Prowadzi sklep rowerowy. Opowiada, jak traktują ją mężczyźni
25.01.2022 16:33, aktual.: 25.01.2022 18:11
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Można śmiało powiedzieć, że życie Ady Matoszko kręci się wokół dwóch kółek. Pasją do jazdy na rowerze zaraził ją mąż, a od niemal dekady pracuje w sklepie rowerowym - najpierw w takim większym, a teraz "u siebie". Niby nic niezwykłego, ale okazuje się, że klienci-mężczyźni są innego zdania. Zamiast "dzień dobry" często słyszy: "chciałbym porozmawiać z ekspertem". Nie brakuje też mocniejszych słów. Wszystko dlatego, że jest kobietą. Na szczęście, jak mówi, to się pomału zmienia.
Iwona Wcisło, WP Kobieta: Jak zaczęła się twoja kariera w branży rowerowej?
Ada Matoszko: Pracę w sklepie rowerowym dostałam zupełnie przez przypadek. Oczywiście dzięki jeździe na rowerze - jakżeby inaczej. Codziennie pokonywałam na swojej szosie tę samą trasę. Pewnego dnia dołączył do mnie inny rowerzysta i zaczęliśmy razem jeździć. Od słowa do słowa okazało się, że on pracuje w sklepie rowerowym. I ja, młodziutka dziewczyna zaraz po studiach, w żartach rzuciłam: "O, to załatw mi tam pracę". Następnego dnia czekał na mnie z uśmiechem i oznajmił: "Przyjedź do nas jutro. Szef chce cię poznać".
I tak ponad 7 lat temu znalazłam swoją pierwszą poważną pracę. Zajmowałam się obsługą sklepu internetowego oraz obsługą klientów w sklepie stacjonarnym. Od dwóch lat prowadzimy z mężem w Zabrzu własny sklep i serwis rowerowy wraz ze studiem bike fittingu.
Podejrzewam, że jako kobieta nie miałaś łatwo. Jak wspominasz początki swojej pracy?
Początki były bardzo trudne. Nie dość, że jestem kobietą, to do tego blondynką, więc zderzyłam się z całą masą stereotypów. Musiałam się nauczyć, jak być asertywną i jak bronić się przed przykrymi, seksistowskimi komentarzami. Ale opanowałam tę sztukę i nie zamieniłabym branży rowerowej na żadną inną. Uwielbiam moją pracę. Muszę też zaznaczyć, że przez ostatnie 7 lat wiele się zmieniło i coraz mniej jest takich niefajnych zachowań.
Niefajnych, czyli jakich?
Chociażby takich, że często klienci zamiast "dzień dobry" mówią, że chcą porozmawiać z ekspertem. Doprowadza mnie to do szału, bo jestem ekspertem. W ciągu roku na rowerze przejeździłam więcej niż wielu z nich w trakcie całego życia. Teraz niestety z braku czasu jeżdżę już o wiele mniej, ale bywało, że pokonywałam rocznie 10 tys. km.
Jak reagujesz na takie słowa?
Nie ma co ukrywać, ale na samym początku spuszczałam głowę i było mi przykro. Po takiej rozmowie musiałam iść na zaplecze, żeby ochłonąć. Nieraz zdarzyło mi się płakać. Teraz potrafię się uśmiechnąć i powiedzieć, że jestem ekspertem, bo inaczej bym tu nie pracowała.
Domyślam się, że przykrych sytuacji tego typu bywa więcej.
Oczywiście. Przed naszą rozmową skontaktowałam się z koleżanką z innego sklepu. Okazało się, że przeżyła identyczne historie jak ja, więc nie jest to sprawa marginalna. Wydaje mi się jednak, że wiele osób lekceważy kobiety w branży rowerowej nieświadomie. Normą jest na przykład, że kiedy za ladą stoję ja i kolega, to praktycznie wszyscy klienci w pierwszej kolejności podchodzą do mężczyzny. I robią to automatycznie, bez zastanowienia się.
Kiedyś sprzedałam klientowi pedały rowerowe. Wrócił po kilkunastu minutach i zaczął robić awanturę, że pedały w ogóle nie pasują, a ja go tylko naciągnęłam. Zwyzywał mnie od durnych bab i zasugerował, że pewnie sypiam ze swoim szefem, skoro tu pracuję. Udało mi się zachować spokój, wzięłam do ręki słynną płaską piętnastkę i przykręciłam pedały. Miał prawo tego nie umieć, ale zamiast dopytać, wolał zwyzywać młodą dziewczynę. Po wszystkim nawet mnie nie przeprosił.
Często gdy rozmawiam z klientem, on oznajmia, że chce rozmawiać z serwisantem. Dopytuję wtedy, o jaką sprawę chodzi i okazuje się, że o jakąś prozaiczną rzecz typu - jaki ma rozmiar koła. Mężczyźni zakładają, że nie ogarniam nawet takich prostych rzeczy. Przez wiele lat część klientów-mężczyzn traktowała mnie jak maskotkę, a nie specjalistkę, którą jestem.
Jak maskotkę?
Tak, ponieważ zwracali się do mnie wyłącznie z takimi sprawami, jak dobór ciuchów czy akcesoriów. Nie pytali o radę w sprawie wyboru roweru, tylko jaki kolor bidonu będzie do niego pasował.
Kiedyś doradziłam klientowi wymianę napędu, bo jego był zużyty, a on nigdy go jeszcze nie wymieniał. Usłyszałam wtedy: "Co ty możesz wiedzieć. Jeździłem na rowerze, jak ciebie jeszcze na świecie nie było".
No i mój ulubiony przejaw "troski". Gdy biorę klucz do ręki i coś przykręcam, często słyszę: "Tylko nie zrób sobie krzywdy". Tak jakbym pierwszy raz miała w ręce klucz i mogła sobie nim oko wydłubać.
Jest jeszcze jedna kategoria zachowań klientów.
Aż boję się zapytać...
To już dotyczy rozmów telefonicznych. Wiele osób, słysząc kobiecy głos, zastanawia się, czy dobrze się dodzwoniło. U innych włącza się ton mówienia do mnie jak do słodkiej idiotki, a jeszcze inni rzucają typowo seksistowskie uwagi i żarty. Na przykład nawiązują do hasła serwisantów: "Nie smarujesz, nie jedziesz". Słyszę to tylko dlatego, że jestem kobietą.
Zastanawiam się, jak udało ci się przetrwać i nie zwariować. Masz jakieś sprawdzone triki na takich trudnych klientów?
Uważam, że najlepiej sprawdza się szeroki uśmiech i przejście na typowo branżowy język. Zazwyczaj staram się rozmawiać z klientami w jak najbardziej zrozumiały dla nich sposób, bo pewnych rzeczy nie muszą przecież wiedzieć ani się znać. Ale jeśli ktoś traktuje mnie w taki sposób, natychmiast zmieniam słownictwo. Raz po takiej rozmowie klient mnie przeprosił za swoje wcześniejsze zachowanie.
Raz w ciągu 7 lat?
Niestety, tylko raz.
No dobrze, ale jak reagują tacy ludzie, słysząc branżowy język?
Najpierw jest chwila ciszy, potem zaczynają potakiwać głową i w końcu zaczyna się normalna rozmowa.
Wytrwałaś w tej branży niemal dekadę i mówisz, że uwielbiasz swoją pracę. Co sprawiło, że się nie poddałaś?
Pracuję ze wspaniałymi ludźmi, z którymi dzielę swoją pasję i mogę liczyć na ich pomoc. Razem jeździmy i wymieniamy się nowinkami. To bardzo uskrzydla i dodaje mi siły. Dzięki temu od lat przychodzę do pracy z uśmiechem.
Mam klientów, którzy zawsze mają ze sobą jakąś czekoladkę, żeby mnie poczęstować. To miłe. Ale największego powera dają mi historie, kiedy przychodzi do mnie klient, któremu pomagam wybrać pierwszy rowerek biegowy dla małego dziecka, a po dwóch latach wraca do mnie po rower z pedałami. I tak przechodzę z jedną rodziną przez wszystkie rozmiary rowerów. Kiedyś rozczuliło mnie, gdy jedna dziewczynka pamiętała nawet, jak mam na imię.
Zauważyłam też, że po tylu latach klienci coraz rzadziej się dziwią, kiedy otwieram im drzwi w pięknej sukience, na którą mam narzucony fartuszek serwisowy. Buzia jest brudna od smaru, podobnie jak ręce. Powoli to staje się normalne (śmiech).
Czy kobiety-klientki zachowują się inaczej, kiedy wchodzą do waszego sklepu rowerowego?
Na ogół zaczynają rozmowę od słów: "Jak ja się cieszę, że trafiłam na kobietę". Smutne jest, że w wielu sklepach nie traktowano ich poważnie. Opowiadają mi, że były lekceważone i ignorowane. Słyszały szepty, że przecież i tak nic nie kupią. A kiedy chciały sobie kupić rower sportowy, słyszały: "Kup sobie lepiej rower z koszyczkiem". Jedna kobieta miała nawet problem z kupieniem czarnego roweru, bo przecież to taki mało kobiecy kolor.
Problemem dla pań jest też stosunkowo niewielki wybór damskiej odzieży i akcesoriów. Podobnie z typowo sportowymi rowerami - trudno o taki rower w mniejszym rozmiarze. Choć i tak przez ostatnie lata wiele zmieniło się na plus. Kiedy ja zaczynałam jeździć, to damskie spodenki były praktycznie nieosiągalne.
Dbasz o to, żeby w waszym sklepie wybór produktów dla kobiet był jak najszerszy?
Bardzo się o to staram, choć to trudne. Na rynku są duże problemy z dostępnością rowerów i części rowerowych. Po części jest temu winna pandemia, a po części boom, jaki przeżywa nasza branża.
Marzy mi się stworzenie miejsca, w którym kobiety będą się czuły pewnie, będą mogły zadać każde pytania bez obawy o to, że zostaną wyśmiane. W tym momencie 15 proc. naszych klientów to kobiety, ale z każdym rokiem jest ich coraz więcej, więc wierzę, że idziemy w dobrym kierunku. W ramach solidarności zaczęłyśmy ze szwagierką realizować projekt "Babska jazda".
Brzmi ciekawie. Opowiesz o nim więcej?
"Babska jazda", a w zasadzie "Laski na szosach" to takie nasze oczko w głowie. Jest to pomysł mojej cudownej szwagierki autorki fanpage’a "Dziewczyna z korbą". Pewnego dnia przyszła do mnie i powiedziała, że chciałaby zorganizować jazdę grupową na rowerach, ale tylko i wyłącznie dla kobiet. Zakochałam się w tym projekcie. Ruszyłyśmy z nim w zeszłym roku i staramy się go rozwijać. Póki co jest to jazda w małym peletonie, ale liczymy, że szybko urośnie.
Nie bawimy się w niezdrową rywalizację, a tempo dostosowujemy pod dziewczyny, które dołączają. Podoba mi się, że ramię w ramię jadą w nim kobiety z dużym doświadczeniem, które startują w zawodach, i takie, które kilka dni temu kupiły u mnie swoją pierwszą "szosę".
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.