Wśród osób, które czekają na swoich skazanych bliskich, przeważają kobiety - także dlatego, że olbrzymią większość skazanych stanowią mężczyźni© Getty Images | South_agency

Pozdrowienia do więzienia

Aleksandra Hangel

– Tak tęsknią, że głowa boli. Każdy więzień ma fisia na punkcie dziewczyny lub rodziny, do której wróci – mówi socjolog, były szef polskiego więziennictwa Paweł Moczydłowski. A jak jest z drugiej strony krat? Sprawdziłam, jak tęsknią rodziny, które czekają aż mąż, chłopak, syn – a czasem żona, matka czy córka – odbędzie karę i wróci. Jeśli wróci.

Akronim PDW (pozdrowienia do więzienia) to wyrażenie w slangu wykorzystywane w celu rzeczywistego pozdrowienia osadzonego kolegi czy bliskiej osoby - ale może też mieć znaczenie odwrotne: wyśmiania kogoś, kto został aresztowany czy przebywa w zakładzie karnym. PDW to także część kultury polskiego hip-hopu związanego z nurtem ulicznym.

Na jednej z facebookowych grup osadzeni i byli osadzeni dyskutują o tym, który zakład karny w Polsce jest najgorszy. To między innymi tam publikuję informację, że szukam rodzin osób osadzonych w więzieniu, które czekają na powrót bliskich na wolność.

Odzywa się Sara. Czeka na Pawła.

NA ODLEGŁOŚĆ

Paweł ma 22 lata, gdy wraca z pewnej imprezy, na której było dużo alkoholu. Na jego drodze staje przypadkowa osoba, która przez to spotkanie poważnie ucierpi.

Policja szuka Pawła. Recydywa, bo wcześniej siedział za rozbój. Sąd daje mu 3,5 roku pozbawienia wolności. Paweł nie stawia się na ogłoszeniu wyroku, nie odbiera pism.

Za to zakłada rodzinę. Z Sarą.

– Ciążył na nim wtedy drugi wyrok, więc przez cały czas się ukrywaliśmy – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Sara.

Paweł ukrywa się prawie trzy lata. W maju 2021 roku rozpoczyna odbywanie kary. Trwa pandemia, więc najpierw trafia do aresztu śledczego Warszawa–Grochów, gdzie przechodzi kwarantannę. Sara jest w trzecim miesiącu ciąży.

– Nie chciałam, żeby go później wywieźli gdzieś daleko, bo zostałam sama z kredytem, wynajętym mieszkaniem i problemami. Na krótko przed zajściem w ciążę zwolniłam się z pracy, więc byłam totalnie bez grosza, a mąż – wtedy jeszcze narzeczony – był jedynym żywicielem rodziny. Dlatego ciężko byłoby mi dojeżdżać na widzenia – mówi.

Sara przedstawia zaświadczenia, że jest w ciąży, ale główny inspektorat służby więziennej odrzuca jej wniosek o pozostawienie Pawła blisko ich miejsca zamieszkania.

Wywożą go daleko. Dokładnie 300 kilometrów od domu, do zakładu karnego przy granicy z rosyjskim obwodem kaliningradzkim. W lipcu 2021 r., gdy Sara jest w piątym miesiącu ciąży, biorą z Pawłem ślub w więzieniu. Chcieli pobrać się na wolności, ale ryzyko było zbyt duże – Paweł był przecież poszukiwany.

3,5 godziny jazdy pociągiem i 1,5 godziny busem, który jeździ rzadko, by chociaż na godzinę zobaczyć się z Pawłem. Sara kursuje między domem a więzieniem do ósmego miesiąca ciąży. Musi pożyczać na to pieniądze.

Gdy synek kończy miesiąc, dziewczyna znów zaczyna jeździć.

Sara:

– Zdążyłam się nabawić nerwicy oraz depresji. Tak – wiedziałam, na co się piszę, bo wiadomo było, że prędzej czy później go zamkną. Ale warunki, jakie tam panują, pracownicy, którzy zamiast resocjalizować, podkładają kłody pod nogi, to powoduje, że coraz bardziej się o niego martwię, a tęsknię niewyobrażalnie. Nie wiem też, jak tłumaczyć naszemu półrocznemu synkowi, że ma tatę.

Wie za to, co powie dziecku, jak zapyta, dlaczego tata z nimi nie mieszka.

– Powiem mu wprost: "tata narozrabiał, a za złe uczynki trzeba odpowiadać, dostał karę i dlatego teraz go z nami nie ma". Ale wątpię, że synek będzie pytał. Nie będzie przecież wiedział, jak to jest, kiedy tata mieszka razem z nami. Nie będzie jeszcze nic rozumiał.

Kiedy się ukrywali, Paweł próbował prowadzić normalne życie. – Od poniedziałku do piątku rano wychodził do pracy, wracał wieczorem, a weekendy miał wolne. Wszystkie chwile spędzaliśmy razem. Jedyne, na co uważaliśmy, to na policję, by nie zdarzyło się nawet zwykłe wylegitymowanie. A przez ten cały czas "żył legalnie", nawet na czerwonym świetle nie przechodził – opowiada Sara.

Dla Sary Paweł jest pracowity, uczynny i kochany. A synkowi dałby wszystko, co tylko może i więcej. Dba o nią tak, jak nikt inny przez całe jej życie. No i pomaga innym, nawet kosztem swojego własnego dobra.

W NIEDOSTATKU

Więzień podczas widzenia z partnerką w zakładzie karnym (zdjęcie ilustracyjne)
Więzień podczas widzenia z partnerką w zakładzie karnym (zdjęcie ilustracyjne)© Getty Images | South_agency

Paweł podjął pracę w więzieniu. – Wiadomo, kokosów z tego nie ma, a on, zamiast zostawić sobie na zakupy, poprosił o przelanie pieniędzy nam – mówi Sara. – Finansowo jest ciężko, ale sobie radzę, mam pomoc od rodziców.

Ale psychicznie nie umie sobie poradzić. Do specjalisty nie poszła, bo prywatnie jej nie stać. Na NFZ musiałaby czekać rok. Gdy jedną wizytę udało jej się złapać, dostała skierowanie na płatne badania. Zrezygnowała. Receptę na leki uspokajające otrzymała od internisty.

- Za jeden z poważniejszych powodów wejść na drogę przestępczą uznaje się biedę – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Paweł Moczydłowski, socjolog, kryminolog i były szef polskiego więziennictwa. Podkreśla, że państwo powinno lepiej wspierać rodziny osób, które trafiły do więzienia.

– Jeżeli ten, który poszedł siedzieć, jest jednym z głównych żywicieli rodziny, to nie wspierając tej rodziny osłabiamy ją. Rodzina przecież będzie chciała ratować się przed pogłębianiem złej sytuacji ekonomicznej. I zwiększamy tym samym przestępczość. To zamknięte koło. Karanie rodziny brakiem pomocy to uznawanie istnienia odpowiedzialności zbiorowej. Bardzo często jest tak, że ta rodzina jeszcze przed przestępstwem tego żywiciela rodziny na ogół już jest zagrożona jakąś patologią, bo sytuacja materialna jest kiepska, więc nieobejmowanie tych rodzin w trudnej sytuacji materialnej pomocą państwa to jest proszenie się o wzrost przestępczości – tłumaczy.

Sara codziennie dostaje telefon z więzienia. Paweł dzwoni. Na rozmowę mają niecałe 5 minut – no i te comiesięczne wizyty Sary w jego zakładzie karnym. No i paczki żywnościowe. I listy, które do siebie piszą.

Sara:

– Nasza relacja się nie popsuła – wręcz przeciwnie. Tęsknota i rozłąka uświadomiły, że nic nie jest w stanie nas rozdzielić. Kochamy się tak samo, jak przed jego pójściem do zakładu karnego, a nawet jeszcze bardziej.

– Wszędzie na świecie, również w Polsce, jest tak, że to, czy więzień ma kontakt z rodziną, jest brane pod uwagę w tak zwanych prognozach kryminologicznych warunkowego zwolnienia jako element pozytywny – to znaczy, że jeśli te relacje występują, to to jest podniesienie prawdopodobieństwa, że po wyjściu z więzienia delikwent nie wróci do popełniania przestępstw – bo ma relację z rodziną, bo rodzina będzie go motywować, wspierać w tym, żeby się utrzymał na wolności bez przestępstwa – tłumaczy dr Moczydłowski.

Sarze trudno jest przyznać, że mąż ponosi odpowiedzialność za to, co zrobił, ale podkreśla, że to oczywiste, iż Paweł musi się zresocjalizować. Uważa, że pomóc w tym może ona sama, bo jej mąż miał bardzo trudne dzieciństwo i nie miał z kogo brać przykładu.

– Dopóki nie poznał mnie. Jego znajomi i jego rodzina mówią, że zmieniłam jego życie o sto osiemdziesiąt stopni, a tamten człowiek, którego znali wcześniej, już nie istnieje. Wiem, że gdy do nas wróci, nigdy nikogo nie skrzywdzi.

Synek Pawła i Sary w lipcu 2022 r. kończy 7 miesięcy. Na tatę poczeka jeszcze razem z mamą ponad dwa lata.

Paweł Moczydłowski podkreśla, że moment powrotu też niesie ze sobą ryzyko, natomiast relacja między więźniem a rodziną powinna być elementem polityki penitencjarnej. – W interesie nas wszystkich jest, żeby więzień do tej rodziny wrócił – podkreśla socjolog.

– W krajach rozwiniętych, na przykład w Skandynawii (system wypuszczania więźnia na wolność działa we wszystkich tych krajach podobnie), zaprasza się rodziny do więzienia, żeby odwiedzały tego człowieka, który będzie więzienie opuszczał. Chodzi o to, aby przyjrzeć się już na tym etapie, jak wyglądają relacje między członkami rodziny. Czy ta rodzina czeka na niego, czy istnieje jakaś wrogość? Czy ta rodzina go nie odrzuci, a on nie wyląduje na ulicy? Sprawdza się rodzinę dużo dokładniej, a te informacje wykorzystuje się do ustalenia konkretnej ścieżki wychodzenia więźnia na wolność – opisuje Moczydłowski.

Na moje ogłoszenie na grupie odpisuje też Julia. Czeka na Kamila.

W UKRYCIU

Kamil ma ukończone 18 lat, gdy zaczyna spotykać się z młodszą od siebie dziewczyną. Sporo młodszą, bo nie miała skończonych 15 lat. O tym, że współżyje z Kamilem, mówi koleżance, a ta swoim rodzicom. Ci od razu składają doniesienie do prokuratury. U schyłku 2020 roku Kamil wychodzi z aresztu śledczego, a miesiąc później poznaje Julię. Na wyrok czeka poza aresztem. W końcu słyszy: 2,5 roku pozbawienia wolności.

Julia namawia Kamila do kontaktu z adwokatem. Albo niech się po prostu spakuje i stawi na odbycie kary. – A tak naprawdę, to żeby po prostu stawił czoła konsekwencjom, bo za błędy trzeba płacić – mówi mi.

Kamil wybiera życie w ukryciu. – Wszystko zaczęło wyglądać całkiem normalnie, chodziliśmy do kina, na imprezy, wtedy zepchnęłam myśli o więzieniu w najdalsze zakamarki umysłu, bo są przecież ludzie, którzy nigdy nie wpadają, a i za niestawienie się do odbycia kary nie ma dodatkowych konsekwencji według polskiego prawa.

Pół roku się ukrywają, aż policja namierza telefon Kamila. Julia jest wtedy w pracy. W ostatnich dniach marca 2022 roku chłopak rozpoczyna odsiadkę. Julia spotka się z nim na wolności w styczniu 2024 roku.

– Dopiero zaczynamy się przyzwyczajać, o ile w ogóle da się przyzwyczaić do takiej sytuacji. Praktycznie od początku wiedziałam, że ma sprawę i byłam wtajemniczana we wszystko na bieżąco. Ukrywał się, bo mieliśmy obawy, że związek nie przetrwa, jeśli on pójdzie do więzienia. To było takie życie na kredyt, z tyłu głowy zawsze był niepokój o to, że w każdej chwili mogą go zabrać – mówi Julia w rozmowie z Wirtualną Polską.

Gdy Kamil trafia za kratki, są ze sobą niespełna półtora roku. – Z jednej strony czułam lęk, jak sobie poradzę, a z drugiej – ulgę, że w końcu zacznie się wszystko prostować. Początek był trudny, ciągle płakałam, miałam mieszkanie wywrócone do góry nogami po przeszukaniu policji. Naprawdę trudno było na to patrzeć – mówi.

Gdy Kamila zatrzymuje policja, Julia ma komu powiedzieć, że została sama z mieszkaniem, opłatami. O wszystkim wiedzą jej rodzice, wie także mama Kamila, z którą dziewczyna jest bardzo blisko, a także jej najbliżsi przyjaciele. Chodzi też na terapię.

– Cieszę się, że mam tyle osób obok siebie, na które mogę liczyć, ale i tak nie jest łatwo. Czuję się, jakbym żyła w zawieszeniu. Moi znajomi idą do przodu, zakładają rodziny, a ja tkwię w jednym miejscu – mówi mi Julia. I dodaje: – konkretnie tkwię w administracji rządowej. Oficjalna wersja jest taka, że on pracuje za granicą. Ech, to kłamanie też mnie wykańcza.

Gdy go zatrzymali, czuła przerażenie, wściekłość i smutek. – Byłam zła, że zostałam sama, że mógł to próbować załatwić inaczej - nie ukrywać się, tylko próbować z adwokatem jeszcze innych opcji, jak np. odbywanie kary na wolności pod dozorem kuratora. Niestety bał się konfrontacji. Byłam naprawdę wkurzona też dlatego, że nie przygotował się do pójścia do więzienia, np. że nie odłożył pieniędzy. Ale kiedy pierwsze emocje opadają, pojawia się bezsilność i strach o siebie, relację i o jego bezpieczeństwo w zakładzie karnym – tłumaczy.

Julia i Kamil codziennie rozmawiają. Raz w tygodniu łączą się na Skype, a dwa razy w miesiącu mogą się spotkać na widzeniu w więzieniu.

– Mój największy lęk w tej chwili to, co jeśli pobyt w zakładzie karnym tak go zmieni, że nie będziemy w stanie być ze sobą, że może tracę czas? Trzymam się tego, że wszystko okaże się dopiero, jak on wróci na wolność.

– Jeśli ktoś niedługo kończy karę i wraca do domu, to jest to dla wszystkich nowa sytuacja. Osoba czy rodzina, do której wraca bądź wprowadza się były więzień, mierzy się z zadaniem zaakceptowania kogoś, kto przez długi czas w tym domu nie przebywał, żył w zupełnie innych warunkach. W skrócie: gęb do wyżywienia w rodzinie jest więcej, więc emocje się tam nasilają. Jak się nasilają frustracje, to może wystąpić też agresja. Cała rodzina jest w tym momencie zagrożona i powinna być monitorowana przez MOPS. Ponieważ już sam fakt dotarcia przez pomoc społeczną do tej rodziny, monitorowanie jej, jest elementem profilaktyki, który uzmysławia jej członkom, że mogą liczyć na jakąś pomoc państwa – dodaje socjolog.

Widzenia w zakładach karnych to często bardzo emocjonalne spotkania (zdjęcie ilustracyjne)
Widzenia w zakładach karnych to często bardzo emocjonalne spotkania (zdjęcie ilustracyjne)© Getty Images | South_agency

***

Gdy opublikowałam posty na facebookowych grupach zrzeszających bliskich osób skazanych i odsiadujących kary, z informacją, że poszukuję bohaterów do tego reportażu, w mig pojawiło się kilkanaście wiadomości od kobiet, które czekają na swoich mężczyzn. Ale od mężczyzn, którzy czekają na kobiety – cisza.

Publikuję kolejne zapytania – tym razem zwracam się wprost do mężczyzn. Mija kilka dni. Po kilku godzinach odzywa się jednak także człowiek, który przedstawia się jako Arek.

Nie chce podać prawdziwego imienia. W przeciwieństwie do moich poprzednich rozmówców nie ujawnia też swojej prawdziwej tożsamości w mediach społecznościowych. Tłumaczy, że się wstydzi. Że się boi, co ludzie powiedzą. Nazwiska pozostałych bohaterów tego tekstu są znane redakcji WP, redakcja posiada kopie i zrzuty ekranów rozmów. Natomiast tożsamość Arka pozostaje tajemnicą. Tak jak tożsamość Zosi, matki jego córeczki. Redakcja WP nie ma możliwości zweryfikowania jego historii.

Arek opowiada ją tak.

Dokładnie pamięta moment, w którym Zosia, matka jego córki, zostaje skazana na pięć lat. "Nieumyślne spowodowanie śmierci " – tyle udaje mu się wyłapać, gdy obrońca jego żony wykłada, o co będzie walczył. Wylicza wszystkie okoliczności łagodzące. To wszystko, za co Arek kocha Zosię: "Jest wspaniałą matką", "Nigdy nie miała potrzeby szaleństwa, ważny był dla niej dom", "Miała nieposzlakowaną opinię, wszyscy na osiedlu ją kochali".

W POCZUCIU WSTYDU

Gdy Zosia, wracając do domu samochodem, poczuje na skrzyżowaniu w Opolu uderzenie, pomyśli tylko: "ale jestem zjebana". Później zadzwoni po pogotowie i policję. 66–latka, w którą wjechała, tej samej nocy umrze na stole operacyjnym. Wynik sekcji zwłok: wielonarządowa niewydolność. Zosia bardzo się przestraszy, gdy powie jej o tym funkcjonariusz, który ją przesłuchiwał. Ten sam policjant w tej chwili będzie już też wiedział, że wypiła wtedy z koleżanką butelkę wina, tyle że z aptekarską dokładnością i w nieco innej mierze niż kieliszki. 0,6 promila w badaniu z krwi.

– Rozmawialiśmy o tym długo. Dostaliśmy naprawdę sporo czasu, by obmyślić plan, co dalej. Ale wie pani, nie chcę, by ktokolwiek pomyślał, że ona migała się od kary. Dlatego muszę zaznaczyć, że Zosia od początku mówiła, że musi ją ponieść. Ona jest matką mojego dziecka, wiem, jaka jest niesamowita. Podjęliśmy decyzję, że zostaniemy razem, że z Anią, naszą córką, poczekamy, aż wyjdzie z więzienia, że będziemy jej grzać miejsce – mówi mi mąż Zosi.

Rok później Arek już wie, że Zosia, jaką znał, przestała istnieć. – Więzienie robi z ludźmi coś mrocznego, ciężko to opisać. Na początku jakoś się trzymała. Ale później, z widzenia na widzenie – to było jakoś mniej więcej po połowie roku, a więc przed nią było jeszcze 4,5 roku odsiadki – stawała się coraz bardziej niedostępna, poirytowana, czasami złośliwa, arogancka. Nigdy taka nie była. Finał był w każdym razie taki, że się rozstaliśmy.

W STRACHU

Gdy rozmawiamy w lipcu 2022 roku, Arek z nikim nie poukładał sobie życia na nowo. Zosia za miesiąc wychodzi na wolność. – Próbowałem udowodnić sobie, że ona jeszcze do nas wróci. Ale gdy warknęła z agresją na naszą córkę na ostatnim widzeniu – około rok temu – straciłem zaufanie w to, że nie stanowi dla Ani zagrożenia – mówi mi mężczyzna.

Dziś Ania ma 15 lat i żyje z tatą w innym mieście niż to, w którym Zosia ją urodziła. Nie mają kontaktu, bo – jak opowiada mi Arek – czuli, że ich bezpieczeństwo jest zagrożone. – Ciągle jednak wierzę, że coś się wydarzy, że ona zrozumie, podejmie jakieś kroki, że będziemy jeszcze rodziną – mówi mi Arek.

Były szef polskiego więziennictwa tłumaczy, że kobiety gorzej tolerują izolacje więzienną, bo kulturowo i społecznie są źródłem ogniska rodzinnego i przeżywają odsiadkę nie tylko jako utratę wolności, ale także poprzez to, że blisko nich nie ma rodziny - ciotki, wujka, babci, partnera, dzieci.

Jak podkreśla, zadaniem więzienia jest przede wszystkim zabezpieczenie społeczeństwa przed dalszym czynieniem zła przez osobę osadzoną. Tyle, że specyfika kobiecej odsiadki jest inna, niż męskiej. Zdaniem Moczydłowskiego kobiety w więzieniu - powinny mieć dla siebie więcej przestrzeni, niż mężczyźni.

- Nie jest tajemnicą, że wymiar sprawiedliwości oszczędza kobiety. Stanowią one około 3 proc. populacji osób skazanych w Polsce w ogóle.W związku z tym te, które w końcu do tego więzienia trafią, są w większym stopniu zdemoralizowane – pochodzą z biednych, często alkoholowych rodzin, z domów dziecka, z ulicy. Choć muszę przyznać, że w więzieniach dla kobiet zrobiono w ostatnich latach wiele – mówi Moczydłowski.

Podkreśla, że więźniowie bardzo przeżywają, gdy słyszą od rodziny, że zostaną przez nią zostawieni. Że nie ma powrotu. Bo są takie rodziny, które nie tęsknią.

***

– Mój ojciec odsiaduje dożywocie. Sam spędziłem w zakładzie karnym 6 lat. Nie jest mi łatwo do tego wracać, cała rodzina do tej pory to przeżywa. To znaczy – ja i moja siostra. Ona w zasadzie nawet bardziej – to pierwsze, co pisze do mnie Daniel.

Ile ma lat, gdy ojciec feralnej nocy wraca domu pijany, cały we krwi, tłumacząc się, że się przewrócił? Szesnaście. Miał rozciąć rękę i wtedy umazać się krwią. Nie ma szans, by ojciec zapamiętał, że gdy zasnął, siostra Daniela go umyła. To stąd dziewczyna wie, że na spiętym mimo alkoholu ciele nie ma nawet zadrapania, które mogło tłumaczyć tę krew.

– Na drugi dzień przyjechała policja i go zabrali. I zaczęło się piekło – mówi Daniel ze smutkiem.

W PIEKLE

Mama Daniela i Sandry o wszystkim dowiedziała się od swoich dzieci. Jak twierdzi Daniel, opuściła rodzinę około dwa lata przed zbrodnią popełnioną przez ojca, zaraz po rozwodzie. – Czasami zastanawiam się, po co kobiety rodzą dzieci, jak potem zostawiają je jak psy na ulicy – wyznaje.

Wyrokiem na byłego męża się nie przejęła – tak mówi Daniel. Za dowód braku matczynej miłości mężczyzna uznaje to, że gdy zostali sami, bo ojciec jako jedyny pełnił nad nimi opiekę, on i jego siostra musieli poradzić sobie, nie mając żadnych pieniędzy na utrzymanie.

Polska psychiatria i psychoterapia, jak wtrąca Daniel, trochę mu pomogły, gdy sam opuścił zakład karny. – Problem tylko w tym, że została mi po tym wszystkim trauma i nie jestem w stanie założyć własnej rodziny. Unikam tego jak ognia – mówi.

W dniu, w którym ojca zabrali, Daniel wypił pierwszą butelkę wódki w życiu. Potem już pił codziennie. – Miałem w dupie już życie – opisuje stan 16–latka, którym wtedy był. Gdy "dobre mordeczki" poczęstowały go narkotykami, było mu wszystko jedno. Nie odmówił.

Dziś Daniel ma 32 lata i żyje w Niemczech, absolutnie sam. Na ojca nie czeka, bo i na co? Wyrok zapadł: dożywocie. A nawet, gdyby wyszedł wcześniej, to on nie chce go znać. Nie po to też po dwóch latach męczarni w patrzeniu na kajającego się ojca, tłumaczącego podwójne zabójstwo alkoholem, wyjechał na Zachód. – Staram się o ojcu po prostu zapomnieć – mówi.

– Lepiej mieć odsiadkę w Niemczech niż w Polsce? Jeśli wyrok to sześć lat, to warunki wydają mi się istotne – pytam Daniela.

– Zacząłem ćpać, kraść i w końcu zrobiłem krzywdę człowiekowi. Znaleźli mnie, to było już w Niemczech. I udało mi się tu odsiedzieć cały wyrok. Tutaj osadzeni są lepiej traktowani, tu pierwszego dnia otrzymuje się odpłatną pracę. Dzięki opiece w zakładzie karnym wyszedłem też z narkotyków – opowiada mężczyzna.

Danielowi zajęło pięć lat, żeby spłacić swój kredyt wobec społeczeństwa i – jak mówi – żyć jak normalny człowiek. Jego normalność zakłócają jednak listy, które co trzy miesiące od 16 lat odsyła mu siostra. Z zakładu karnego wciąż przypomina mu o sobie w ten sposób ojciec, który pisze, choć nigdy nie otrzymał od syna odpowiedzi. Być może domyśla się, a być może nie, ale syn nie zna nawet treści jego pytań, jeśli kiedykolwiek jakieś zadał.

W SAMOTNOŚCI

Czasem Danielowi ojciec się śni. – Widzę wtedy chwilę, w której do domu weszła policja – mówi.

Ojciec Daniela na każdym widzeniu przeprasza i tłumaczy się przed synem, że był pijany. – A ja przychodziłem tylko go słuchać, nigdy nic nie mówiłem, bo brakowało mi wtedy słów. On o tym dobrze wiedział. I czułem wtedy, że on nie do końca tłumaczy się przede mną, bo to, że go słucham, mu wystarczało.

Podczas rozprawy w sądzie nie widział we własnym ojcu człowieka. –  nie uronił nawet kropli łzy, jakby w ogóle serca nie miał – mówi.

Gdy sam siedział, starał się nie myśleć o tym, że ojciec też siedzi. Czasem się nie udawało i wracało pytanie: dlaczego on to zrobił. Po co stracił rodzinę? Po co stracił w zasadzie wszystko?

Daniel przeprasza, ale nie ma siły rozmawiać dłużej. - Mogłem się wygadać, lżej od razu na sercu, dziękuję - dodaje na koniec.

- Na rodzinę zastępczą rzeczywiście ten 16-latek szans nie miał, bo jak matka porzuciła rodzinę, a ojciec poszedł siedzieć za zabójstwo, to od razu by uznali, że to spaprany materiał genetyczny. On już wtedy został skazany. Ręce opadają. Gdzie był system? Powinny się nim zająć różne instytucje. I może wtedy miałby szansę na normalne życie – mówi Paweł Moczydłowski. I podkreśla:

- Kara powinna być adekwatna, czyli stosowna do tego, ile szkód społecznych, ile krzywdy narobiło przestępstwo. Ale czy w przepisach prawa oprócz tego, że kradzież, zabójstwo, gwałt czy inne przestępstwo jest zagrożone karą pozbawienia wolności w takich a takich widełkach, jest coś więcej napisane? Nie ma tam nic o wykluczeniu społecznym po czasie odbycia kary - podsumowuje.

Autorka: Aleksandra Hangel, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (15)