"Nie boi się martwy lub głupi". Bianka Zalewska o pracy korespondentki wojennej
- Jest takie powiedzenie wśród żołnierzy i wolontariuszy, ludzi, którzy obcują z wojną, że "Nie boi się człowiek martwy lub głupi". Uważam, że uczucie strachu może nas ochronić. Ono jest sygnałem, by uważać na siebie - mówi Bianka Zalewska, korespondentka wojenna, uhonorowana nagrodą International Women of Courage.
13.03.2023 | aktual.: 27.09.2023 13:33
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Wielkie gratulacje. Jesteś pierwszą Polką, która otrzymała prestiżową nagrodę International Women of Courage.
Bianka Zalewska, korespondentka wojenna: Dziękuję. Rzeczywiście to ogromne wyróżnienie, ale mam poczucie, że ja jestem tylko symbolem, że odebrałam ją w imieniu dzielnych i wspaniałych kobiet. Chciałabym ją zadedykować wszystkim ukraińskim kobietom, które walczą na froncie lub pomagają jako wolontariuszki i sanitariuszki. Dedykuję ją także polskim kobietom, które wyjeżdżają do Ukrainy jako wolontariuszki i dziennikarki. Ale też tym, które rok temu, tutaj w Polsce, otworzyły swoje domy i serca, by przyjąć uchodźców lub zaangażowały się w pomoc w inny sposób. Ta nagroda należy się im wszystkim.
To muszą być ogromne emocje, odebrać nagrodę z rąk pierwszej damy Stanów Zjednoczonych, Jill Biden. Co więcej, jesteś pierwszą Polką wyróżnioną tą nagrodą.
Emocje są ogromne, ale bardzo mieszane. W czasie ceremonii w Białym Domu towarzyszyło mi wzruszenie, niedowierzanie, ale też duma. Później nie zabrakło też zmęczenia, które ogarnia człowieka po tak dużym wydarzeniu. Był też smutek, bo przecież mniej więcej w czasie, kiedy odbywała się ceremonia, w Ukrainie doszło do jednego z większych ataków rakietowych. Te informacje codziennie do nas docierają.
Nie zabrakło też wdzięczności dla Amerykanów, którzy bardzo angażują się w pomoc Ukrainie. Często pytają też o Polskę, dużo mówią o przyjaźni między naszymi narodami. Podsumowując: emocje były różne - zmęczenie, radość, smutek. To wszystko się miesza.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jaką osobą jest Jill Biden? Był czas, żeby zamienić kilka słów prywatnie i trochę się poznać?
Około pół godziny przed ceremonią Jill Biden i Antony Blinken, sekretarz stanu, przyszli, żeby się przywitać. Pierwsza dama podała rękę każdej z zaproszonych gościń. Z każdą z nas zamieniła kilka słów. Obawiałam się, że to spotkanie będzie przebiegało w "sztywnej" atmosferze, a my będziemy stać na baczność.
Tymczasem okazało się, że Jill Biden to bardzo ciepła i miła osoba. Byłam zaskoczona, że nie buduje barier, nie jest wyniosła. Podeszła do mnie, wyciągnęła rękę, przedstawiła się i zamieniłyśmy kilka zdań o Polsce, o Ukrainie.
Poprosiłam, żeby przekazała podziękowania swojemu mężowi, Joe Bidenowi, za niedawne wizyty w Polsce i Ukrainie. Podkreśliłam, że to było wielkie wydarzenie i akt odwagi. W Kijowie spokojnie spacerował podczas alarmu przeciwlotniczego, a w Polsce przemawiał na otwartej przestrzeni, do zgromadzonego tłumu. W tym czasie Putin chowa się w Rosji w bunkrze.
A Antony Blinken?
Zaskoczyło mnie, że kiedy podszedł do mnie Antony Blinken, chciałam mu się przedstawić, powiedzieć kilka słów o sobie. Na co on odpowiedział: "Ja znam Pani historię". Zwrócił się też do Julii Pajewskiej z Ukrainy (ukraińskiej medyczki i wolontariuszki - przypis red.), mówiąc, że wspiera Ukrainę, że to silny i waleczny naród.
Coś jeszcze cię zaskoczyło?
To, że Jill Biden była świetnie przygotowana. Jeśli ktoś oglądał relację z wydarzenia, to mógł zaobserwować, że pierwsza dama przemawiała z pamięci. Oczywiście miała kartkę, lecz zerkała na nią bardzo rzadko. W swoim przemówieniu przytaczała nawet niektóre szczegóły z życia laureatek. Bardzo dobrze przygotowany był również Antony Blinken. Kiedy mówił, że zna moją historię, widać było, że autentycznie wiedział, o czym mówi. To było bardzo miłe.
Doskonale pamiętam wypadek, który miałaś w 2014 roku w Ukrainie, kiedy to złamałaś kręgosłup. Mimo tego, co się stało, nie przestraszyłaś się. Nie przestałaś jeździć do Ukrainy, by relacjonować sytuację. Ponoć dostajesz pogróżki i groźby. Nie boisz się?
Boję się. Z każdym wyjazdem boję się coraz bardziej. Jest takie powiedzenie wśród żołnierzy i wolontariuszy, ludzi, którzy obcują z wojną, że "Nie boi się człowiek martwy lub głupi". Uważam, że uczucie strachu może nas ochronić. Ono jest sygnałem, by uważać na siebie, np. słysząc odgłosy wystrzałów, schować się w okopach lub chociaż położyć się na ziemię. Zareagować, by się ochronić.
Ten strach powinien nam towarzyszyć, ale on nie może paraliżować, nie może odbierać możliwości działania. To jest tak, że jeśli się wierzy w to, co się robi, to robi się to, pomimo strachu. Myślę, że każdy, kto jeździ na wojnę, się boi. Ja też.
Jakie środki podejmujesz, jadąc do Ukrainy, by się chronić?
Moim największym środkiem ochrony jest wiedza, jak udzielić pomocy medycznej - komuś i sobie. Dlatego przechodzimy (korespondenci wojenni – przypis red.) liczne szkolenia z udzielania pierwszej pomocy, z medycyny taktycznej i medycyny pola walki. Trenujemy te umiejętności. Zawsze wożę ze sobą apteczkę. Mam też wiedzę, jak używać jej zawartości.
Mówisz o sytuacji, kiedy już coś się stanie. A co robisz, żeby unikać zagrożenia?
Nie ma gotowej recepty, aby uniknąć zagrożenia, ale śledzę aplikacje alarmujące o alarmach. Ukraińcy mówią, że może ochronić nas Anioł Stróż i… szczęście. Dużo szczęścia. W tej wojnie większość ludzi ginie od pocisków, rakiet, ostrzałów artyleryjskich. Dlatego na bieżąco śledzę informacje, sprawdzam, jaka jest sytuacja w miejscach, do których chcę jechać, co dzieje się na każdym odcinku frontu. Sytuacja potrafi zmieniać się z godziny na godzinę, więc trzeba trzymać rękę na pulsie cały czas. Czasem nagle zmienia się kierunek, bo w innym miejscu toczą się walki.
Praca korespondentki wojennej niesie ze sobą ogromne obciążenie psychiczne. Jak sobie z tym radzisz?
To nie jest łatwa praca. Sama pytam o to bohaterów swoich reportaży: żołnierzy, wolontariuszy. Przecież nikt z nich nie urodził się w warunkach wojennych. Większość z nich mówi, że człowiek jest w stanie się do wielu rzeczy przyzwyczaić: głodu, chłodu, brudu, wojny. Natomiast każdy mówi, że do jednej rzeczy nie można się przyzwyczaić: do śmierci. Śmierci bliskich osób. A śmierć jest na wojnie wszechobecna.
Pamiętam do dziś jak bardzo wstrząsnęło mną odkrycie zbrodni w Buczy, Borodziance, Irpieniu i innych podkijowskich miejscowościach. Pojechałam do Borodzianki następnego dnia po wyzwoleniu spod rosyjskiej okupacji. To, co tam zobaczyłam, było przerażające. Już wcześniej widziałam ludzi, którzy się wykrwawiają, umierają. Pierwszy wstrząs przeżyłam w 2014 roku. Przez te wszystkie lata uczyłam się radzić sobie z obrazami wojny, a także udzielać pomocy ofiarom wojny. Ale jak zobaczyłam Borodziankę, to ścięło mnie z nóg.
Chyba pierwszy raz w życiu po prostu mnie "zamurowało". Nie byłam w stanie wypowiedzieć słowa, włączyć kamery. Stałam i patrzyłam się na ogrom zniszczeń pozostawionych przez "rosjan" (Na prośbę Bianki Zalewskiej pisownia małą literą. Dziennikarka nie chce, by pisać wielką literą o zbrodniarzach, którzy napadli Ukrainę - przypis red.). Zbombardowane osiedla mieszkaniowe. Niektóre wieżowce miały dziury na szerokość kilku pięter, niektórych kondygnacji w ogóle nie było. To nie było pole walki żołnierzy. To były zwykłe, cywilne osiedla. Trudno mi było sobie wyobrazić, że ktoś może nacisnąć przycisk i wycelować w budynki mieszkalne cywili. To był dopiero początek odkrywania zbrodni popełnionych przez "rosjan" na taką skalę, który wstrząsnął nie tylko mną, ale całym światem. Potem były masowe groby w okolicach Izumia, katownie w Chersoniu…
Wojna toczy się nie tylko na froncie, ale też w mediach. Mówi się, że to pełnowymiarowa wojna informacyjna, w której pociskami są, chociażby fake newsy.
Rosja toczy wojnę informacyjną od zawsze. Propaganda rosyjska dosięga każdego, z czego często nie zdajemy sobie sprawy. Zdarza się, że nabieramy się na posty, fake newsy w mediach społecznościowych. Nie brakuje postów, które mają na celu np. wzbudzić w Polakach nienawiść do Ukraińców.
W grupach na Facebooku krąży post o Ukraince, która rzekomo stała w kolejce do lekarza i obsłużono ją przed Polakami z uwagi na jej narodowość. Ten post pojawia się w wielu miejscach, zmienia się tylko nazwa miasta i okoliczności, np. zamiast lekarza pojawia się urząd. W tym wpisie powtarzają się nawet błędy językowe, więc wiadomo, że to zmasowana akcja propagandowa. Rolą dziennikarzy jest weryfikować informacje i ujawniać fake newsy. Ważne, abyśmy wszyscy też sprawdzali źródło, z którego czerpiemy informacje.
Rozmawiała Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl