LudzieNie płaci za meble. "Ja się wręcz chwalę, że zgarnąłem coś ze śmieci"

Nie płaci za meble. "Ja się wręcz chwalę, że zgarnąłem coś ze śmieci"

Bartek Borkowski mówi o sobie "największy poznański śmieciarz". Chodzi na wystawki i odwiedza osiedlowe śmietniki w poszukiwaniu mebli, dodatków, roślin czy ceramiki. Później przerabia je na prawdziwe perełki. Jego salon urządzony jest z przedmiotów, które znalazł w ten sposób.

Bartek Borkowski kocha stare meble i dodatki
Bartek Borkowski kocha stare meble i dodatki
Źródło zdjęć: © Instagram
Aleksandra Sokołowska

Aleksandra Sokołowska, Wirtualna Polska: Patrząc na zdjęcie twojego salonu, można mieć wątpliwości, czy wszystkie te rzeczy pochodzą ze śmietnika.

Bartek Borkowski, miłośnik starych mebli: Mój salon jest całkowicie zrobiony z rzeczy znalezionych na śmietniku czy z wystawek. Szybciej wymienię przedmioty, które są kupione. Ramki na ścianie, lustra są ze śmietnika, bardzo dużo roślin, które widać w tym kadrze również są z odzysku. Żyrandol zrobiłem sam. Faktycznie, czasem zdarzają się osoby, które nie dowierzają, ale raczej większość jest takich, które się inspirują.

Długo się urządzałeś?

Dwa i pół roku zajął mi cały ten proces. Trzeba pamiętać, że renowacja każdego mebla to czasochłonny proces, oczywiście wszystko zależy od stanu i gabarytu.

Podliczyłeś, ile mogłeś zaoszczędzić dzięki swojemu hobby?

Meble są teraz drogie. Łapię się za głowę, patrząc na ceny w sklepach. Często ich jakość jest słaba. Jeśli miałbym już mówić o kwocie, to solidne kilkadziesiąt tysięcy złotych zaoszczędziłem na meblach i wystroju mojego mieszkania.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Jak to się stało, że chodzenie po śmietnikach jest twoim hobby?

Na śmietniki i wystawki zacząłem chodzić podczas pandemii. To było dla mnie urozmaicenie czasu w zamknięciu.

Masz jakieś swoje ulubione miejsca?

Mam swój stały punkt, który często odwiedzam, bo jest po prostu blisko. Uważam natomiast, że nie ma takiej zasady, że na jakimś osiedlu na pewno się coś znajdzie, a na innym nie. Można natomiast kierować się regułą, że jeżeli interesują nas meble z okresu PRL-u czy sprzed lat dwutysięcznych, to bardziej trzeba celować w stare blokowiska, a jeżeli lubimy nowoczesne dodatki do wnętrz, to osiedla apartamentowców będą dobrym wyborem.

Teraz, kiedy masz już wszystko urządzone, często wybierasz się na łowy?

Moje potrzeby na pewno się zmniejszyły, ale na śmietniki chodzę, jeśli postanowię, że chcę któryś z elementów wymienić. Gdy urządzałem mieszkanie i szukałem mebli czy dodatków, to byłem na śmietnikach codziennie. Robiłem sobie po prostu godzinny spacer, teraz już jest to zdecydowanie rzadziej. Zdarza mi się też szukać rzeczy na śmietnikach na potrzeby projektów, w które jestem zaangażowany czy dla klientów.

Czego nigdy byś nie wziął?

Nie ma takiej rzeczy, natomiast zawsze trzeba się dokładnie meblowi przyjrzeć. Czy np. nie został wyrzucony, bo są w nim szkodniki, w tym pluskwy. I to jest największa obawa ludzi. Pluskwy. Najczęściej właśnie o to pytają mnie inni: czy się nie boję robaków.

Wychodzi na to, że się nie boisz.

Bardzo ciężko znaleźć taką rzecz, która jest faktycznie z pluskwami. Mebli i rzeczy ze śmietnika czy z wystawki zabrałem już setki, jak nie tysiące i jeszcze nie zdarzyło mi się, żebym do mieszkania przyniósł pluskwy.

Mam też znajomych, którzy również mają podobne hobby i nigdy nie doszło u nich do takiej sytuacji. Przede wszystkim trzeba dobrze meble obejrzeć: od spodu, tzw. plecy, zakamarki. Pluskwy osiadają w rogach, w meblach tapicerowanych. Widać je gołym okiem. Mimo że to małe robaczki, ciężko je przeoczyć. Fotel czy kanapę po przeniesieniu do domu na pewno trzeba wyprać, zdezynfekować.

Jak wyglądały pierwsze łowy? Wstydziłeś się?

Tak. Pamiętam, jak wracałem z zakupów spożywczych i przed blokiem spotkałem wystawkę. Stał tam wtedy piękny kwietnik i sporo ślicznych, starych, glinianych donic. A ja rośliny też bardzo lubię. Pomyślałem, że mógłbym to zabrać. Nie zdecydowałem się w pierwszej chwili, tylko wróciłem do domu.

Przemyśleć temat?

Musiałem przemóc wstyd, który mi wtedy towarzyszył. Udało się. Pewnie też dlatego, że nie były to rzeczy wprost ze śmietnika.

Później już zaczęło się chodzenie po śmietnikach?

Przypadkiem wszedłem do śmietnika, żeby coś wyrzucić. Obok leżał stary kubek z Mirostowickich Zakładów Ceramicznych i dwie filiżanki z ceramiki pruszkowskiej. To był taki mój pierwszy łup prosto ze śmietnika. Akurat była nasza PRL-owska ceramika. Ucieszyłem się.

Co rodzina na to?

Znajomi i bliscy byli na początku zszokowani. Chyba tak samo jak ja. Wytłumaczyłem, jak to wygląda i rozwiałem obawy, głównie dotyczące robaków. Wtedy ich podejście się zmieniło. Znajomych zainspirowałem do podobnej działalności.

Znalezienie mebla to jedno, renowacja to drugie. Jesteś samoukiem?

Wszystkiego sam się nauczyłem. Teraz prowadzę warsztaty z renowacji w całej Polsce, ale zgłaszają się też do mnie osoby indywidualne, dla których odnawiam meble. To stało się moim sposobem na życie. Zarabiam na tym i to ciekawe, bo moja praca i pasja wzięły się właśnie od jednego spaceru po śmietnikach.

Kiedyś podczas przechadzki z psem znalazłem PRL-owską komodę. Była w bardzo kiepskim stanie i trzeba było ją odnowić. Postanowiłem ją zabrać do domu. Poczytałem trochę w internecie o renowacji, nie miałem z tym wcześniej do czynienia. Kupiłem odpowiednie rzeczy i zabrałem się za pracę.

I to może nieskromnie zabrzmi, ale uważam, że jak na pierwszy raz, bardzo dobrze mi to wyszło. Cały proces renowacji był dla mnie satysfakcjonujący i odprężający. Brałem kolejne meble, szykowałem je, a gdy zaczynało mi brakować miejsca, to oddawałem znajomym. Efektami moich prac zacząłem dzielić się na Instagramie. Ta jedna komoda ze śmietnika doprowadziła mnie do tego, że otworzyłem własną działalność.

Widziałam też u ciebie dwa fotele, które sam tapicerowałeś.

Tak, leżały na śmietniku, przygarnąłem je. To fotele 366. projektu Józefa Chierowskiego, czyli klasyk PRL-owski. Znają go osoby, które się nawet tematem nie interesują. Ma swoją cenę. Nawet w stanie do renowacji trzeba zapłacić około 200-300 zł i to atrakcyjna cena. Dobrze odrestaurowany kosztuje nawet 1400 złotych.

Co jeszcze ludzie wyrzucają na śmietnik? Widzisz i już zacierasz ręce? Typowe perełki.

Drugi dosyć popularny mebel, klasyczny i kultowy z PRL-u, to krzesło "Hałas". Mówią, że to najpiękniejszy mebel tego okresu, który teraz powraca w odświeżonej formie. I mi też się zdarzyło już kilka sztuk tych krzeseł znaleźć na śmietniku. Mam też dwa w swoim mieszkaniu. To bardzo ciekawa forma, lekka i taka ponadczasowa, co ważne, pasuje do każdego stylu.

Z jaką reakcją innych się spotykasz, kiedy bierzesz coś ze śmietnika?

Większość ludzi patrzy i nic nie mówi. Kiedyś w wiacie śmietnikowej trafiłem na osoby, które właśnie opróżniały mieszkanie po dziadkach. Powiedziałem, czym się zajmuję i zaprosili mnie do mieszkania, żebym wybrał sobie, co chcę.

Co ciekawe, nie mam samochodu, więc często z łupem śmietnikowym wracam do domu tramwajem. Spotykam się wtedy z pozytywnym odbiorem. Ktoś mnie zaczepi i powie, że też ma takie krzesło. Albo ludzie pytają, co będę z tym robił i okazuje się, że mają podobne zainteresowania. To są ciekawe historie. A ja się wręcz chwalę, że zgarnąłem coś ze śmieci.

Rozmawiała Aleksandra Sokołowska, dziennikarka Wirtualnej Polski.

Materiały WP
Materiały WP© Materiały własne
Źródło artykułu:WP Kobieta
mebleprlśmieci

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (214)