Przez miesiąc walczyli, by nie umrzeć z głodu. Wstrząsająca relacja z Rubiżnego
Małżeństwo emerytów wraz z 94-letnią matką kobiety przez prawie miesiąc walczyli o to, by przeżyć w swoim domu w Rubiżnym, gdy przez ich miejscowość położoną w obwodzie ługańskim przechodziła linia frontu. Najstarsza kobieta nie mogła zostać ewakuowana i zmarła z głodu.
Portal Meduza opublikował szereg wstrząsających historii walki z głodem w regionach najcięższych walk prowadzonych po rosyjskiej agresji na Ukrainie.
Wszystkie sprowadzały się do wspólnego mianownika - głód. W związku z brakiem dostępu do pożywienia, ludzie musieli starać się przeżyć za minimum. Nie wszystkim się to udało.
Odcięci od świata
Historię małżeństwa i starszej matki można było odtworzyć na podstawie pamiętnika, prowadzonego przez 73-letniego Wołodymyra. Mężczyzna zgodził się na publikacje fragmentów.
Wojna zastała go w jego domu w Rubiżnym, gdzie mieszkał wraz z 71-letnią żoną Tatianą i jej 94-letnią matką Eugenią. W trakcie inwazji ich dom został odcięty od innych części miasta, a przez ciągły ostrzał na tym terenie, wyjście z niego było bardzo ryzykowne. Sam Wołodymyr, po jednym z trafień pocisku na podwórku, częściowo stracił słuch.
"Chcę ciszy i spokoju, wody i chleba"
W swoim pamiętniku mężczyzna skrupulatnie opisywał wojenny jadłospis, który można nazwać wstrząsającym zapisem walki o to, by nie umrzeć z głodu. Zanim nadeszła jakakolwiek pomoc, małżeństwo wraz z babcią było skazane na zapasy, które mieli w domu. A było tego niewiele.
Już 19 marca mężczyzna zapisał, że została im "jedna butelka z pięcioma lub sześcioma litrami wody". Systematycznie kończyło im się pożywienie, a główną pozycją menu były ziemniaki. Z relacji wynika, że pod koniec marca głównie siedzieli na korytarzu i modlili się ze strachu. Aby jak najbardziej zaoszczędzić wodę, nie zmywali naczyń. Małżeństwo ratowało się także słoikami z przetworami, urozmaicając posiłki gruszkami ze słoika z 2016 r.
27 marca mężczyzna zapisał dramatyczne wyznanie: "Chcę ciszy i spokoju, wody i chleba".
Dwie łyżeczki startych surowych ziemniaków
W codziennych relacjach pojawia się ciągły brak wody, którą zastępowano kończącymi się zapasami kompotów. 31 marca mężczyzna pesymistycznie zanotował, że ich wiara w światło i wodę powoli gaśnie. "Wydaje się, że nie doczekamy się już niczego" - napisał.
Od 1 kwietnia nie mieli już na czym smażyć ziemniaków, więc zaczęli jeść je na surowo np. z powidłami. Przez brak wody, ziemniaki płukali kompotami, których zapasy także powoli się kończyły. 5 kwietnia małżeństwu zostało tylko 12 sztuk ziemniaków. Skrupulatnie je podzielili, a od 6 kwietnia zmniejszyli porcje śniadań i obiadów. Mężczyzna zanotował także, że od pewnego momento nie można było schodzić do piwnicy.
10 kwietnia skończyły im się resztki namoczonej w wodzie kaszy manny, a 11 kwietnia prawie całe jedzenie. Z relacji notowanych w tych dniach wynika, że jedli jedynie mały makaron moczony w wodzie z powidłami śliwkowymi. Jak pisał 71-latek – wolontariusze ich nie odwiedzali.
W najgorszym momencie, na posiłek jednej osoby tej rodziny przypadały dwie lub trzy łyżeczki tartych, surowych ziemniaków z powidłami śliwkowymi.
Niepełna ewakuacja
W połowie kwietnia Wołodymyr z żoną zostali ewakuowani. Żołnierze, którzy koordynowali zorganizowaną przez władze samozwańczej republiki ewakuację do Rosji, nie zgodzili się jednak na zabranie ze sobą 94-letniej Eugenii. Kobieta zmarła z głodu.
Jej ciało znaleźli przyjaciele rodziny, którzy 30 kwietnia dostali się do opuszczonego domu Wołodymyra i Tatiany. 94-latka została pochowana w jednym z masowych grobów w pobliżu Rubiżnego.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl