Na procesie Deppa i Heard stracą ofiary przemocy. "To mężczyznom częściej się wybacza"
Gdy na początku tygodnia pojawiła się informacja, że wkrótce zapadnie wyrok w - okrzykniętym przez media procesem dekady - sporze między Amber Heard i Johnnym Deppem, na streamach na Youtubie zawrzało. Ludzie z całego świata z zapartym tchem śledzili relacje dziennikarzy i komentarze samozwańczych ekspertów. Dla większości kluczowe było, by opowiedzieć się po jednej ze stron. Najczęściej wybierali aktora, który - trzeba to przyznać - na sali sądowej wypadał zdecydowanie lepiej. I faktycznie wygrał. Teraz wypadałoby się zastanowić, jaką możemy wyciągnąć z tego lekcję.
Amber Heard została uznana winną zniesławienia byłego męża, w związku z czym zasądzono na jego korzyść 10 mln dolarów odszkodowania i 5 mln dolarów nawiązki. Z kolei pozew aktorki przeciwko byłemu mężowi zakończył się uznaniem wyłącznie jednego - na trzy zgłoszone - przypadku zniesławienia, którego według przysięgłych dopuścił się adwokat Deppa – Adam Waldman i zasądzeniu 2 mln odszkodowania. O tych niuansach niewiele się jednak mówi. Dominuje narracja świętowania zwycięstwa Deppa i jego niezaprzeczalnej przewagi moralnej.
Ważny jest nie wyrok, a towarzyszące mu komentarze
Reakcja opinii publicznej nie byłaby tak jednoznaczna i gwałtowna, gdyby nie fakt, że trwający sześć tygodni proces zamienił się w głośne widowisko. Jego upublicznienie, które - według sędzi Penney Azcarate - miało być lekcją działania systemu sprawiedliwości, stało się publicznym praniem brudów, zachęcającym do natychmiastowego opowiadania się po jednej ze stron. Niestety, aspekt pedagogiczny został całkowicie wyparty przez dwa inne: rozrywkowy oraz ideologiczny. I choć chciałoby się sprawę zignorować lub strywializować, jej zasięg był tak duży, że nie ma mowy, by nie miał żadnych konsekwencji i przełożenia na tzw. normalne życie.
Heard i Depp to nazwiska z pierwszych stron gazet. Pewnie dlatego tak łatwo było tworzyć memy z ich wizerunkami, analizować każde mrugnięcie, wzruszenie ramion, obśmiewać niezręczności. Nie oznacza to jednak, że nie mają wpływu na postawy społeczne, w tym postrzeganie ofiar przemocy.
"Jestem jeszcze bardziej zawiedziona z powodu tego, co ten werdykt oznacza dla innych kobiet. To krok w tył. Cofa zegar do czasów, kiedy kobieta, która otwarcie zabierała głos, była publicznie zawstydzona i upokorzona. Odsuwa przekonanie, że przemoc wobec kobiet należy traktować poważnie" - napisała Heard w oświadczeniu wydanym tuż po ogłoszeniu wyroku. Na skutki procesu, a konkretnie towarzyszącej mu debaty publicznej, zwraca uwagę także mec. Kamila Ferenc, prawniczka związana z Fundacją na rzecz Praw Kobiet i Planowania Rodziny.
- Jeśli chodzi o wpływ, jaki proces między Amber Heard i Johnnym Deppem może mieć na społeczeństwo, ważny jest nie tyle sam wyrok, co towarzyszące mu komentarze – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską. – Szczególnie w przypadku spraw cywilnych to, że ktoś przegrywa sprawę, nie oznacza, że ewidentnie kłamie, a druga strona jest czysta jak łza. Reguły dotyczące wyrokowania są czasem rozbieżne z pojmowaniem słuszności w życiu codziennym – dodaje.
Zdaniem ekspertki sposób, w jaki "proces dekady" był komentowany, może sprawić, że osoby pokrzywdzone przemocą domową będą bały się zgłaszać te sprawy w obawie przed otrzymaniem etykietki, jaka przylgnęła do Amber Heard – bez względu na to, czy etykietka ta jest mniej lub bardziej słuszna w przypadku tej konkretnej osoby.
- Kobiety - ofiary przemocy mogą pomyśleć, że lepiej pewne sytuacje przemilczeć, zagryźć zęby, bo koszty zgłoszenia nadużyć, powiedzenia o nich głośno są zbyt duże. Dziesiątki razy widziałam na salach sądowych, jak sąsiedzi nie chcą się angażować lub biorą stronę silniejszego. Używają eufemizmów "głośna rozmowa", zamiast powiedzieć, że słyszeli awanturę za ścianą. Nie chcą wchodzić w konflikt z mężczyzną oskarżonym o przemoc, który dalej mieszka obok nich – uczula prawniczka.
Jej zdaniem umocnić może się także stereotyp wciąż demonizowanych przez społeczeństwo kobiet zgłaszających przemoc, według którego wiele z nich kłamie, chcąc zemścić się na partnerze, a ich jedyną motywacją jest zazdrość i potrzeba zemsty.
- Komentarze do tego procesu pokazują, że to mężczyznom częściej się wybacza i daje się im kredyt zaufania. Nie wiemy przecież, co dokładnie wydarzyło się za zamkniętymi drzwiami, w posiadłościach Deppa i Heard. Nie wiemy kto i w jakim zakresie stosował przemoc - mam wrażenie, że tam była ona obustronna, ale to wyłącznie moja intuicja poparta pobieżnymi obserwacjami. Natomiast rozkład akcentów w opinii publicznej jest ewidentny – mężczyzna, zwłaszcza przystojny, odnoszący sukcesy, mający pieniądze, będący bożyszczem tłumów, dostaje kredyt zaufania, a kobieta na wstępie jest tego zaufania pozbawiona i przypisuje się jej częściej nieczyste intencje. Jak w przypadku Heard interpretuje się każdy jej ruch, gest, mimikę na niekorzyść. Nie szuka się – jak w przypadku mężczyzny – okoliczności łagodzących, nie próbuje się zrozumieć motywów – ocenia Ferenc.
"Społeczeństwo nie jest przygotowane, żeby wspierać ofiary"
Zdaniem prawniczki to znamienne, że w komentarzach obserwatorów zabrakło kluczowych pytań, np. Dlaczego Heard tak postępuje? - Niestety obraz jest smutny, bo pokazuje brak równowagi płci. Było przecież wiele okoliczności wskazujących, że co najmniej jakiś rodzaj agresji ze strony Johnny’ego Deppa miał miejsce. Natomiast to w dyskusjach zanikło na korzyść debaty, dlaczego Heard się na nim mści – podkreśla ekspertka.
Dodaje także, że społeczeństwo nie jest przygotowane, żeby wspierać ofiary. Nawet potencjalne. - Rozkład akcentów w mówieniu o przemocy jest nadal patriarchalny, zatrważający i bardzo zasmucający. W przypadku Heard, która być może posunęła się za daleko, próbując udowodnić swoje racje, ale też w przypadkach milionów innych kobiet opinia publiczna wcale nie czekała na wyrok. Wydała przedwyrok już w trakcie procesu, z góry zakładając, że to na pewno kobieta kłamie, ma nieczyste, chciwe intencje i próbuje zniszczyć niewinnego mężczyznę – ocenia.
Ferenc zwraca uwagę na jeszcze jeden, dotąd pomijany aspekt. Jak przekonuje, przemoc domowa to przemoc czterech ścian. Bardzo trudno jest znaleźć na nią świadków i dowody.
– To, że Heard próbowała nagrywać pewne sytuacje, nie jest odbierane jako próba ratowania siebie i ochrony, tylko jako rodzaj prowokacji i złych intencji. To samo widzę w polskich sądach, kiedy prowadzę sprawy o przemoc domową. Jeżeli kobieta, która jest bita przez swojego partnera, długo nie zgłasza przemocy, bo np. chce scalać rodzinę, liczy, że on się zmieni, stawia się jej zarzut, że skoro tak długo wytrzymała z nim w związku, to znaczy, że dotąd nie mogła dziać się jej krzywda. Z kolei jak nie ma dowodów, pojawia się zarzut, że wymyśla i nic się nie stało. Natomiast gdy szybko zgłasza przemoc i zbiera dowody, nagrywa, robi zdjęcia z ukrycia, czyni się jej zarzut, że wszystko ukartowała. Naprawdę nagminnie w pierwszej kolejności szukamy winy w kobiecie – mówi Kamila Ferenc.
Jej zdaniem przyczyną takiego postępowania jest nie tylko patriarchat, ale również społeczne mechanizmy wyparcia.
– Ludzie czują się winni temu, że nie zauważają przemocy lub ignorują niepokojące sygnały. Przez to później, gdy zostanie ujawniona, wypierają ją lub błyskawicznie szukają winnego w osobie ujawniającej, która "zaburzyła" spokój lokalnej społeczności. Była kiedyś taka sytuacja na jednej z polskich wsi, że miejscowi chłopcy zostali oskarżeni o gwałt na dziewczynie. Cała wieś stanęła po stronie tych chłopaków, a dziewczyna musiała opuścić miejscowość ze względu na ostracyzm ze strony sąsiadów, została wręcz zaszczuta. Ludzie nie chcą się czuć winni, że czegoś nie zauważyli, a systemowa silniejsza pozycja mężczyzn w społeczeństwie jest faktem, który wciąż w takich sytuacjach silnie rezonuje – podkreśla.
Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!