Blisko ludziŚlub w czasach pandemii. "Miłość nie została zakazana" – przekonuje Agnieszka

Ślub w czasach pandemii. "Miłość nie została zakazana" – przekonuje Agnieszka

Przygotowania do ślubu i wesela rozpoczęli dwa lata temu, zaplanowali wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ mieszkają we Francji, a ślub zaplanowali w Warszawie. Jednak pandemia i koronawirus pokrzyżowały im plany. O tym, jak poradzić sobie z rozczarowaniem, rezygnacją i smutkiem, gdy plany biorą w łeb, opowiada Agnieszka Ługowska.

Ślub w czasach pandemii. "Miłość nie została zakazana" – przekonuje Agnieszka
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

17.05.2020 | aktual.: 17.05.2020 15:13

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Katarzyna Trębacka, WP Kobieta: Koronawirus dość poważnie pokrzyżował wasze plany. Nie tylko te związane ze ślubem. Ty i twój narzeczony Jakub przeszliście COVID-19…
Agnieszka Ługowska: COVID-19 jest wpisany w moje ryzyko zawodowe. Pracuję jako fizjoterapeutka, na dodatek w olbrzymim szpitalu publicznym w Trévenans, który obsługuje pokaźny region Francji. U nas, czyli w regionie Burgundia-Franche-Comté, liczba zakażeń koronawirusa nadal jest duża. Byliśmy świadomi, że wykonując ten zawód, jesteśmy narażeni na ryzyko.

Jak wyglądał przebieg choroby?
Dla mnie to była jedna z najcięższych chorób, jakie przeszłam w życiu. Mam 32 lata, jestem aktywną, zdrową osobą, nigdy na nic poważnego nie chorowałam. A tym razem ścięło mnie z nóg. Czułam się tak, jakbym miała kilka chorób jednocześnie. Nie dość, że byłam przeziębiona, co objawiało się gorączką, bólem głowy, mięśni, uciążliwym kaszlem, to jeszcze miałam poważne dolegliwości ze strony układu pokarmowego, odczuwałam ogromne zmęczenie... Normalnie sypiam po 6-7 godzina na dobę, a w trakcie choroby spałam nawet 14 i mimo to byłam zmęczona.

Towarzyszył mi olbrzymi ból pleców. Choroba właściwie zaczęła się od potwornego dyskomfortu w odcinku lędźwiowym kręgosłupa. Byłam przekonana, że to dyskopatia. W ogóle nie powiązałam tego z inną chorobą. Ale zaraz potem pojawiły się kolejne objawy. Do tych "grypowych" dołączyły też całkowita utrata węchu i smaku. Wszystko trwało na dodatek dość długo: od pierwszych objawów do momentu, gdy mogłam powiedzieć, że czuję się dobrze, minęły cztery tygodnie.

Jak się teraz czujecie? Wyzdrowieliście?
Tak. W drugiej połowie maja zostaniemy poddani badaniu, którego celem jest sprawdzenie poziomu przeciwciał we krwi i stwierdzenie, czy ich ilość jest odpowiednia, żebyśmy mogli oddać osocze. Stosuje się je w leczeniu osób zakażonych koronawirusem. Dzięki temu dowiemy się też, czy zyskaliśmy odporność. Mamy nadzieję, że dostaniemy coś w rodzaju "paszportu immunologicznego", choć wiem, że nic takiego jeszcze nie istnieje, ale taki paszport pozwoliłby nam na podróż do Polski. Bardzo chcielibyśmy nie tylko spotkać się z rodziną i przyjaciółmi, ale też zrealizować choć w części nasze plany związane ze ślubem.

Zobacz także: Izabela Janachowska, wedding plannerka, o trudnej sytuacji w branży ślubnej

No właśnie. Koronawirus dość poważnie pokrzyżował wasze plany. Na 29 sierpnia 2020 r. zaplanowaliście ślub i wesele…
Jesteśmy zaręczeni od czerwca 2017 r. Ten niezwykły i bardzo ważny dzień zaczęliśmy planować w 2018 r. Chcieliśmy mieć dwa lata wyprzedzenia. Wiedzieliśmy, że mieszkając we Francji, a organizując w Warszawie ślub i duże wesele – bo na 120 osób – będziemy potrzebować więcej czasu. Mieliśmy też świadomość, że do Polski będziemy przyjeżdżać raz na jakiś czas. Zależało nam, by wcześniej podpisać umowy z podwykonawcami, by wszystko mieć zapięte na ostatni guzik. Gdyby nie COVID-19, nasz ślub mógłby się właściwie odbyć choćby dzisiaj, prawie wszystko mamy gotowe.

Jesteście świetnie przygotowani…
Tak, ale nie obyło się bez pomocy. W 2018 r. zdecydowaliśmy się na skorzystanie z usług wedding plannerki. Zrobiliśmy to bardzo świadomie, bo wiedzieliśmy, że skoro nas nie ma na miejscu, to będzie potrzebna pomoc osoby, która zajmuje się tym zawodowo i która ma kontakty u sprawdzonych podwykonawców. Zainwestowaliśmy w taką usługę i jesteśmy bardzo zadowoleni.

Od czego zaczęliście planowanie ślubu i wesele?
Od daty. Zdecydowaliśmy się na ceremonię cywilną i zależało nam, żeby odbyła się ona w bardzo szczególnym dla nas dniu – 29 sierpnia 2020 r. Wtedy wypada ósma rocznica naszego związku. Na dodatek okazało się, że to sobota, więc wymarzony dzień tygodnia na taką uroczystość. Wszystko świetnie się złożyło, bo koniec sierpnia to niemal gwarancja pięknej pogody, więc zamiast w urzędzie postanowiliśmy zorganizować ślub w ogrodzie. Gdy mieliśmy już datę, zabraliśmy się za poszukiwanie miejsca. I błyskawicznie znaleźliśmy je w podwarszawskim Konstancinie, gdzie oprócz pięknego ogrodu jest uroczy dwór, dzięki czemu możemy niezależnie od pogody zorganizować całą uroczystość, czyli i ślub, i wesele w jednym miejscu.

Potem do akcji wkroczyła wedding planerka?
Tak, ale najpierw zrobiliśmy casting. Zależało nam, by nasz ślub organizował ktoś, kto czułby nasz klimat, wiedział, jak ten dzień ma wyglądać. Udało się i potem razem, w trójkę, szukaliśmy kolejnych podwykonawców, planowaliśmy wszystko w szczegółach.

A jaki mieliście pomysł na ślub?
Zależało nam, żeby był niekonwencjonalny, niesztampowy. Wymyśliliśmy, że ponieważ mieszkamy we Francji, będziemy zapraszać gości za pomocą filmu. Naturalnie musieliśmy znaleźć operatora kamery, który miał nie tylko utrwalić cyfrowo dzień naszego ślubu, ale też zająć się przygotowaniem zaproszenia. Na zdjęcia poświęciliśmy dwa dni w Warszawie, a samą treść zaproszenia nagrywaliśmy w studiu. Gdy wszystko było gotowe, zaproszenie razem z filmem wysłaliśmy e-mailem. Potem był fotograf, który oprócz zdjęć w dniu ślubu, zajmował się przygotowaniem naszej narzeczeńskiej sesji. Wykorzystaliśmy te zdjęcia w zaproszeniu, ale także w grupie na Facebooku stworzonej dla gości z okazji naszego ślubu. Okazało się, że to był świetny pomysł, bo teraz, gdy wszystko zostało wywrócone do góry nogami, mamy ciągły kontakt z naszymi gośćmi.

Obraz
© Archiwum prywatne

A co z suknią?
Sukienka to jest duży problem, zwłaszcza w czasach koronawirusa, bo nie można jej kupić wcześniej. To znaczy można, ale nie jest to zbyt rozsądne, z racji tego, że ciało się zmienia, można schudnąć, przytyć. Ostatnie przymiarki, których w czasie szycia jest kilka, robione są mniej więcej 2-4 tygodnie przed ślubem. W ogóle powstawanie sukni to jest proces składający się z kilku etapów, a właśnie koronawirus ten proces zatrzymał.

A gdzie szyjesz suknię?
Pierwszą (śmiech) kupiłam we Francji i ona jest tą suknią, którą najprawdopodobniej uda mi się uszyć, tzn. będzie gotowa na 29 sierpnia. Zamówienie zaczyna się od rezerwacji, wpłaty zaliczki, zdejmowania miary i wyboru modelu sukni, która potem jest szyta na miarę według określonego wzoru. W styczniu okazało się, że ta suknia nie do końca będzie wyglądać tak, jak ta, którą wybrałam, drobne detale miały ulec zmianie. Przestraszyłam się, że nie będzie finalnie wyglądać tak, ja ta moja wymarzona. Wtedy zdecydowałam się na uszycie drugiej sukni, tym razem w Warszawie.

Złożyłam dwa zamówienia, wpłaciłam dwie zaliczki, w dwóch różnych miejscach. Uważam, że w dobie koronawirusa to był dobry ruch, bo z jednej strony ta francuska suknia nie do końca wygląda tak, jak ta moja wymarzona, ale salon sukni ślubnych we Francji otwiera się na dniach i będę mogła ją przymierzyć. Wszystko wskazuje na to, że ta francuska będzie gotowa na czas. Tymczasem na przymiarkę sukni polskiej jestem zaproszona na początku czerwca, jednak obawiam się, że jeśli obostrzenia w Polsce nie zostaną bardziej poluzowane, to niestety nie będę mogła przyjechać… A ta przymiarka jest bardzo ważna, bo właśnie wtedy tworzy się właściwą formę tej sukienki. Potem robi się bardzo mało czasu, a ja nie chcę tego zostawiać na ostatnią chwilę.

Czyli wasz ślub jednak się odbędzie?
Ponieważ pierwotnie wybrana przez nas data jest dla nas bardzo ważna, zdecydowaliśmy się wziąć ślub w tym dniu. Wiemy, że jest bardzo wiele ograniczeń, które zostały wprowadzone zarówno we Francji, jak i w Polsce, ale miłość przecież nie została zakazana. Nie możemy odkładać wszystkiego na potem. Uznaliśmy, że nie chcemy rezygnować z naszej wybranej daty, którą mamy w naszych sercach, i co by się nie działo, chcemy wziąć ten ślub.

Ale chyba bez zmiany planów się nie uda?
Tak, epidemia narzuca nam różne rzeczy. Postanowiliśmy, że ślub odbędzie się w urzędzie stanu cywilnego, zaprosimy tylko taką liczbę gości, która będzie dopuszczana prawnie, jak również nie będziemy zapraszać tych, którzy są w grupie ryzyka, m.in. osób starszych. Tak naprawdę skoncentrujemy się na najbliższej rodzinie. Zaprosimy też naszego operatora kamery i fotografa, którzy w tym czasie będą rejestrować tę uroczystość.

Chcemy, żeby kamerzysta zmontował film z naszego ślubu, udostępnimy go gościom. A za rok – już mamy wybraną datę awaryjną – chcemy zorganizować ceremonię symboliczną, w tym samym miejscu, w którym zaplanowaliśmy ją w pierwotnej wersji. Ślub jest najważniejszy, ale nie wyobrażamy sobie ślubu bez wesela, dlatego zdecydowaliśmy się na ceremonię w 2021 roku.

Czy na tę uroczystość będziesz musiała kupić sobie trzecią sukienkę?
(Śmiech) Nie, choć to rzeczywiście znakomita okazja, żeby sprawić sobie kolejną. Postanowiłam, że jeśli nie zdołam przyjechać w czerwcu na przymiarkę warszawskiej sukienki, a wszystko na to wskazuje, to poproszę, żeby jej szycie przełożyć na przyszły rok. Myślę, że nie będzie z tym kłopotu, zwłaszcza, że z żadnym z podwykonawców nie mieliśmy najmniejszych problemów, żeby te usługi zrealizować w innym terminie.

Czy to znaczy, że nie ponieśliście żadnych strat finansowych?
Żadnych. Wszystkie umowy są przeniesione na przyszły rok w tej samej formie. Nie licząc aneksów do umów z tymi podwykonawcami, którzy z powodu dwóch uroczystości będą mieli więcej pracy.

A czy po tegorocznym ślubie planujecie jakieś przyjęcie?
Tak, planujemy zrobić spotkanie w domu rodzinnym mojego narzeczonego. Do ogrodu zaprosimy tych gości, którzy będą z nami w urzędzie stanu cywilnego. Oczywiście jeśli będzie to dozwolone. A ponieważ sytuacja zmienia się dynamicznie, trudno nam cokolwiek na sto procent zaplanować. To, że na co dzień mieszkamy we Francji, to dodatkowa trudność.

Ten ślub to dla was bardzo ważna uroczystość, którą skrupulatnie, z wielkim zaangażowaniem planowaliście. Jakie uczucia ci towarzyszą w sytuacji, gdy gros z tych planów pokrzyżował koronawirus?
Nie było mi łatwo. Jednak od czasu, gdy pogodziłam się z przełożeniem wesela, jest mi troszeczkę łatwiej. Zanim podjęliśmy tę decyzję, mieliśmy nadzieję, że za chwilę wirus zniknie i wszystko wróci do normy. Wmawialiśmy sobie, że do ślubu jest jeszcze dużo czasu, więc mamy działać zgodnie z planem. Na początku stosowaliśmy metodę wyparcia całkowitego. Potem przyszedł COVID-19, na którego zachorowaliśmy na początku kwietnia. Decyzję o przełożeniu wesela podjęliśmy kilka dni temu.

To było moment, w którym wszystkie nadzieje zostały pogrzebane, a u mnie w głowie pojawiła się katastroficzna wizja tego, że nic nie może się udać. Prawdę mówiąc, zastanawiałam się, czy w ogóle nie zrezygnować z tego wesela, czy jest sens przekładać je o rok. Zadawałam sobie pytanie, w jakiej formie my to zrobimy? Jak to zorganizujemy? Pytań było mnóstwo… Oboje mieliśmy potężny spadek formy, bardzo duży smutek, brak energii, brak motywacji. Ale na szczęście już wszystko przeszło.

Co mogłabyś radzić parom, które są w takiej sytuacji jak ty?
Nawet jeśli ktoś jest osobą bardzo dobrze zorganizowaną, lubiącą porządek, a nielubiącą niespodzianek i chce mieć wszystko od A do Z pod kontrolą, to musi się nastawić, że organizacja ślubu, nawet w zwykłych czasach, wymaga od nas bycia bardziej elastycznym i akceptowania wielu rzeczy. Nie ma się co załamywać i pogrążać w smutku, że coś nie będzie takie, jak sobie wymarzyliśmy. Warto pamiętać o tym, co jest najważniejsze w ślubie i weselu, czyli miłości.

Obraz
© Archiwum prywatne

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (17)