Rewolucja seksualna w Polsce. W dużych miastach już się zaczęło
Czas rozszerzyć swój seksualny słownik, a za nim cały erotyczny repertuar. W Polsce pojawiły się aplikacje, które pozwalają w bezpruderyjny sposób realizować skryte pod patriarchalną kołderką fantazje. Zapnijcie pasy, bo rewolucja seksualna mocno przyspieszyła.
Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Marta Kutkowska, Wirtualna Polska: Zacznę od pewnej tezy i zobaczymy, czy pani będzie z nią polemizowała. Rewolucja seksualna już się na dobre rozkręciła w Polsce.
Patrycja Wonatowska, seksuolożka: Rewolucja już się zaczęła i się rozkręca, ale tak na dobre, dopiero w większych miastach. Mniejsze ośrodki są wciąż bardziej konserwatywne, mocniej trzymają się tam tradycyjnych modeli związków, i przede wszystkim, trudniej tam o anonimowość. W większym mieście łatwiej poszukać osoby, czy osób, z którymi będzie nam dobrze. W progresywnych środowiskach wiemy też, że nie zostaniemy ocenieni.
Na początku roku na rynku polskim wystartowała aplikacja Feeld, której nazwa nawiązuje do angielskiego "playing the field". Oznacza to romantyczne lub seksualne angażowanie się w relacje z wieloma osobami. Pierwsze, co mi się w niej rzuciło w oczy, to, że mężczyźni bardzo często określają swoją orientację jako "heteroflexible".
Ta aplikacją rzeczywiście daje możliwości eksperymentowania, eksplorowania swojej seksualności. Moi klienci już ją odkryli i korzystają. Osoba "heteroflexible" będzie tworzyć relacje romantyczne z kobietą, natomiast nie wyklucza seksualnych kontaktów z mężczyznami. To przełamanie wielkiego tabu, bo dotąd mężczyźni bali się przyznawać, że fantazjują o seksie z innym mężczyzną lub w układzie, którego elementem jest osoba tej samej płci.
Podoba mi się, że można eksplorować swoją seksualną tożsamość, podawać w wątpliwość swoje dotychczasowe przekonania o orientacji seksualnej. Ale czy jeśli przespałem się w jakimś trójkącie z kobietą i mężczyzną, to oznacza, że jestem "bi" i muszę zmienić całe swoje życie? No nie. Heteroflexible oznacza otwartość, ale mocno wybrzmiewa tu jednak słowo "hetero".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W aplikacji pojawiają się też takie słowa jak "gynosexual". Może to pani objaśnić?
Wiemy już teraz coraz więcej też na temat tego, w jaki sposób w ogóle ludzie się identyfikują, i że genitalia nie muszą określać tego, w jaki sposób przeżywamy płeć społeczną, lub czy w ogóle chcemy ją przeżywać. Patriarchat narzucił nam binarność, wykluczał osoby transpłciowe, interpłciowe i niebinarne. Gynosexual oznacza, że "chcę podejmować kontakty heteroseksualne z osobami, które identyfikują jako kobiety, ale niekoniecznie mają, rozumiane społecznie, kobiece genitalia".
Często przeglądam profile na najpopularniejszej aplikacji randkowej i natykam się tam na pary, które szukają kogoś do związku albo po prostu do łóżka. Jednak nowością są dla mnie single, którzy chcą wejść tylko w związek poliamoryczny i określają się jako "polysexual".
W ostatnich latach bardzo wzrosła świadomość na temat potrzeb seksualnych i możliwości ich realizowania. Do tej pory kodowaliśmy sposoby wchodzenia w relacje na podstawie oczekiwań społecznych. Był tak naprawdę jeden obowiązujący model. Są jednak osoby, które nie czują się komfortowo w relacji z jedną osobą. Potrzebują różnych doświadczeń, różnych bodźców, a tego nie da im relacja z jedną osobą. Dla nich dużo łatwiejszym sposobem na budowanie związku i eksplorowanie swojej seksualności będą właśnie relacje poliamoryczne. Nie zawsze są to od razu relacje romantyczne, czasami po prostu seksualne wielokąty, ale oparte na konsensualności, szczerości i poszanowaniu swoich intymnych i emocjonalnych granic.
Często przy szukaniu relacji poliamorycznych pojawiają się skróty "mmf", lub "ffm". Co one oznaczają?
"M" to z angielskiego male, czyli osoba identyfikują się jako mężczyzna, a "F" "od female", jako kobieta. Oznacza to, że taki użytkownik szuka konkretnej konfiguracji. Na przykład para heteroseksualna, może poszukiwać kobiety lub mężczyzny do realizacji fantazji lub stworzenia innego modelu związku.
W wielu opisach na aplikacjach randkowych przewija się też słowo "kink" kojarzące się z perwersją, poszukiwaniem ekstremalnych, seksualnych wrażeń. Co ono oznacza dla pani?
Samo określenie dosłownie oznacza "splot". W pojęciu kink mieszczą się wszystkie elementy, które znajdują się poza bardzo szeroko rozumianą konserwatywną normą społeczną.
Moje pierwsze skojarzenie z kink, to wszystkie rzeczy związane z BDSM, czyli praktyce seksualnej, która opiera się na dominacji-uległości. I rzeczywiście ten BDSM zdaje się być wciąż na topie seksualnych pragnień, ale coraz częściej na aplikacjach randkowych pojawiają się określenia "soft dominant" lub "consensual bdsm".
Rzeczywiście dochodzi do zmiany w świadomości, zaczynamy rozumieć, że nie można wejść bezrefleksyjnie w BDSM z obcym człowiekiem. BDSM polega na odgrywaniu określonych ról i dopuszczeniu konsensualnej przemocy. Jeśli się nie zna swoich intymnych granic, można zrobić sobie krzywdę. BDSM musi się dziać na określonych przez obie strony warunkach, w sposób bezpieczny, czyli właśnie konsensualny - oparty na świadomej zgodzie. Każda ze stron musi poczuć pewnie w tej sytuacji. To jest absolutny fundament takich praktyk.
Czy to, że jest po prostu kwestia pokoleniowa? Że generacja Z odrobiła zaległości millenialsów z edukacji seksualnej?
Tak, mam takie wrażenie, że dzięki informacjom w tradycyjnych, a także społecznościowych mediach, zmienia się spojrzenie na seksualność. To także na pewno zwycięstwo feministek, aktywistek, które przekonywały kobiety, że uprawianie seksu nie musi się wiązać z poczuciem winy, że mogą realizować swoją seksualność w zgodzie ze sobą. Że mogą otwarcie mówić o swoich potrzebach i wiedzą, że nie powinny być za to oceniane. Dzięki temu właśnie w aplikacjach coraz częściej pojawiają się takie słowa jak "konsensualny", czyli, że określona praktyka ma się opierać na świadomej zgodzie.
Jak to pani ocenia z perspektywy swojego gabinetu, czy z rozmów przez media społecznościowe. Dziewczyny rzeczywiście w sferze seksualnej zaczęły iść po swoje?
Tak. Ta zmiana społeczna sprawia, że coraz trudniej zawstydzić nas naszą własną seksualnością. To jest wspaniałe. Dziewczyny przyznają, że mają wielu partnerów lub partnerek seksualnych, i już się z tym nie kryją. Wiedzą, że jeśli ktoś je ocenia, wyśmiewa, to nie ma sensu utrzymywanie kontaktu. Zauważyłam też, że coraz więcej osób w ogóle zgłasza się do mnie lub do innych seksuologów. Że przychodzą już z jakąś wiedzą i świadomością, że ich życie seksualne może wyglądać lepiej, inaczej.
Mężczyźni zaczynają rozumieć i szanować kobiece potrzeby. Coraz częściej podkreślają np., że seks to nie tylko penetracja, ale też np. "gra wstępna".
I to też mi się wydaje fantastyczne, że właśnie faceci zaczynają dostrzegać, że seks to jakiś rodzaj wymiany, że muszą coś od siebie dać. Upada mit, że żeby mieć dobre życie seksualne to koniecznie musi być penetracja jak w tanim filmie pornograficznym. Seks to przecież cały repertuar możliwości: może to być zabawa albo jakiś kink, możemy poprzestać na grze wstępnej lub skupić się na seksie oralnym. Patriarchat nam narzucał bardzo konkretną konwencję, a teraz ludzie zaczynają rozumieć, że nie muszą w niej tkwić, że poza tymi utartymi schematami jest dużo więcej przyjemności.
W aplikacji też taki skrót GGG.
"Good, giving and game", czyli "dobry, szczodry i skory do zabawy". Bardzo mi się ten skrót podoba, bo tu też jest podkreślane, że ktoś chce coś od siebie dać, a nie być tylko beneficjentem kontaktu seksualnego.
Realizacja większości pragnień seksualnych jest na wyciągnięcie ręki. Czy to nie sprawi, że ludzie będą szukać tylko powierzchownych kontaktów, że nie będą próbowali budować głębszych, emocjonalnych więzi?
Widzę takie ryzyko, ale jest też druga strona medalu. Ludzie nie będą wchodzić w byle jakie relacje, tylko by sprostać obowiązującej konwencji. Zadadzą sobie pytanie, co im da szczęście, co ich usatysfakcjonuje. Będą wiedzieć, czego chcą. Mam nadzieję, że dzięki tej wzrastającej świadomości, z czasem będzie też mniej ghostingu, który jest teraz jakąś plagą, i że ludzie szczerze będą sobie mówić, czego chcą, a na co nie mają ochoty.
Czy ta rewolucja ma szansę rozlać się też na mniejsze miasteczka? Czy te wszystkie rzeczy nie będą się rozwijać tylko w wielkomiejskich bańkach?
Myślę, że to się dzieje, tylko w wolniejszym tempie. Niech pani zauważy, że nawet w małych miejscowościach jest coraz więcej rozwodów. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Teraz ludzie, nawet po kilkudziesięciu latach wspólnego życia, zadają sobie pytanie, czy trwanie w czymś, co przestało ich uszczęśliwiać, ma sens, i idą w swoją stronę. Poza tym, nie wszystko wiemy, nie o wszystkim słyszymy, więc tam też te wszystkie patriarchalne mity mogą powoli kruszeć. I tego bym sobie życzyła.
Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Marta Kutkowska