Zwłaszcza że wielu panów woli zająć się finansami, a nie praniem czy wywiadówkami.
Mężczyźni lepiej zarabiają. Kobiety są dyskryminowane finansowo. Gdy pojawiają się dzieci, to matki na długo wycofują się z rynku pracy. Nie oczekują, że ojcowie pójdą na tacierzyński. Kobiety wychodzą z założenia, że jak nie zarabiają, albo zarabiają mniej, to nie mają prawa głosu.
AK: Bo mężczyźni zapominają, ile dzięki nam zostaje w domowym budżecie.
Prowadząca dom kobieta zarabia o 3000 zł więcej, niż jej się wydaje. Bo gdyby zatrudnić osobę do prowadzenia domu, która gotuje, sprząta i zajmuje się dziećmi, to trzeba jej zapłacić min. 3000 zł za pracę 6 godzin dziennie. Kobieta uważa, że jak robi to za darmo, to tych pieniędzy nie ma. A one są. Bo zostają w domowym budżecie, którego prowadzenie powinno być wspólne.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl