LudziePoszła na pielgrzymkę. Mówi o "miejskich legendach"

Poszła na pielgrzymkę. Mówi o "miejskich legendach"

- Kiedyś chodziłam, prosząc o dobrego męża. Prośba się spełniła - mówi Anna. - Bywa niewygodnie i ciężko, ale wystarczy, że ktoś poczęstuje cię kanapką na postoju, ty dasz komuś wodę, że wspólnie się modlicie - tak o drodze na Jasną Górę mówi z kolei Agnieszka.

Sierpień to sezon pielgrzymkowy na Jasną Górę - zdj. ilustracyjne
Sierpień to sezon pielgrzymkowy na Jasną Górę - zdj. ilustracyjne
Źródło zdjęć: © East News | Karol Porwich
Dominika Frydrych

Jak informuje częstochowski urząd miasta, w sierpniu 2024 roku zostało zgłoszonych 177 grup pielgrzymkowych, w których przejdzie ok. 77 tys. osób. "Największej liczby pątników możemy spodziewać się 13 i 14 sierpnia, kiedy do miasta wejdą grupy m.in. z Kielc, Rzeszowa, Radomia, Warszawy czy Lublina (będzie to łącznie 32 660 osób). Kolejne tak liczne grupy przyjdą do Częstochowy 24 i 25 sierpnia (łącznie 16 320 osób)" - czytamy w komunikacie.

To nic nowego – piesze pielgrzymki na Jasną Górę co roku cieszą się ogromną popularnością wśród Polaków, a dla wielu osób sierpniowa wyprawa to obowiązkowy punkt w kalendarzu. Tak mówi Agnieszka, która do Częstochowy szła już jedenaście razy. - Zaczęłam jeszcze w szkole, potem szłam na studiach z grupami akademickimi. Teraz też idę, to część mojego urlopu - mówi w rozmowie z WP Kobieta.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Krzyczała w naszą stronę, że katole idą"

Dlaczego idzie? - Jestem wierząca, a to dla mnie "duchowy kopniak" na cały rok. W drugim człowieku i wspólnej drodze najbardziej doświadczam Boga - wyznaje. - Bywa niewygodnie i ciężko, ale wystarczy, że ktoś poczęstuje cię kanapką na postoju, ty dasz komuś wodę, że wspólnie się modlicie... Tam się odnajduje sens w prostych rzeczach - mówi.

Podkreśla, że przez te wszystkie lata negatywne doświadczenia, których była świadkiem, mogłaby policzyć na palcach jednej ręki. - Może ze dwa-trzy razy zdarzały się jakieś zaczepki. Jednak tak twarzą w twarz trudniej jest wyśmiać. Raz jakaś grupka chłopaków - z bezpiecznej odległości - krzyczała w naszą stronę, że "katole idą". Znacznie częściej ludzie przyjmują nas pozytywnie, częstują jedzeniem, zapraszają na noclegi.

Wspomina też inną historię. - Nie byłam przy tym, ale opowiadał mi znajomy kierujący ruchem, czyli tzw. porządkowy, który szedł za grupą. Pewien kierowca wściekł się, kiedy zobaczył, że musi poczekać. Podjechał zdecydowanie za blisko tego znajomego, żeby go wystraszyć i pokazywał mu wulgarne gesty. Kiedy znajomy już puścił go, żeby wyprzedził kolumnę, on trąbił i widać było, że jest wściekły.

Poznała męża na pielgrzymce. "Nasz pierwszy pocałunek był na Jasnej Górze"

Chociaż Anna od kilku lat nie pielgrzymuje już na Jasną Górę, wspomina ten czas pozytywnie. - Kiedyś chodziłam, prosząc o dobrego męża. Prośba się spełniła, a ja poznałam go właśnie na pielgrzymce. Wszystko dzięki prysznicowi – kwituje ze śmiechem. Na pielgrzymce, w której szła, nocowano głównie w szkołach, świetlicach czy remizach. Na mycie często chodzili do mieszkańców.

- Zawsze byliśmy w kilkuosobowych grupkach. I tak za którymś razem w grupce pojawił się mój przyszły mąż. Zaczęliśmy rozmawiać, później szliśmy już głównie razem. I tak zostało. Nasz pierwszy pocałunek był na Jasnej Górze. Oświadczył mi się dokładnie rok później - wspomina.

Seks na pielgrzymce? - Nawet jeśli jest, to nie mówi się o tym głośno - ocenia. Opowieści o imprezowaniu i alkoholu ocenia wprost jako "miejskie legendy". Agnieszka jednak przypomina sobie historię swojego kolegi.

- Nocowaliśmy wtedy u ludzi z pewnej wioski. W domu, do którego trafił kolega razem z czterema innymi chłopakami z pielgrzymki, następnego dnia miały być imieniny. No i gospodarz wyciągnął bimber, jakieś wędliny własnego wyrobu, ciasto i zaczął świętowanie - śmieje się. - Ponoć siedzieli tak do późnej nocy. Pamiętam stan tego kolegi następnego dnia - ledwo udało mu się dojść do następnego noclegu.

Mówi też o jednej sytuacji, gdy szła z grupą namiotową i dwóch kolegów postanowiło zabalować przy piwku. - To naprawdę wyjątek - zastrzega. - Ludzie raczej wiedzą, po co i dlaczego tam idą.

Pracowała w pizzerii obok Jasnej Góry. "Zmiana trwała 15 godzin"

A jak wyglądają pielgrzymki oczami mieszkanki miasta? - Ja mieszkałam na Rakowie, miałam około 10 minut tramwajem na aleje (Aleja Najświętszej Marii Panny – główna arteria Częstochowy, ostatnia prosta osób, które idą na Jasną Górę - przyp. red.). W swojej dzielnicy w ogóle nie odczuwałam sierpniowej gorączki. Ale inną historią była praca w centrum, zwłaszcza w gastro - podkreśla pochodząca z Częstochowy Oliwia.

Zaznacza, że co roku właściciele lokali szukają osób do pomocy na wakacje. Ona sama pracowała tak przez dwa sezony. - To była pierwsza pizzeria w alejach po zejściu z Jasnej Góry, więc siłą rzeczy stawała się głównym celem pielgrzymów - śmieje się. - Ruch był ogromny i zaczynał się już od początku sierpnia. Trzeba było się przyzwyczaić do ciągłego hałasu - wiadomo, pielgrzymki idą jedna po drugiej, ludzie śpiewają.

Najintensywniejszy czas to pierwsze dwa tygodnia miesiąca z kulminacją 14 i 15 sierpnia. Wtedy wypadają wejście pielgrzymki warszawskiej i święto Najświętszej Marii Panny. - Po mszy wszyscy schodzą nagle w aleje i zaczyna się młyn. My otwieraliśmy o godz. 11 i czasem w dniach w okolicach 15 sierpnia pracowało się nawet do pierwszej w nocy. Pamiętam, że mój rekord to godz. 2 - więc zmiana trwała 15 godzin - mówi. - To była naprawdę ciężka praca, wracałam po zmianach do domu i, chociaż byłam wykończona, nie mogłam zasnąć - tak bolały mnie nogi.

Oliwia podkreśla, że nigdy nie miała żadnych niemiłych przygód czy problemów z pielgrzymami. Ale nie było łatwo. Pewnego dnia w lokalu pojawiła się na przykład 30-osobowa grupa z pielgrzymki włoskiej. - Na szczęście tak się złożyło, że znam włoski, dogadałam się z nimi. A że po okresie pielgrzymkowym często mieliśmy premie, ja też dostałam - właśnie przede wszystkim za nich - śmieje się.

Chociaż Oliwia przyznaje, że pielgrzymki nie wpływają na życie mieszkańców poza ścisłym centrum, przypomina sobie wyjątek od tej reguły. - Mój były chłopak mieszkał w Antoniowie, który bezpośrednio graniczy z Częstochową. To był pierwszy dom w tej miejscowości i tuż przed nim stoi tabliczka z napisem "Antoniów-Częstochowa". Jak szły pielgrzymki, o szóstej rano cały dom był budzony, bo kiedy grupa widziała ten znak, zaczynała krzyczeć i wiwatować - opowiada.

Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (210)