GwiazdyOddaję córce swój czas

Oddaję córce swój czas

Oddaję córce swój czas
Źródło zdjęć: © AKPA
24.08.2010 17:03, aktualizacja: 25.08.2010 10:49

„Poświęcam wychowywaniu córki naprawdę dużo czasu, spędzam z nią każdą wolną chwilę. Nie ukrywam, że wychowywanie to chyba największe wyzwanie w życiu” – opowiada jedna z najsłynniejszych polskich podróżniczek Martyna Wojciechowska.

„Poświęcam wychowywaniu córki naprawdę dużo czasu, spędzam z nią każdą wolną chwilę. Nie ukrywam, że wychowywanie to chyba największe wyzwanie w życiu. Chodzę na kursy, kupuję specjalistyczną literaturę i tylko czasami w stu procentach poświęcam się swoim pasjom" - opowiada jedna z najsłynniejszych polskich podróżniczek Martyna Wojciechowska.

Nosi Pani tytuł „Kobiety Roku” przyznany przez jedno z czasopism kobiecych oraz królowej korony ziemi... Zawsze Pani w siebie wierzyła?

Częściej byłam pełna optymizmu, ale nie ukrywam, że czasem nachodziły mnie czarne myśli, bo przecież możliwy był zarówno sukces, jak i porażka. Gdy schodziłam z góry, miałam świadomość, że czeka mnie już następna podróż, z której np. mogę nie wrócić. Każdy zastanawiałby się, co dalej robić, gdy do szczytu coraz bliżej, a na górze szaleje wiatr i burza śnieżna...

Opowie Pani o tym w swojej najnowszej książce? Jak wiele pracy nad nią Pani pozostało?

Chciałam, żeby były tam zawarte impresje i przemyślenia na różne tematy. Chcę pokazać góry po części jako metaforę życia. Planuję wydać ją jesienią, zaplanowana jest na wrzesień tego roku. Promocji książki będzie towarzyszyć też wystawa.

W Polsce głośno było o dopingu wśród sportowców. Ale Pani to na pewno nie dotyczy?

Na początku moich wspinaczek testowałam aklimatyzację, bez której niektórzy nie wyobrażają sobie życia w górach. Zrezygnowałam z niej bardzo szybko, bo chciałam w pełni zasłużyć na zdobycie Korony Ziemi. Przyjmuję całe opakowania aspiryny na krążenie i preparat witaminowy z żeń-szeniem, który dba o moją figurę. To wszystko. A moim dopingiem jest wiara i wytrwałość. Dopinguje mnie też córka, która sama zaczęła mi kibicować. Obie wpadamy w szał, gdy wracam do domu po kolejnej wyprawie... Zawsze za nią tęsknię.

Może wkrótce Marysia wyruszy razem z Panią?

No pewnie! Oczywiście trudna wspinaczka odpada, ale już myślę o tym, żeby pokazać jej piękno gór. Wolę być pierwsza, zanim ktoś mnie ubiegnie i przekaże złe nawyki. Góry są przecież tak samo piękne, jak niebezpieczne, trzeba się nauczyć z nimi obcować. Zresztą podczas jednej z podróży byłam w ciąży, więc można przyjąć, że Marysia była już ze mną na pierwszej wyprawie. Poświęcam wychowywaniu córki naprawdę dużo czasu, spędzam z nią każdą wolną chwilę. Nie ukrywam, że wychowywanie to chyba największe wyzwanie w życiu. Chodzę na kursy, kupuję specjalistyczną literaturę i tylko czasami w stu procentach poświęcam się swoim pasjom. Dzięki temu mam możliwość złapać trochę oddechu. Im Marysia jest starsza, tym lepiej się dogadujemy.

Robi sobie Pani wczasy pod parasolem pod palmą, tak jak klienci Pani biura podróży?

Jedni chcą odpoczywać bardzo aktywnie, inni wolą poleżeć pod parasolem. Mam takie chwile, kiedy chcę poleżeć na leżaku i zupełnie nic nie robić. Ale trwa to najwyżej jeden dzień.

Wróćmy do ambitnych podróży. Zamierza Pani teraz podróżować samotnie albo zaledwie we dwójkę. Dlaczego?

Ponieważ znam lęk samotności i walczę z nim. Chcę likwidować swoje obawy i pokonywać siebie. Pokonuję też lęk wysokości, uważam, że każdy go ma.

A może chce Pani „podumać” o życiu?

Zdarza mi się. Zastanawiam się, jak duże możliwości drzemią w ludziach. Choć to trochę trywialne, w górach szczególnie docenia się życie, jego kruchość i każdą minutę, którą nam przynosi.

Skoro jesteśmy przy kruchości. Ekolodzy, wróżbici, niektórzy astronomowie przepowiadają rychły koniec świata. Boi się Pani 2012 roku?

Coś w tym jest. Nie wiem jednak, co będzie dalej. Jestem pewna, że w zbyt dużym stopniu ingerujemy w ekosystem. Wgryzamy się kopaniami w miejsca złota, diamentów, ropy, doszczętnie eksploatując planetę. Niestety, nasza planeta jest przeludniona i choć to smutne, Matka Ziemia może nas eliminować w naturalny dla siebie sposób. W pewnym stopniu każdy z nas może coś jeszcze z tym zrobić, zanim nastąpi biblijny Armagedon.. Zamierzam mówić o tym głośno. Jest tak wiele do nadrobienia, że mogłabym o tym mówić i mówić... aż do emerytury...
Rozmawiał Tomasz Piekarski