Nie lubią świąt. Mają traumę z dzieciństwa
Święta kojarzą się im z traumatycznymi doświadczeniami, cierpieniem, lękiem, poczuciem krzywdy. Zamiast ubierać choinkę i kolędować, jadą na wakacje do ciepłych krajów, zamiast pieczenia pierniczków i przyrządzania karpia w galarecie wybierają narty w górach, a wigilijną kolację zamieniają na spotkanie w gronie przyjaciół.
23.12.2021 13:59
"Myślałam, że święta są straszne, bo Bóg karze naszą rodzinę"
Anka, lat 46. Gdy byłam mała, nie znosiłam świąt, za to bardzo lubiłam przygotowania do nich. Wtedy było bardzo wesoło – w domu pachniało grzybami, kapustą i makowcem, a z mamą i siostrą chodziłyśmy na targ, gdzie robiłyśmy wielkie zakupy kilka dni z rzędu. Mama brała zamykane pokrywką wiaderko po farbie wypełnione wodą, kupowała dwa karpie, które żywe przynosiła do domu. Potem ryby pływały w wannie i przez dwa dni nie można było się kąpać.
Karmiłyśmy je z siostrą chlebem, nadawałyśmy im imiona i obiecywałyśmy sobie, że nie będziemy w ogóle już spać, żeby pilnować tych karpi i nie pozwolić mamie na ich zabicie. Ale nigdy nam się to nie udawało. Gdy dzień przed Wigilią okazywało się rano, że wanna jest pusta, płakałyśmy głośno i rzewnie za tymi karpiami. Nigdy ich też nie chciałyśmy jeść. Przez lata myślałam, że święta są u nas w domu takie straszne, bo Bóg karze naszą rodzinę za zabicie tych biednych ryb. W Wigilię od rana bolał mnie brzuch, chyba ze zdenerwowania.
O 18 siadaliśmy do pięknie nakrytego przez mamę stołu, wszystko było takie eleganckie, uroczyste i odświętne. Miła atmosfera trwała jakąś godzinę, dopóki ojciec był trzeźwy. Gdy wódka zaczynała mu mocno szumieć w głowie, odzywały się w nim jakieś niezabliźnione rany, miał pretensje do mamy, które po kolejnych kieliszkach wódki zamieniały się w wyzwiska, a potem rękoczyny. Gdy zamykam oczy widzę wywróconą choinkę, mamę z krwawiącym nosem i fioletowym okiem oraz wezwanych przez sąsiadów milicjantów, którzy wyprowadzają mojego ojca z domu i wiozą go na izbę wytrzeźwień. Wracał następnego dnia, do nikogo się nie odzywał, bo był obrażony. Na mnie i na siostrę także.
Nigdy nie wiedziałyśmy, dlaczego. Upijał się znowu i wykręcał bezpieczniki, żebyśmy siedziały po ciemku i nie mogły oglądać telewizji. Siedziałyśmy więc przy świeczkach, a ja trzęsłam się ze strachu. Bałam się kolejnej awantury, wyzwisk. Ale najbardziej bałam się o życie mamy; gdy ojciec ją bił, byłam przekonana, że za którymś razem cios będzie śmiertelny. Pamiętam, jak z siostrą błagałyśmy ją, żeby się z ojcem rozwiodła. Zrobiła to, gdy miałam 20 lat. Dla mnie o jakieś 15 za późno. Święta kojarzą mi się z najgorszym okresem w ciągu roku. Od wielu lat wyjeżdżam w tym czasie z Polski, najchętniej do ciepłych krajów, gdzie nie ma tego całego świątecznego marketingu ze śniegiem, Mikołajem, szczęśliwą rodziną obdarowującą się prezentami przy suto zastawionym stole. Nie obchodzę Wigilii, nie ubieram choinki, nie kupuję prezentów. Za to leżę na plaży i cieszę się słońcem.
Zdaniem psycholożki Katarzyny Szymańskiej, osoby, którym święta kojarzą się z dramatycznymi doświadczeniami z dzieciństwa, trudnymi wspomnieniami, często starają się spędzać je w zupełnie inny sposób niż wtedy, gdy były dziećmi. To dla nich najłatwiejsza metoda na wyparcie przykrych doświadczeń. – Taka strategia unikania świąt, które mogą stać się okazją do ponownego przeżywania trudnych uczuć, to także dla wielu osób zabezpieczenie przez powielaniem tych błędów, które popełniali ich rodzice – tłumaczy Szymańska. - Taka osoba podświadomie myśli: jeśli zorganizuję święta na plaży, to nie ma zagrożenia, że będę zachowywać się jak mój ojciec czy matka. Dodatkowo wykreowany przez naszą kulturę obraz szczęśliwej rodzinki, która doświadcza tylko radości i serdeczności w tym okresie może powodować, że zorganizowanie tradycyjnych świąt wydaje się być czymś kompletnie nierealistycznym i niemożliwym do przeprowadzania. Warto jednak sobie zadać pytanie, czy sposób, jaki się wybrało na spędzanie świąt, daje rzeczywiście komfort. Jeśli tak, to świetnie, ale jeśli jest formą ucieczki przed przeszłością, to dobrze się jej przyjrzeć i dzięki temu sprawić, że ta przeszłość przestała mieć znaczący i decydujący wpływ na teraźniejszość, na to, co robi się w życiu dorosłym.
"Nie mogłem zawieść ojca"
Tomek, lat 39. Parę lat temu uwielbiałem w święta obsypywać moje dzieci prezentami. Kiedyś jednak zauważyłem, że mimo iż już jest czerwiec, moje dzieci nie zdążyły jeszcze wszystkich świątecznych prezentów rozpakować… To chyba właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że przesadzam, a po 20 paczek z podarunkami dla syna i córki to zdecydowanie za dużo. Z powodu nadmiaru maluchy tak naprawdę nie mogły cieszyć się z gwiazdki. Moja żona powtarzała mi to od zawsze, ale wcześniej nic do mnie nie trafiało. Po różnych zawirowaniach trafiłem na psychoterapię. Dzięki niej uzmysłowiłem sobie, że te prezenty kupuję tak naprawdę… sobie.
Chciałem zrekompensować małemu Tomkowi koszmarne doświadczenia z dzieciństwa. Mój ojciec, który już nie żyje, był wojskowym. Miał ogromne zamiłowanie do porządku, dyscypliny, musztry. Zawsze chwalił się znajomym, że z bratem i siostrą chodzimy jak w zegarku. Staraliśmy się, jak mogliśmy, bo dzieci, które nie były idealnie grzeczne - powtarzał ojciec - na święta co najwyżej mogły dostać rózgę. Oczywiście jeśli ktoś chciał znaleźć pod choinką upragnione podarki, musiał mieć same piątki, pomagać w domu, nie mógł się spóźnić ani minutki…
W czasie Wigilii jadłem karpia, którego nie znosiłem i który powodował u mnie odruch wymiotny, byle nie zawieść ojca. Moje rodzeństwo, brat i siostra, zwłaszcza gdy było starsze, miało w nosie te ojca szantaże. Ale nie ja. Stawałem na głowie, żeby sprostać jego oczekiwaniom. Teraz wiem, że to nie chodziło o prezenty, ale o jego akceptację i uznanie. Jednak, mimo że się tak starałem, ojciec lubił się nade mną znęcać. Najpierw obdarowywał mnie prezentami, ale po chwili mi je zabierał. Bo źle rozerwałem papier, w który zawinięty był podarek, albo zostawiłem troszkę sałatki jarzynowej na talerzu, albo nie przyszedłem od razu, gdy ojciec mnie zawołał…
Każdy powód był dobry. Nad nikim innym się tak nie pastwił. Tylko nade mną. Pewnie dlatego, że tak bardzo mi zależało. Długo miałem pretensje do mamy, że nigdy nie stanęła w mojej obronie, że nigdy nie postawiła się ojcu. Wiem, że się bała. Ale gdy próbowałem z nią o tym porozmawiać jako osoba dorosła, to powiedziała, że ojciec nie zabierał mi prezentów i że wszystko sobie zmyśliłem. Bardzo to przeżyłem. Od kilku lat w święta wyjeżdżamy do zaprzyjaźnionego pensjonatu w górach. Nie musimy robić ton zakupów, spędzać paru dób w kuchni, nie dotyka nas nerwowa atmosfera związana z przygotowaniami. Kupujemy tylko po prezencie dla każdego z dzieci i po jednym dla siebie. Jeździmy na nartach, a kolację wigilijną traktujemy jak obiad w restauracji. Teściowie przez długi czas nie mogli się z tym pogodzić, zwłaszcza, że są niezwykle rodzinni. Ale moja żona jakoś im to wytłumaczyła…
- Rodzice często realizują swoje niespełnione marzenia poprzez dzieci, dają maluchom to, czego sami nie mieli w dzieciństwie. Jednak w ten sposób mają złudne poczucie, że "wynagradzają" braki dzieciom, które przecież są innymi osobami, mają inne potrzeby i najpewniej nie mają poczucia straty, którą odczuwa rodzic – tłumaczy Katarzyna Szymańska. – Dorośli postępując w ten sposób, często nieświadomie, traktują własne dzieci jak siebie samych, co dla tych dzieci może być niewłaściwe, a czasami nawet krzywdzące. Warto pamiętać, że nie da się zadośćuczynić dziecku, którym się kiedyś było. Można pochylić się nad sobą dorosłym i dać sobie uwagę, prezenty, ciepło.
"Żeby znieść Wigilię, spotykam się z przyjaciółmi"
Michał, 31 lat. Nie cierpię świąt. Kojarzą mi się z najgorszym okresem w roku… Nie dzielę się opłatkiem, nie urządzam wigilii, a karpia omijam szerokim łukiem. Urodziłem się na Podkarpaciu, ale od dawna tam już nie jeżdżę. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, mam siedmiu braci, jestem najmłodszy. Rodzice, gdy byłem dzieckiem, prowadzili małe gospodarstwo rolne. Nigdy nam się nie przelewało. Ojciec pił jak każdy chłop w naszej wsi. Wszystko więc było na głowie mamy. Nikt jej nie pomagał, bo ojciec uważał, że kuchnia i gary to babska sprawa.
Mama nie dość, że musiała sama wszystko na święta przygotowywać, to jeszcze obsługiwać mojego ojca, a później najstarszych braci, którzy z pili razem z ojcem. Pamiętam, jak matka płakała, bo tak bardzo bolały ją plecy od stania w kuchni. Na dodatek miała zwyrodnienie kręgosłupa, parę lat temu przeszła poważną operację. Nie może teraz nic dźwigać. Ale nigdy nie chciała odpuścić: wszystko musiało być przygotowane na tip-top, 12 potraw, pierogi ręcznie lepione, ciasta samodzielnie zagniecione i upieczone. A tego i tak nikt nie doceniał, bo koło ósmej wieczorem ojciec i starsi bracia byli pijani.
Potem wszyscy szliśmy na pasterkę, ojciec ledwo utrzymywał pion, a mama musiała go pijanego z kościoła do domu prowadzić. Nie wiem, co to znaczy świąteczna atmosfera, co to jest uroczysty czas. Dla mnie święta to gehenna matki, czas ciągów alkoholowych ojca, awantur z braćmi. Mama ma do mnie pretensje, że nie przyjeżdżam na święta. Ale nie czuję się tam dobrze, z powodu mojej orientacji seksualnej jestem traktowany przez rodzinę jak trędowaty. Dzwonię do mamy w Wigilię. Długo rozmawiamy.
Ona płacze, ja też. To dla mnie bardzo smutny moment w roku. Żeby jakoś tę Wigilię znieść, spotykam się z przyjaciółmi, którzy są niewierzący i nie obchodzą świąt ze względów światopoglądowych. Jednak tego dnia na kolacji nie jemy wigilijnych potraw, nie śpiewamy kolęd. Pieczemy razem indyka i popijamy go winem. Zawsze jednak w myślach dzielę się z mamą opłatkiem. A o północy idę na pasterkę.
Zdaniem psycholożki Katarzyny Szymańskiej, odcięcie się od rodziny, w której doświadczyło się cierpienia, wcale nie musi być równoznaczne z jego przerwaniem. – Bardzo wyraźnie tu widać, że ten mężczyzna, mimo że nie jeździ do rodziny, nie jest szczęśliwy. Tęskni za matką, która równie mocno tęskni za nim. Oboje płaczą. Warto w takiej sytuacji wypracować nowe standardy, na nowo ustalić sposób spędzania świąt, przeżywania ich. Choćby po to, by zmienić ten wzorzec, który był krzywdzący, a z drugiej strony wypracować taki, który będzie źródłem zadowolenia i satysfakcji.