Zaczęła od pracy w weekendy i święta. Bliscy szybko zaczęli się martwić
Malwina tak nakręciła się na nową pracę, że mimo studiowania, brała nawet 18-godzinne zmiany. Na życie i studia w dużym mieście potrzebowała 4 tys. zł. Oldze wystarczyło mniej, ale i tak studiując dwa kierunki jednocześnie, starała się wiązać koniec z końcem, pracując na stażach za minimalną stawkę i dorabiając w dorywczych pracach.
Według raportu PwC, Well.hr i Absolvent Consulting "Młodzi Polacy na rynku pracy", aż 42,5 proc. ankietowanych studentów oraz absolwentów pracuje i studiuje jednocześnie. Jednym z kluczowych czynników, które cenią w pracy, są elastyczne godziny (wskazuje tak prawie 38 proc. respondentów).
Nie ma co się dziwić: elastyczność jest istotna dla pracujących studentów, ponieważ często muszą oni – z niemałym trudem – łączyć studiowanie wymagającego kierunku z grafikiem w miejscu pracy. Praca dla wielu z nich jest niezbędna, by utrzymać się w wielkim mieście albo podreperować budżet zasilany przez rodziców.
Tak było też w przypadku Malwiny i Olgi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Długa lista studentów Collegium Humanum. "Zostałem złowiony"
Słyszałam o syndromie biednego studenta
Malwina Połednik studia rozpoczęła na kierunku turystyka i rekreacja w Krakowie. Aktualnie jest na magisterce, studiuje strategie rozwoju biznesu. Jak przyznaje, pierwszy wybór studiów podyktowany był chęcią otworzenia ośrodka agroturystycznego gdzieś w górach. Z czasem jednak jej zainteresowania przechyliły się mocniej w stronę biznesu i innowacji.
Co myślała wcześniej o studiowaniu w wielkim mieście? – Chyba nie miałam większych wyobrażeń – mówi. – W mojej głowie na pewno kiełkowało przekonanie, że Kraków daje duże możliwości. Oczywiście słyszałam o syndromie "biednego studenta", ale nie zastanawiałam się nad tym długo. Jednak z rzeczywistością zderzyłam się już po pierwszym miesiącu studiowania stacjonarnie (pierwszy rok ze względu na pandemię Malwina spędziła na nauce zdalnie – przyp. red.), kiedy to, co chciałoby się kupić, trzeba skonfrontować z tym, na co rzeczywiście można sobie pozwolić – wspomina.
Kiedy tylko skutki pandemii ustawały i Malwina wróciła do nauki stacjonarnej, planowała rozpocząć pracę na własny rachunek. – Od początku wiedziałam, że chcę zarabiać, by już na studiach oszczędzać na swoją wymarzoną agroturystykę. Na szczęście początkowo finansowo wspierali mnie rodzice, więc to, co zarobiłam, mogłam wydać na siebie – mówi.
Inaczej sytuacja wyglądała u Olgi Szczęsnej, która, podobnie jak Malwina, licencjat robiła w Krakowie, a aktualnie studiuje w Gdańsku. W pewnym momencie ciągnęła dwa kierunki, w międzyczasie ukończyła podyplomówkę, a obecnie jest na ostatnim roku zarządzania na magisterce.
– Chciałam, by studia mnie nie ograniczały, były powiązane z moimi zainteresowaniami oraz poszerzały horyzonty. Oba kierunki na licencjacie realizowałam stacjonarnie, studia podyplomowe zdalnie, a aktualny kierunek robię hybrydowo. I ta ostatnia forma przemawia do mnie najbardziej, na takiej samej zasadzie podjęłam również obecną pracę – opowiada.
Jak jednak wspomina, jej początki w godzeniu pracy ze studiami nie były usłane różami. – Na przestrzeni lat finansowo wspierał mnie ojciec, przesyłając raz na około kwartał sumę pieniędzy, która – jego zdaniem – miała mi wystarczać na ten czas. Na studiach dorabiałam sobie na stażach za minimalną stawkę, a także otrzymywałam rentę rodzinną po mamie. Do tego czasem udawało mi się zdobyć stypendium rektora, sprzedać coś na OLX. Dawałam radę, udało się nawet trochę odłożyć – mówi Olga.
Brałam nawet 18-godzinne zmiany
Malwina pierwszą pracę na studiach dostała w hotelarstwie.
– Pamiętam, jak podczas wakacji złożyłam CV do pięciogwiazdkowego hotelu na stanowisko kelnerki oraz moment, gdy odebrałam telefon z propozycją pracy. Byłam tak zestresowana, że siedząc na plaży wraz z rodzicami, uczyłam się na pamięć menu po polsku i angielsku – śmieje się.
Od tego czasu Malwina parokrotnie zmieniła hotel, a także stanowisko pracy. Pracowała jako barmanka, kelnerka popołudniowa, na recepcji. Następnie, ze względu na nadmiar pracy i zajęć na studiach, zdecydowała się na pracę biurową, która pozwoliła jej uwolnić się od pracujących weekendów, świąt i zmian nocnych.
– Całkowicie sama zaczęłam utrzymywać się wraz z rozpoczęciem studiów magisterskich – mówi Malwina. Jak jednak przyznaje – pracowała bardzo dużo, godząc coraz intensywniejsze obowiązki zawodowe ze studiowaniem. Na początku wyrabiała 80 godzin w miesiącu – głównie w weekendy i święta. Z czasem jednak zaczęła chodzić do pracy również we wszystkie dni wolne na studiach, by w końcu pracować niemal cały czas.
– Bardzo przywiązałam się do ludzi, z którymi pracowałam i kochałam to, co robiłam. Brałam nawet 18-godzinne zmiany, które zaczynały się o szóstej rano, a kończyły o północy, by kolejnego dnia znów zerwać się o poranku do pracy. Moi bliscy martwili się o mnie, ale w tamtym momencie nie czułam, że coś jest nie w porządku – opowiada.
W punkcie kulminacyjnym Malwina pracowała już 160, a nawet 180 godzin miesięcznie.
Dla Olgi studia były priorytetem, więc czas, który musiała poświęcić na pracę czy staże, dogadywała na bieżąco z przełożonymi. Nie było łatwo. – Kosztowało to mnie wiele nerwów i stresu, zwłaszcza gdy musiałam zdążyć z zajęć na studiach do pracy i odwrotnie – przyznaje. – Miałam mało wolnego czasu dla siebie, a wszystko to za minimalną krajową – dodaje gorzko.
Pieniądze, które zarabiała Olga, musiały wystarczyć na podstawowe potrzeby. Opłacenie bursy, w której mieszkała, wiązało się z kosztem ok. 600 zł miesięcznie. Z czasem bursę zamieniła na pokój, gdzie czynsz z opłatami wynosił już 1000 zł. Do tego dochodziło wyżywienie (ok. 800 zł miesięcznie), opłaty za dojazdy na studia. Mimo kosztów Olga znajdowała jednak też czas na samorozwój – przez dwa semestry chodziła na kursy języka niemieckiego i angielskiego. W sumie na wszystkie aktywności i rzeczy wydawała ok. 2000 zł miesięcznie.
– Nie musiałam z niczego rezygnować, bo nie byłam rozrzutna. Miałam życie towarzyskie, ale nie byłam typem imprezowiczki, więc zostawało mi trochę pieniędzy – mówi.
Malwina na życie potrzebowała ok. 3500-4000 zł. 1400 zł szło na mieszkanie, 1000 zł na konto oszczędnościowe, a reszta na wyżywienie i rozrywkę.
– Zawsze starałam się prowadzić oszczędne życie towarzyskie polegające na chodzeniu na bezpłatne wydarzenia i spotykaniu się w swoich domach. Jeśli chodzi o inne przyjemności, to co miesiąc wydaję 450 zł na zajęcia z języka niemieckiego. To najdroższe moje hobby na ten moment, choć mam nadzieję, że kiedyś się zwróci. Co do sportu, to ze squasha czy pływania przeniosłam się na tańsze alternatywy: bieganie czy jazdę na rolkach – wymienia.
Jestem z tego dumna
Mimo trudności i niesatysfakcjonujących zarobków z trudem wystarczających na utrzymanie się w dużym mieście, Olga podkreśla, że z perspektywy czasu był to cenny okres. Nauczył ją obycia w miejscu pracy, budowania relacji, porządkowania planu dnia i ustalania priorytetów. Obecnie jest już łatwiej: Olga pracuje za lepszą stawkę, do tego studiuje zaocznie, więc odzyskała trochę czasu.
– Duże miasto daje wielkie możliwości rozwoju i ciekawej pracy. Pomogło mi to, że nie bałam się. Łączenie pracy ze studiowaniem jest bardzo dobrą, ale nie ukrywajmy: także trudną szkołą życia. To świetne przygotowanie do dalszego życia, nie tylko na poziomie kariery zawodowej, ale i rodzinnej. Niewątpliwie wyzwaniem było studiowanie dwóch kierunków stacjonarnych jednocześnie i odbywanie stażu, bo wymagało świetnego zorganizowania całego dnia, tak, aby wszystkiemu podołać – mówi Olga.
Malwina czuje podobnie. – Praca nauczyła mnie wielu przydatnych cech, które są ważne w życiu: asertywności, dokładności, otwartości na ludzi, ale także organizacji swojego czasu i budżetu. Pracodawcy bardzo często zwracają uwagę na moje doświadczenie pracy pod presją, z ludźmi, a także związane z posługiwaniem się językami obcymi. Na rozmowach o pracę również mniej się stresuję, bo już niejednokrotnie je przeszłam i wiem, na czym one polegają – opowiada.
Olga wie, że jej doświadczenia zaprocentowały, dając nie tylko wartościowe wpisy w CV, ale także poczucie sprawczości i pewności siebie.
– Zawsze wspominam o swojej historii na rozmowach kwalifikacyjnych, kiedy rekruterzy pytają, z czego jestem dumna – mówi.
Adrian Burtan dla Wirtualnej Polski