Mówi o "dzieciofobii" w Polsce. "Coś poszło nie tak"
- Mam wrażenie, że to nowa fala dzieciofobii. Gdy coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że nie wypada wprost obrażać dzieci, zaczynają krytykować ich rodziców jako tych, którzy sobie z nimi nie radzą - mówi w rozmowie z WP Kobieta Michał R. Wiśniewski, autor książki "Zakaz gry w piłkę. Dlaczego Polacy nienawidzą dzieci".
23.08.2024 06:00
Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Postanowił pan stanąć w obronie dzieci, których Polacy rzekomo nie lubią. Na potrzeby naszego wywiadu będę bronić dorosłych. Jak można polubić kilkulatka, który przez trzy godziny lotu krzyczy, płacze, ciągle czegoś chce, a przy okazji kopie w fotel?
Michał R. Wiśniewski, pisarz, publicysta, autor książki "Zakaz gry w piłkę. Dlaczego Polacy nienawidzą dzieci": Oczywiście w takiej sytuacji naszą pierwszą reakcją może być irytacja, co jest naturalnym odruchem. Warto jednak zdać sobie sprawę, że głównym jej źródłem często wcale nie jest dziecko. Niejednokrotnie jesteśmy zmęczeni, niewyspani, musieliśmy przejść długą odprawę i stać w wielu kolejkach.
Potem czekaliśmy na wejście na pokład, kupiliśmy przepłaconą kawę, a na dodatek brakuje nam miejsca na nogi. Dlaczego z tych wszystkich niedogodności najwięcej negatywnych emocji kierujemy właśnie na dziecko?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mnie osobiście dużo częściej na pokładzie drażnią zachowania nie dzieci, a dorosłych. Nieraz zdarzyło mi się, że pasażer przede mną korzystał ze swojego "dorosłego" prawa do rozłożenia fotela, a przy tym uciskał moje kolana. Są też pasażerowie, którzy głośno rozmawiają albo raczą innych widokiem (i zapachem) bosych stóp. Inni zaraz po wejściu na pokład sięgają po piersiówkę i zaczynają wakacyjną imprezę już w czasie lotu. Dlaczego więc, mimo tylu niedogodności, najbardziej czepiamy się dziecka?
Spróbujmy postawić się w jego sytuacji. Przecież też może być zmęczone, przestraszone, zirytowane wszystkimi niedogodnościami. Malec przeżywa mnóstwo emocji, z którymi nie potrafi sobie jeszcze poradzić. Zamiast jednak jako dorośli okazywać mu empatię, wyładowujemy cały swój gniew i negatywne emocje związane z podróżą. Gdy napisałem o tym w czasie internetowej dyskusji, zostałem nazwany pogardliwie "madką". Ciekawe, czy tak dziś byłby nazywany Janusz Korczak (wychowawca, pedagog, pisarz i lekarz, prekursor działań na rzecz praw dziecka w Polsce - przyp. red.).
Może po prostu czasem zazdrościmy dzieciom? W końcu nie muszą wstawać do pracy, mają dwa miesiące wakacji, a do tego mogą stanąć na środku ulicy, rozpłakać się i powiedzieć, że nie chcą iść dalej, podczas gdy my, dorośli, musimy udawać, że wszystko jest w porządku?
Myślę, że nasza zazdrość wobec dzieci opiera się na pewnej idealizacji dzieciństwa. Dziecko wcale nie może dłużej pospać, bo rano musi iść do szkoły, przedszkola lub żłobka. Co do wyrażania emocji – to nieprawda, że ma pełną wolność ekspresji. Można to porównać do sytuacji kobiet, którym według opinii publicznej wypada np. płakać.
To jednak tylko iluzja, bo mężczyźni, którzy im tego zazdroszczą, nie dostrzegają jednak konsekwencji, z jakimi one się spotykają. Kobiety są przecież za to okazywanie uczuć karane – nazywane histeryczkami lub osobami pozbawionymi samokontroli i nie są traktowane poważnie, szczególnie w miejscach pracy.
Podobny ostracyzm społeczny spotyka dzieci. Gdy zmęczony zakupami maluch zacznie płakać i położy się na podłodze, zamiast zrozumienia, spotyka się z krzywymi spojrzeniami oburzonych dorosłych, którym w głowie pojawia się myśl: "Co za niewychowany bachor". Nikt mu nie współczuje, ani nie próbuje zrozumieć jego zachowania.
Pan nigdy tak nie pomyślał?
Nie zdarzyło mi się. Zasadniczo dzieci wywołują we mnie pozytywne emocje. Oczywiście, niektóre są bardziej hałaśliwe, zwracające na siebie uwagę otoczenia. Dla mnie jednak są naturalną częścią społeczeństwa. Tymczasem niektórym przeszkadzają nawet dzieci rozrabiające w McDonaldzie.
Przecież to miejsce jest zaprojektowane pod najmłodszych, sprzedające zestawy z zabawkami! To nie jest restauracja, w której biznesmeni jedzą lunche. Pozwólmy dzieciom zachowywać się jak dzieci. Niestety nasze społeczeństwo powoli staje się takim, które wypiera naturalne instynkty.
Ma pan na myśli także instynkt macierzyński?
Pojawiają się głosy, że instynkt macierzyński nie istnieje i że to bzdura. Zastanawiam się jednak, jak to możliwe, skoro tyle osób wzrusza się na widok kotów, które w kontakcie z człowiekiem wydają dźwięki przypominające kwilenie niemowlęcia. Koty nie miauczą do siebie, tylko do ludzi – udają małe ludzkie dzieci, żebyśmy je karmili.
Co się więc stało, że rozczulamy się na widok kota czy zdjęcia popularnej ostatnio w internecie kapibary, mówiąc: "o, jaka słodka", a potem widzimy dziecko i robimy zdegustowaną minę. Coś poszło nie tak. W pewnym momencie w Polsce kilkulatek zaczął być traktowany jako coś obrzydliwego.
Powiem jednak prowokacyjnie – łatwiej jest bronić dzieci na łamach książki, niż będąc np. samotną matką, która pracuje 12 godzin dziennie, jest niewyspana, a rano musi zaprowadzić do przedszkola swojego synka, który robi jej awanturę o kolor bluzy.
Stres współczesnych mam wynika w dużej mierze z tego, że czują na sobie presję społeczeństwa. Gdy dziecko kładzie się na podłodze w supermarkecie i krzyczy, ona czuje na sobie ciężar spojrzeń przechodniów, słyszy niemiłe, oceniające komentarze. To ona jest tą osobą, która nie potrafiła tego dziecka wychować i trzymać w ryzach!
Mam wrażenie, że to nowa fala dzieciofobii. Gdy coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że nie wypada wprost obrażać dzieci, zaczynają krytykować ich rodziców jako tych, którzy sobie z nimi nie radzą. Wszystkie negatywne emocje, które ludzie odczuwają wobec dzieci, przelewane są teraz na rodziców. Ci często nie są w stanie unieść ciężaru tych ocen.
Niektórzy pomyślą - jeśli damy dzieciom więcej praw, to zabraknie ich dla nas, dorosłych. "Nie możemy pozwolić sobie wejść na głowę" - mówią.
Na szczęście nie istnieje coś takiego jak studnia praw, która zaraz wyschnie! Starczy dla każdego, nie trzeba rozdawać ich na kartki. Niektórzy chyba jednak tak myślą. Krytykują np. śluby homoseksualne, bojąc się, że ranga tych heteroseksualnych się obniży. Nie żyjemy jednak w społeczeństwie, gdzie istnieje np. jedynie 100 ślubów rocznie, które trzeba rozdysponować wśród społeczności. Prawa człowieka są nieskończone.
Obecność dziecka nic nikomu nie odbiera. Wciąż mamy masę przestrzeni dostępnych tylko dla dorosłych i zaprojektowanych z myślą o nich. Naprawdę nie ma się czego obawiać.
Rozmawiała Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!