Mówią o niej "pani z Biedronki". Marta Zgutczyńska jest aktorką, która podbiła TikToka
Na TikToku zgromadziła ponad półmilionową publiczność. Jest królową parodii, a największą sympatię widzów zdobyła, wcielając się w swoich filmikach w pracownicę Biedronki. - Nie ukrywajmy, to nie jest codzienny widok: wchodzi jakaś baba, zdejmuje kurtkę, ustawia telefon między ogórkami i zaczyna gadać - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.
21.05.2023 06:00
Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski: Dużo ludzi się nabiera?
Marta Zgutczyńska, aktorka: Trzy czwarte. Bo przecież mam służbowy strój - bluzę z Biedronki, więc na pewno tam pracuję. Tylko jakbym miała koronę, nikt nie uwierzyłby, że jestem księżniczką (śmiech).
Nie każdy ma w domu bluzę Biedronki.
Ja mam, bo odezwała się do mnie fanka serialu "Rodzinny interes", w którym grałam. Wiedziała, że lubię robić parodie i powiedziała, że jej brat pracował w Biedronce i ma na stanie pracownicze uniformy, które chętnie mi przekaże. Strasznie się ucieszyłam - od razu pomyślałam, że kontent sklepowy to kopalnia inspiracji. Wymieniłam bluzy za czekolady i zaczęłam tworzyć. Jeden filmik miał półtora miliona odtworzeń, kolejny już trzy miliony i jakoś poszło. Dużo ludzi z branży aktorskiej zaczęło myśleć, że po prostu zmieniłam pracę.
A sam sklep? Mieli jakieś problemy z pani działalnością?
Moje filmiki to nie jest żadna współpraca z Biedronką, ale od początku wiedziałam, że nie mogę mówić w nich czegoś, co mogłoby zaszkodzić firmie, bo to po prostu grozi procesem. Nie chciałam też przedstawiać w złym świetle pracowników, bardzo szanuję ich pracę. Mimo ostrożności trochę bałam się odbioru. Ktoś przecież może nie zrozumieć mojego poczucia humoru. Tym bardziej, że ludzie zaczęli pisać pod filmikami: "wywalcie tę babę z pracy" i oznaczać oficjalne profile sklepu.
Natomiast na jednym z eventów, którego Biedronka była partnerem, podeszła do mnie pracowniczka sieci wyższego już szczebla i powiedziała: "Oglądamy filmy, jest pani świetna". Potraktowałam jej słowa jak zielone światło.
Pracownicy Biedronki też dają pani zielone światło?
Wielu z nich pisze, zapewniając: "to jest prawda", co chyba najbardziej mnie przeraża. Przecież ja wszystko wymyślam, niektóre pomysły są naprawdę absurdalne, a oni mówią: "miałem podobną sytuację". Chcą podzielić się doświadczeniami. Raz nagrałam filmik oparty na takiej opowieści, kiedy klient przyszedł z ogórkami i chciał wymienić je na cukinię. Staram się, żeby ten humor nigdy nie był prosty, w stylu kabaretowego "chłop się przebrał za babę". Lubię absurd, a komedię traktuję śmiertelnie poważnie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Byłam pod wrażeniem, kiedy przeczytałam, że jeździła pani po całym mieście, żeby nagrywać filmiki w różnych Biedronkach.
Jedyną Biedronką, w której nie nagrywałam, była moja Biedronka osiedlowa. Jestem odważna, natomiast nie lubię przypałów (śmiech). Kilka razy zdarzyło mi się mieć rozmowę z ochroną - pokazywałam im profil, tłumaczyłam, co robię, ale nie zawsze udawało mi się ich przekonać. Raz zostałam ze sklepu po prostu wyproszona.
Nie ukrywajmy, to nie jest codzienny widok: wchodzi jakaś baba, zdejmuje kurtkę, ustawia telefon między ogórkami i zaczyna gadać. Najczęściej robiłam jednego dubla, szybko się ubierałam i uciekałam ze sklepu jak jakiś przestępca. Z boku musiało wyglądać to przekomicznie. Miałam kiedyś sytuację, że zaczepił mnie klient, pytając o cenę pomidorów. Kiedy odpowiedziałam, że wcale tutaj nie pracuję, nie chciał wierzyć.
Zdobyczna bluza z logo sklepu, która stała się pani znakiem rozpoznawczym, czasem przynosi też kłopoty...
Nagrywanie w sklepie wymaga pewnej odwagi, jest też świetnym treningiem aktorskim. Jeśli chodzi natomiast o bluzę - powiem szczerze, że zawsze mam ją ze sobą (śmiech). Gdy byłam w Rzymie, gdzie moja siostra biegła maraton, miałam ze sobą strój Biedronki. Podobnie ostatnio, na Kasprowym Wierchu. Nigdy nie wiem, kiedy wpadnę na dobry pomysł. Chcę też wykorzystać ładne kadry.
Filmiki "z Biedronki" oglądają czasem miliony ludzi. W czym tkwi ich sekret?
Ludzie z łatwością mogą się z nimi utożsamić. Chcę też wierzyć, że mój dowcip po prostu szczerze ich bawi. Natomiast zauważam ogromną różnicę między odbiorcami na TikToku i YouTube'ie a tymi z Facebooka. Na tym ostatnim pojawiają się komentarze naprawdę chamskie, wulgarne, niemiłe. Staram się ich nie czytać, ale skala hejtu mnie zdumiewa. Zwłaszcza jak później wchodzę na profil takiego agresora czy agresorki i widzę tam zdjęcia dzieci i deklaracje, że "kocha ludzi i zwierzęta".
Wiem, że nie lubi pani określenia "influencerka".
To jest taki worek, do którego wrzuca się wszystkich: aktorów, blogerów, piosenkarzy. Wystarczy, że idziemy na premierę czy inne wydarzenie i już jesteśmy influencerami. A ja przede wszystkim jestem aktorką: gram w teatrze, filmach, serialach, robię dubbing. Sztuka to całe moje życie. Gdybym musiała wybierać między nią a TikTokiem, zawsze wybiorę scenę czy plan.
Natomiast nagrywanie się telefonem dodało mi niezwykłej śmiałości, obycia z kamerą i wolności. Dzięki social mediom mogę rozwijać się artystycznie i warsztatowo na własnych zasadach, a mam świadomość własnego ciała. Jestem aktorką charakterystyczną, z nadwagą. Dla takich kobiet nie ma zbyt wielu ról lub gramy po raz kolejny gosposię domową czy śmieszną grubaskę, która przewraca się na skórce od banana.
Nie widać na horyzoncie zmian?
O ruchu body positive pięknie się mówi, ale jak przychodzi co do czego, nikt w Polsce nie obsadzi grubaski w roli amantki.
Opowiem historię, które spotkała mnie na planie serialu. Dwa dni przed zdjęciami zadzwoniła do mnie pani, pytając, jaki noszę rozmiar i prosząc o moje wymiary. Kiedy zaczęłam je podawać, usłyszałam w słuchawce: "oj dużo, dużo". Pomyślałam: "wymsknęło się". Ale kiedy przyjechałam na plan, pani zafundowała mi seans upokorzenia, przynosząc kolejne ubrania i komentując: "w to pani na pewno nie wejdzie", "tutaj się pani nie wciśnie". Mam 37 lat, grubą skórę, ale gdyby trafiło na młodą aktorkę świeżo po studiach?! Nie chcę nawet myśleć o konsekwencjach.
Koledzy-aktorzy i koleżanki-aktorki dobrze przyjmują pani działalność w social mediach?
Teraz już tak. Ale nie miałam łatwo. Osoby, które mnie najmocniej krytykowały - nie oglądając nawet filmików, po prostu słysząc, czym się zajmuję - dziś potrafią zadzwonić i zapytać jak gdyby nigdy nic: "Marta, jak się robi live'a na TikToku?". Słyszałam, że to tylko "przebierańsko" albo "ma trzydzieści parę lat i się wygłupia". Takich przytyków nie da się zapomnieć. Robiłam jednak swoje i dziś stoją za mną liczby: uzbierałam ponad pół miliona obserwujących na TikToku, ludzie chcą mnie oglądać i to jest mój sukces.
Kiedy wpisałam w Google pani imię i nazwisko, od razu dostałam podpowiedź "życie prywatne". Wiem tylko, że ma pani dwóch synów. Nic poza tym. To celowa strategia?
Moich synów będę miała zawsze, siostrę, mamę i tatę też - mam nadzieję, że w zdrowiu będą ze mną jak najdłużej. Jestem bardzo zżyta ze swoją rodziną. Partnerami nigdy się nie chwaliłam - to moja sfera prywatna. Jestem bardzo romantyczna, a granicę stawiam właśnie tam, gdzie jest moje serce.
"Jestem sama sobie szefem i to mnie kręci" - to pani słowa. Niezależność jest dla pani ważna. Jaka jeszcze jest prywatnie Marta Zgutczyńska?
Marta Zgutczyńska jest bardzo empatyczną osobą i daje sobie wchodzić na głowę. Jest mało asertywna - wszystkim by chciała pomóc, czasami kosztem swojego czasu. Bardzo kocha życie i ludzi. Uwielbia jeść, więc ciągle tyje i chudnie. Jest totalną hedonistką, ale szczęście swoje i swojej rodziny stawia na pierwszym miejscu. Woli wyjść z domu, łapać dzień, pójść z synami na lody niż np. sprzątać. Chwyta chwile, bo zdaje sobie sprawę z upływu czasu. Już nie przejmuje się pierdołami, nie przeżywa, chociaż kiedyś tak robiła. Cieszy się życiem i stara się, żeby jej i synom żyło się jak najlepiej.
Jeśli idzie o pracę, jestem bardzo wymagająca - dla siebie, ale też dla innych. Uważam, że widz nie wybacza błędów, szczególnie w komedii. Żałuję, że 10-15 lat temu nie miałam tej pewności siebie. Ściemniałam, że jestem chudsza, mądrzejsza i śmieszniejsza niż w rzeczywistości. Dlatego dzisiaj przy każdej możliwej okazji apeluję do młodszych koleżanek i kolegów po fachu: bądźcie sobą, bo jesteście kreatywni, wyjątkowi, a z działania zawsze wychodzi coś dobrego.
Przyjęłaby pani propozycję od konkurencyjnej sieci dyskontów?
Nawet już taką propozycję otrzymałam (śmiech). Nie była jednak na tyle atrakcyjna, żebym rozstała się z tym, co zrobiłam do tej pory - to ponad 130 filmików, zaufanie fanów. Śmieję się jednak, że Lewandowski przeszedł z Bayernu do Barcelony, więc ja też pewnie mogłabym zmienić barwy tylko na odpowiednio korzystnych warunkach.
Rozmawiała Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski