Blisko ludziOla Wołkowska – współczesna wielodzietna. "Duże rodziny mają swoją aurę"

Ola Wołkowska – współczesna wielodzietna. "Duże rodziny mają swoją aurę"

Ola Wołkowska – współczesna wielodzietna. "Duże rodziny mają swoją aurę"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Magdalena Kowalska-Kotwica
18.09.2019 15:07, aktualizacja: 18.09.2019 20:09

"Oto ja. Kura domowa. Kurza mama. Fanka designu i miłośniczka ciuchów. A oto moje selfie, takie od d… strony. Jak zresztą wszystko u mnie." Oto ona, Ola Wołkowska, matka 5 chłopców, żona Piotrka. Taką sobie stworzyła wizytówkę. Pokazuje, że wielodzietność to dar, a nie ciężar. I wcale nie musi się kojarzyć z patologią czy biedą.

WP Kobieta: Dzieci masz pięcioro, remont domu po dziadku ciągnie się latami. Do tego wspólna firma z mężem. Nie czujesz czasami, że za dużo wzięłaś na swoje barki?
Ola Wołkowska: Jak było mniej dzieci, to częściej mieliśmy tego typu refleksje. Teraz nasze życie jest na tyle odmienne od standardowego, że już nawet nie mamy takich myśli. Od dawna żyjemy w takim amoku, że jak byśmy nie mieli tych wszystkich dodatkowych rzeczy, to byśmy zgłupieli. Wtedy pewnie wszystko kręciłoby się tylko wokół dzieci. Jak ma się tak dużo rzeczy na głowie, to też automatycznie wykreśla się te mało istotne. Wiele rzeczy organizuje się w domu albo załatwia przez internet, albo dla wszystkich dzieci na raz. Dziś na przykład Piotrek pojechał z czwórką chłopców do dentysty, hurtowo.

Waszą rodzinę znam z Instagrama. Twój profil wygląda coraz bardziej profesjonalnie.
Cały czas to jest bardziej hobby niż praca. Na początku to była trochę taka terapeutyczna zabawa. Przeglądając Instagrama umilałam sobie długie godziny spędzane na karmieniu piersią Rysia. Nie wiem, jak ja wykarmiłam poprzednie dzieci bez Instagrama. (śmiech) Wcześniej karmienie było frustrujące, bo dziecko domagając się jedzenia, często odrywało mnie od jakiegoś zajęcia, które uważałam za przyjemne. Potem odliczałam minuty, żeby już skończyć karmić i do niego wrócić.

Kiedy odkryłam Instagram, odrywałam się od jednej przyjemnej czynności, by zabrać się za drugą. Wiele kobiet obecnie tak właśnie spędza czas podczas karmienia. Internet w życiu matki karmiącej to też lek na samotność. Pod warunkiem jednak, że nie katujemy się zdjęciami, na których widać wyłącznie ułożone dzieci, piękne mieszkania i zaradne matki. Ja na początku wpadłam w tę pułapkę i myślałam o sobie, że jestem najgorszą matką świata. Bo inne kobiety tak świetnie sobie radzą, a ja chodzę we wczorajszych skarpetkach.

Dlatego stworzyłaś hasztag #kadrynieułożone? Prosisz swoje obserwatorki, by wrzucały zdjęcia pokazujące prawdziwe, nieidealne życie i oznaczały je właśnie w ten sposób.
Tak, męczyło, że na Instagramie wszystko jest takie sztuczne. Chciałam, żeby moje obserwatorki zobaczyły, że jestem taka jak one. Bo każda z nas ma w domu takie miejsca, gdzie jest wysprzątane i takie, gdzie jest bałagan. Ma dni, kiedy się pięknie wymaluje i tryska energią, i takie, kiedy ma wczorajszy makijaż, bo zasnęła karmiąc dziecko. Trzeba to od czasu do czasu pokazywać, bo człowiek jest tak skonstruowany, że nawet jak niby wie, że to nie jest prawda, to jednak podświadomie zaczyna się porównywać. Mam nadzieję, że #kadrynieułożone mają taką terapeutyczną moc.

Umawialiście się z Piotrkiem, że będziecie mieli pięcioro dzieci, czy wyszło w praniu?
Na pewno wiedziałam, że będzie ich dużo. Nawet jak byłam małą dziewczynką, to mi się podobały rodziny wielodzietne, ten taki "nieład artystyczny". Miałam kilka takich koleżanek z dużych rodzin. I może faktycznie miały większy bałagan w domu, ale ich rodziny miały taką specyficzną aurę wokół siebie, były takie zwarte. I mi się to bardzo podobało. Mieliśmy mieć z Piotrkiem czwórkę dzieci. Kiedy nasz najmłodszy Kaziu miał już dwa lata, to pomyśleliśmy, że on taki spokojny i fajny, to może jeszcze jedno. No i po tym grzecznym Kaziu w prezencie od losu dostałam Rysia demolkę, który właśnie wymazał mi całą lampę farbkami. Muszę go teraz zanieść do wanny.

To może nieeleganckie pytanie, ale zaryzykuję – czy po Rysiu demolce masz jeszcze siłę na szóste dziecko?
Nie wiem, ale nie mówię nie. Chciałabym chyba, żeby to była córka, ale mam podejrzenia, że my nie jesteśmy w stanie wyprodukować dziewczynki (śmiech). Poza tym z córką na pokładzie wszystko byłoby trudniejsze. Z ekipą chłopaków sprawa jest prosta – trzeba ich wypuścić na podwórko, dać im dużo przestrzeni do zabawy. Pozwolić się trochę ubrudzić i trochę pobić.

Na pewno każdy kolejny noworodek jest "fajniejszy" w obsłudze. Przy pierwszym dziecku kobieta jest zestresowana, nie wie, co ją czeka. Musi się przestawić, że w nocy nie śpi. Przy pierwszej trójce był amok, później już było tylko łatwiej. Ten etap przyzwyczajania się do niewygód jest za każdym razem coraz krótszy. W pewnym momencie przestało mi przeszkadzać, że nie śpię. Ten stan trwa już 10 lat.

W czasach naszych dziadków rodziny wielodzietne były normą. Później, w czasach PRL-u często kojarzyły się z biedą i tak zwaną patologią. Jak jest teraz? Przejmujecie się tym, co ludzie o was mówią?
Ludzie bardzo rzadko zwracają nam uwagę, że mamy dużo dzieci. Natomiast często słyszymy: "Boże, jacy oni są głośni." Pojawiają się też pytania o finanse. Ludziom się wydaje, że jeśli się ma dużo dzieci, to trzeba bardzo dużo zarabiać, bo utrzymanie takiej rodziny kosztuje. Albo w drugą stronę – że jak ma się dużo dzieci, to musi się być bardzo biednym. Takie dwa skrajne przypadki.

A ja mam takie doświadczenie, że do pewnych rzeczy trzeba po prostu przywyknąć, na przykład do chronicznego remontu. Nie zamówimy ekipy, która nam wszystko zrobi, bo to jest finansowo niemożliwe. Natomiast tak naprawdę niczego nam nie brakuje. Mamy fajne ciuchy. Jak już kończymy w danym pomieszczeniu remont, to mamy fajne wnętrze. Jeździmy na wakacje. To wystarcza. Mamy często piszą do mnie: wow, wasze dzieci tak się cieszą, jak coś dostaną. Prawda jest taka, że po prostu nieczęsto coś dostają. My nie kupujemy im w sklepie spożywczym za każdym razem gumy. Nawet, kiedy proszą.

To było szczególnie dobrze widać, kiedy dostaliście nowe rowery. Zapytałaś producenta o rower dla najstarszego syna, przysłał po sztuce dla każdego chłopca. Nie bałaś się, że od zazdrosnych ludzi usłyszysz, że wam się nie należało?
Bałam się, że ktoś mi napisze, że się sprzedaliśmy, albo że mamy podpisaną jakąś umowę z producentem rowerów z listą wytycznych i teraz będę na każdym kroku opowiadała o rowerach. Ale praktycznie nie było takich wiadomości. Ale myślę też, że to dlatego, że to było szczere. Po prostu powiedziałam, jak było.

Żeby było śmieszniej, chłopcy, którzy na początku byli zachwyceni, bo do tej pory jeździli na rowerach, które po sobie dziedziczyli, teraz widzą też wady. Stare rowery wyglądały tak, że nikt by ich nie chciał. Dzięki temu mogli je rzucić i pobiec w pole.

Obraz
© Archiwum prywatne

Rowery to wspólna pasja, ale kiedyś przyznałaś, że czasem nie masz pomysłu, jak spędzać czas z synami. Zwyczajnie interesują was inne rzeczy. Przyznanie się do czegoś takiego, nawet przed sobą, wymaga sporej odwagi.
Miałam takie momenty, kiedy bardzo się o to sama na siebie wkurzałam. Myślałam, że ja ich chyba nie kocham, bo nie mogę już znieść, jak mi opowiadają o jakiejś grze komputerowej. W końcu uświadomiłam sobie, że nie chodzi o to, że ja nie kocham swoich dzieci. Ja po prostu nie lubię gier komputerowych i mam do tego prawo. Tak jak oni mają prawo gry komputerowe uwielbiać, bo są po prostu stadem chłopców. To że ja niekoniecznie lubię to co oni, nie musi oznaczać, że się nie polubimy nawzajem.

Do tej pory raczej cieszyłaś się, że jesteś mamą chłopców, bo oni nie przywiązują wagi do ubrań i więcej "kasy" na ciuchy zostaje dla ciebie.
Tak, to prawda. To chyba największy plus bycia mamą chłopców. (śmiech) Przez długi czas miałam tak, że po domu chodziłam w tych rzeczach, które mniej mi się podobały, a jak gdzieś wychodziłam, to się przebierałam. Ale łatwiej jest wejść w ten rytm codziennych obowiązków typu pranie, gotowanie, sprzątanie, kiedy jest się ładnie ubranym, puści się dobrą muzykę. Czasem zakładam wianek. Wtedy mi się od razu wydaje, że będę szła na hipsterski koncert albo gdzieś w miasto, a nie siedziała w domu i gotowała kolejny obiad.

Kiedyś ktoś mi powiedział, że ważne jest, jak dzieci widzą mamę. Kiedy oni na mnie patrzą na taką nieuczesaną, w jakimś brudnym podkoszulku z plamą, no to taką będą mieli wizję mamy – szarej kury domowej. Wtedy dałam sobie przyzwolenie, żeby "marnować" ładne ciuchy po domu.

Po domu i po kurniku.
Po kurniku przede wszystkim. Zupełnie inaczej się idzie otworzyć rano kurnik, jak jest zimno i wieje, jak się ma ładne ubrania na sobie, a zupełnie inaczej, jak się wychodzi w szlafroku. Chociaż to też jest atut mieszkania na wsi, że się można po prostu wychylić w byle czym.

Jak w waszym życiu znalazły się kury?
To był pomysł Piotrka. On bardzo chciał te kury. Kiedy mieliśmy więcej dzieci, bardziej zainteresowaliśmy się też tym, żeby się zdrowo odżywiać i okazało się, że z jajkami jest problem. Nikt w okolicy nikt nie miał kur, więc ze wsi po jajka jeździliśmy na targ do Krakowa. Ja nie bardzo chciałam się zgodzić na kurnik, ale Piotrek przekupił mnie tym, że on będzie taki śliczny, w amerykańskim stylu.

Masz swoją ulubioną kurę?
Uwielbiam Gucia, to kogucik araucana. Bardzo podobają się też silki. Małe białe kurki, które wykluły nam się na koniec wakacji. Kurki jak białe króliczki. Idealne do domu, do przytulania.

W ogóle wizja kurnika i kur, którą mamy wyniesioną z domu, jest taka, że one sobie gdzieś tam latają, robią kupy na podwórku, i tak naprawdę najbardziej jest się złym na te kupy, a o kurze się nie myśli jako o zwierzęciu. Okazało się, że kury są bardzo towarzyskie, mają wielkie spektrum emocji i fajną relację z człowiekiem.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta