Przedszkola, głupcze!
Czy po wynikach szkolnych 15-latka można poznać, ile lat spędził w przedszkolu? Jacy rodzice posyłają dzieci do placówek najwcześniej? I komu tak naprawdę opłaca się zapewnienie opieki nad trzylatkami? Oto sześć rzeczy, których nie wiecie o przedszkolach.
20.05.2016 15:23
Koniec kwietnia i początek maja: finał rekrutacji do przedszkoli publicznych. Czas ogłaszania wyników, czas decyzji, pisania odwołań, śledzenia list rezerwowych, wreszcie szturmowania placówek niepublicznych. Jak dobrze wybrać? Najlepiej zamknąć internet pękający od forów, na których można znaleźć każdą opinię, na każdy temat – tylko nie wiadomo, kto je pisze i jak to zweryfikować. Lepiej odwiedzić placówkę: popatrzeć, jak bawią się dzieci, jak zwracają się do nich panie. A przede wszystkim – umówić się na rozmowę. Taką, na której zadamy wszystkie nurtujące nas pytania. Jeśli dyrekcja nie znajdzie dla nas czasu, to też będzie ważny sygnał, jak traktuje rodziców.
Luksus wyboru jest jednak nie dla wszystkich. Cofnięcie obowiązku szkolnego dla sześciolatków uderzyło rykoszetem w trzylatki. Serwis informacyjny BIQdata po zebraniu danych ze wszystkich gmin w Polsce szacuje, że aby pomieścić i trzylatki, i sześciolatki, przedszkola musiałyby przyjąć o 400 tysięcy dzieci więcej, a stworzenie tylu miejsc do września jest mało prawdopodobne. Najgorzej sytuacja wygląda w gminach wiejskich i wiejsko-miejskich. Fatalnie w województwach: warmińsko-mazurskim, podlaskim, lubelskim, zachodniopomorskim i lubuskim. Tam w wielu gminach może zabraknąć miejsc dla 100 procent trzylatków. Nawet w województwach o statystycznie dobrej sytuacji (na przykład mazowieckim) są gminy z problemami. A przecież trudno wymagać od rodzica, aby dowoził dziecko do innej gminy. Dla trzylatka z Bemowa, który znajdzie się w gronie 682 maluchów bez miejsca w przedszkolach, nędznym pocieszeniem będzie informacja, że Warszawa ogólnie ma się nieźle, a dzielnica Włochy wręcz świetnie.
– W 80 procentach gmin w Polsce nie ma żadnej formy opieki nad dziećmi do wieku szkolnego: ani prywatnej, ani publicznej – mówi nam dr Dorota Szelewa z Instytutu Pedagogiki Społecznej, szefowa fundacji ICRA, Międzynarodowego Centrum Badań i Analiz.
I dodaje, że sytuacja w ostatnich latach i tak się poprawiła. Bo dostępność przedszkoli to nowa zdobycz i tym bardziej warto o nią dbać. Dowodzi tego sześć poniższych, wcale nie oczywistych, faktów.
1. To nieprawda, że w PRL-u wszyscy chodzili do żłobków i przedszkoli
„W przedszkolu naszym nie jest źle” – śpiewał Jacek Kaczmarski, a jego piosenka przekłada się na powszechne wyobrażenie o opiekuńczych realiach minionej epoki. Po pierwsze, przedszkola były. Po drugie, było w nich źle.
O ile z tym drugim polemizować ciężej, to pierwsze jest mitem. Do placówek chodziło w najlepszym wypadku 38 procent dzieci. Do żłobków – około pięciu procent. Ciężar opieki brały na siebie rodziny, głównie mamy i babcie.
– Wyraźny postęp dokonał się dopiero w ostatnich pięciu latach – mówi doktor Szelewa. – Odsetek dzieci od trzech do pięciu lat, które korzystają z jakiejś formy wychowania przedszkolnego, wzrósł dwukrotnie. Wynosił około 40 procent, a teraz prawie 80.
Jak pamiętamy z piosenki – jeśli już ktoś do przedszkola chodził, stykał się z despotyczną panią, która waliła „po pupach”, i w efekcie przy każdej zwrotce „w kącie połykał łzy”. To przekłada się na kolejną spuściznę po PRL-u: przekonanie o złej jakości placówek. I o tym, że z przebywania w nich nic dobrego nie wyniknie. Tymczasem może wyniknąć. Jeśli tylko spojrzy się na nie inaczej.
2. To nie dziecko powinno wykazać gotowość
Wyobraźmy sobie, że w grupie trzylatków 80 procent radzi sobie z treningiem toaletowym, reszta nie. Może jeszcze nie wyrosły z pieluszek. Może umieją korzystać z toalety w domu, ale w obcym miejscu mają kłopot. Co z nimi? Doktor Radosław Kaczan, psycholog rozwojowy i ekspert zespołu wczesnej edukacji Instytutu Badań Edukacyjnych, nie ma tu wątpliwości:
– Nie możemy tych 20 procent odrzucić – mówi stanowczo. – To przedszkole musi sobie z tym poradzić.
Dr Kaczan we wszystkim, co mówi o przedszkolach i żłobkach, dokonuje przesunięcia punktu ciężkości. To nie dziecko musi wykazać się gotowością. To placówka powinna dopasować się do możliwości dziecka.
– Kluczowa jest odpowiedź na pytanie, czy dana instytucja jest gotowa na przyjęcie tych dzieci? Gdy tak się na to spojrzy, staje się drugorzędne, czy jakąś klasę nazwie się „1”, czy „0”. Tak samo jest z przedszkolami - przekonuje. – Można sobie wyobrazić, jaka opieka będzie bardzo dobra dla dziecka dwuletniego. I to nie dlatego, że ono ma dwa lata, ale dlatego, że właśnie opieka jest świetnie zorganizowana. To działa na każdym etapie rozwoju. I na odwrót, można też zorganizować opiekę w ten sposób, że większość pięciolatków nie będzie sobie radzić. Oczywiście, im starsze dziecko, tym więcej ma wewnętrznych mechanizmów adaptacji. Ale przecież nie chcemy, żeby placówki fundowały dzieciom stres pod tytułem „maszeruj albo giń” – dodaje.
Jeśli tak się na to spojrzy, widać, że kluczowa jest jakość. Odpowiednio przygotowana przestrzeń. Różnorodność zabawek. Nade wszystko – kadra. Po pierwsze nieprzeciążona. Na jednego opiekuna nie powinno przypadać za dużo dzieci. Przyjmuje się, że w żłobkach to czworo, pięcioro maluchów na osobę dorosłą, a potem stopniowo więcej. Ale sztywnych zaleceń nie ma, to przecież żywa materia. Po drugie i ważniejsze, kadra musi być dobrze przygotowana. Dr Kaczan, opisując ją, przywołuje pojęcie „responsybilność”.
– To kalka z angielskiego. Ludzie pracujący z małymi dziećmi powinni znać, rozumieć i umieć rozpoznać ich potrzeby. Po to, aby odpowiednio na nie odpowiedzieć, zareagować – wyjaśnia.
Jeżeli opiekunowie tak działają, możliwe staje się kolejne przewartościowanie. Zakwestionowanie progów wiekowych.
3. To nie bariery wiekowe odgrywają kluczową rolę
Dwa i pół roku. Dwa i siedem miesięcy. Trzy lata. Trzy i kwartał. Czy jest między tymi cezurami obiektywna, skokowa różnica? Każda matka przyzna, że nie można jej arbitralnie ustalić na jeden wiek. I każda wie, że dzieci rozwijają się nierównomiernie, każde w swoim tempie.
– Granicę trzech lat jako wieku startu przedszkola zapożyczyliśmy z systemów kontynentalnych. W krajach, w których dzieci masowo chodzą do placówek wczesnej opieki i edukacji od najmłodszych lat życia, takiego podziału nie ma – mówi dr Szelewa.
– Z punktu widzenia rozwoju psychicznego dziecka ten próg jest sztuczny – dodaje dr Kaczan. – Znaczenie dla adaptacji ma to, czy przejście dokona się w sposób ostry, czy łagodny. Gros badań wykazuje, że najlepiej, aby te przejścia były jak najmniej widoczne. Liczy się zachowana ciągłość praktyk pedagogicznych, opiekuńczych: pomiędzy tym, czego dziecko doświadcza w rodzinie, i tym, co zastanie w placówce. Między tym, co było w żłobku lub klubiku, a tym, co zastanie w przedszkolu. Między przedszkolem a szkołą. Im mniej ostry próg, tym łatwiej się zaadaptować. Przy czym to normalne, że niektóre dzieci adaptują się wolniej i w każdej placówce będą potrzebowały więcej uwagi. Gdy zaprosimy dzieci do sali z zabawkami, część maluchów już po kwadransie czuje się jak u siebie, a część trzyma się z boku, bliżej pani. One też muszą mieć czas. Większość przedszkoli i szkół to rozumie. Jeśli dziecko w szkole może kontynuować coś, czym zajmowało się w przedszkolu, buduje to jego poczucie bezpieczeństwa, ułatwia mu sytuację – kończy dr Kaczan.
To przekłada się na kolejną prawidłowość. Dłuższe przygotowanie do szkoły procentuje. I to na lata.
4. To przedszkole zapewnia lepszy start w szkole
„Amerykańscy naukowcy dowiedli”. Często po takim zdaniu nie znajdujemy już miejsca na szczegóły badań, specyfikę próby, niuanse. A czasem, gdy zmieni się jeden parametr, zmieniają się wnioski. Zwłaszcza gdy badania dotyczą dzieci – każde jest przecież niepowtarzalne, każde inne.
A jednak naukowcy badają. I znajdują pewne prawidłowości. Przytoczmy wnioski z kilku raportów. Instytut Badań Edukacyjnych prześledził: dzieci, które zaczęły edukację przedszkolną w wieku trzech, czterech lat i kontynuowały ją przez minimum trzy lata, osiągają lepsze wyniki pod koniec klasy trzeciej. Efekt jest bardziej widoczny w wypadku chłopców.
Raport PISA potwierdza: tę samą prawidłowość widać wśród 15-latków. W krajach, gdzie opieka przedszkolna była lepiej rozpowszechniona, o wyższej jakości, nastolatkowie radzili sobie w szkole lepiej.
I amerykańskie badanie Early Childhood Longitudinal Study: wczesna opieka instytucjonalna przekłada się na lepsze osiągnięcia szkolne. Najlepiej w szkole radziły sobie dzieci, które zaczęły uczęszczać do placówek w wieku dwóch, trzech lat. U tych, które wystartowały przed drugim rokiem życia, wyniki też były lepsze, ale zauważono problemy w zachowaniu. Przy czym miało tu znaczenie, ile godzin spędzały w przedszkolach i żłobkach oraz z jakich środowisk pochodziły. W uproszczeniu: dzieci z rodzin o niższym statusie społeczno-ekonomicznym odnotowywały korzyści. Dzieci z rodzin o wysokim statusie korzystały wówczas, gdy przebywały w placówce od 15 do 30 godzin tygodniowo. Jeśli więcej, to kilka lat później, w wieku szkolnym, sprawiały kłopoty wychowawcze.
Badań o podobnych wnioskach jest więcej i wydaje się to logiczne. Nic tak dobrze nie przygotuje do szkoły jak odpowiednio długa i dobra socjalizacja w innej placówce.
– Już w przedszkolu pojawiają się rzeczy, o których wspólnie z dzieckiem rodzic musi pamiętać. Zaczyna się od podstawowych rzeczy. Kapcie, spakowany plecak na wycieczkę, kombinezon na śnieg – mówi dr Kaczan. – Stopniowo dziecko też zaczyna wdrażać się w pilnowanie swoich spraw. Im więcej treningu, tym lepiej startuje w szkole. Nie zaskakuje go zapowiedź: na jutro przynieście to i to – dodaje.
Bo dobre placówki nie spełniają tylko funkcji opiekuńczej. Wpływają na rozwój dziecka. Nie bez powodu w krajach anglosaskich opisuje się je jako „early childhood education and care” (wczesna edukacja i opieka nad dziećmi) – walor związany z edukacją widać już na najwcześniejszym poziomie. I nie chodzi oczywiście o naukę literek w klubiku, tylko o socjalizację, doświadczanie różnorodności świata. Doktor Kaczan:
– Ilość zdarzeń i możliwości, które oferują dziecku placówki, jest większa niż w domu. Niektórzy rodzice zapewniają tego bardzo dużo, ale nawet najbardziej kreatywny rodzic na pewne rzeczy nie wpadnie. Nie zorganizuje takiego kontekstu, że jest siódemka bawiących się dzieci i dorosły, który im coś podsuwa. A one wytwarzają rodzaj interakcji, o których nawet nie pomyślimy.
Zatrzymując dziecko w domu, pozbawiamy je tego wszystkiego. I tu dochodzimy do kolejnej nieoczywistej sprawy. Pytania: Kto zatrzymuje w domu i co z tego wynika?
5. To elity posyłają dzieci do placówek wcześniej
Instytut Badań Edukacyjnych sprawdził. Im wyższy dochód i wyższe wykształcenie rodziców, tym wcześniej posyła się dziecko do przedszkola.
– Jeśli ta wczesna edukacja ma tak duży wpływ na rozwój dzieci na późniejszym etapie szkolnym, fakt, że korzysta z niej niewiele osób o niższym statusie, wpływa, niestety, na transmisję tego statusu na kolejne pokolenia – mówi dr Szelewa.
A dobre przedszkole może być dla rodziców ogromnym wsparciem. Na przykład w sprawach karmienia: w Polsce dojmującym problemem staje się nie tyle głód, ile niewłaściwe odżywianie. A w przedszkolu, gdy grupa dzieci je warzywa, łatwiej dołączyć do niej delikwentowi, który w domu bierze do ust tylko kluski.
Inna płaszczyzna wsparcia: pomoc specjalistów. Dobra placówka wychwyci nieprawidłowości, których rodzic może nawet nie zauważyć. Opieka logopedy, psychologa, gimnastyka korekcyjna, integracja sensoryczna – im lepsze przedszkole, tym większe może być zaplecze.
Brzmi jak marzenie? To jakość, która kosztuje. W efekcie świetne publiczne placówki są oblegane, a na prywatne stać tylko najbogatszych.
– Dzieci, które nie chodziły do przedszkoli, są w efekcie na starcie w gorszej pozycji – mówi dr Szelewa. – Ze społecznego punktu widzenia to bardzo niekorzystne, bo hamuje drogę do spójnego społeczeństwa. Pogłębia nierówności – przekonuje. I dodaje: – To przedszkola mogą pomóc wyrównywać szanse.
6. To tu można zacząć zakopywać nierówności społeczne
Maria Montessori, XX-wieczna twórczyni pedagogiki, zaczynała pracować nad swoją metodą z dziećmi opóźnionymi w rozwoju. Nikt nie dawał im specjalnych szans na rozwój. Ona właśnie na nich zaobserwowała, jak kilkulatki potrafią skupić uwagę. Swoje pierwsze przedszkole prowadziła w robotniczej dzielnicy Rzymu, dla dzieci z biednych rodzin. Rozkwitały pod jej opieką dokładnie tak samo, jak wychuchane latorośle włoskich elit, którymi zajmowała się w późniejszej karierze. Dziś metodą wypracowaną dzięki pracy z dziećmi włoskich robotników uczy się syn brytyjskiej pary książęcej, a placówki Montessori są z reguły wysoko płatne. Tymczasem talent nie zna cenzusu majątkowego.
– Jeśli nie inwestujemy w dzieci z uboższych rodzin, tracimy kapitał ludzki – mówi doktor Szelewa.
Piszemy tu cały czas o dzieciach, ale przecież nic tak jak dobre przedszkole nie sprzyja aktywizacji zawodowej matek. W tej grze każdy więc ma szansę wygrać. Pod warunkiem że dla wszystkich starczy pionków. I że w ogóle będziemy mogli dopchać się do planszy.
Niniejszy materiał pochodzi z majowego numeru miesięcznika „Zwierciadło”. Autorem tekstu jest Joanna Woźniczko-Czeczott.