Spędził osiem miesięcy na froncie. Tak powitał żonę na dworcu
- Gdy się zobaczyliśmy, pierwsze co, to polały się łzy. Staliśmy na tym dworcu i płakaliśmy przez dobre kilka minut. Nie mogliśmy wydusić z siebie słowa, by zacząć rozmawiać - relacjonuje w rozmowie z Wirtualną Polską Michalina Nesterenko, Polka, której mąż Ukrainiec walczy za swoją ojczyznę. Kobieta opowiedziała o wzruszającym spotkaniu z mężem - pierwszym, odkąd wyjechał na front. Spędzili ze sobą dokładnie 24 godziny.
04.11.2022 | aktual.: 21.11.2022 16:18
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
28 października Michalina Nesterenko wysiada na dworcu w ukraińskiej Połtawie. Jest zmęczona po 18 godzinach w pociągu jadącego z zachodu na wschód Ukrainy. W czasie podróży trochę spała, ale niewiele. Sen utrudniały niekomfortowe warunki w starym, zdezelowanym wagonie. A może bardziej podekscytowanie, które utrzymywało ją w stanie czuwania. Jechała przecież na "pierwszą randkę".
Michalina rozgląda się wokół. Serce zaczyna jej bić mocnej. Andrij idzie w jej kierunku. W rękach trzyma ogromny bukiet kwiatów. - Gdy się zobaczyliśmy, pierwsze co, to polały się łzy. Staliśmy na tym dworcu i płakaliśmy przez dobre kilka minut. Nie mogliśmy wydusić z siebie słowa, by zacząć rozmawiać – relacjonuje w rozmowie z Wirtualną Polską.
Andij Nesterenko ostatnich osiem miesięcy spędził na froncie na wschodzie Ukrainy. Od tego czasu nie widział swojej żony, bo wideorozmowy nie liczą się jako spotkania. Wyjechał cztery dni po tym, jak Rosja zaatakowała Ukrainę.
- Mąż się zmienił, zmężniał. Na naszej kolejnej "pierwszej randce" wydał mi się bardziej męski niż wcześniej - opowiada Michalina. - Widać, że ma teraz więcej aktywności fizycznej niż normalnie. Ja z kolei przez ten czas obcięłam włosy i zaczęłam nosić okulary, więc dla mojego męża na pewno też się zmieniłam. I jeszcze ta symbolika dat. Poszedł do wojska 28 lutego, a dokładnie osiem miesięcy później - 28 października - spotkaliśmy się - dodaje.
Michalina i Andrij idą do restauracji, potem na spacer. Jak opowiada Polka, "nie mogą się nagadać", jednak temat tego, co dzieje się w wojsku, omijają.
- Mąż prawie nie mówił o tym, co działo się na froncie. Wspominał, że przeżył tyle trudnych chwil, że nie chce psuć naszego spotkania opowiadaniem o nich. Jednak tematów nam nie brakowało - przekonuje Michalina.
Dla Andrija spacer po gwarnej Połtawie jest miłą odskocznią od okopowego życia. Nie może się nadziwić abstrakcyjności świata. W mieście ludzie żyją normalnie, chodzą do pracy, restauracji, robią zakupy w galeriach handlowych, a kilkaset kilometrów dalej trwa wojna. - Nie mógł pojąć, jak to możliwe, że tu wszystko toczy się swoim rytmem, a tam ludzie mierzą się z bólem, strachem, śmiercią...
"Nie mogę z wami rozmawiać, bo zabijałem ludzi"
Ze śmiercią mierzył się również sam Andrij. - Wcześniej mąż jeździł jako kierowca karetki, która zabierała żołnierzy prosto z frontu. Współpracował z medykami, paramedykami. Ci żołnierze, których przewoził, byli w różnym stanie – opowiada Michalina.
- Mąż o tym wiele nie mówi, ale ja wiem, że on siedzi na bombie emocjonalnej, która cały czas tyka. Myślę, że on to zamknął w jakimś metaforycznym pudełku i to tam trzyma. Zresztą sam powiedział, że nie może tego wypuścić, bo boi się, że wtedy się rozsypie, a potem nie wróci już do dawnej formy psychicznej - przyznaje.
O wsparciu psychologicznym dla walczących na froncie Ukraińców można tylko pomarzyć. - Sami muszą się z tym mierzyć. Jeśli mają w miarę świadomych bliskich, którzy ich wspierają, to mają szczęście - nie ukrywa Polka.
Niestety, wielu tego szczęścia nie ma. - Znam mnóstwo historii żołnierzy, którzy bez pomocy sobie nie poradzili. W sąsiedniej wsi był żołnierz, który przyjechał do domu na tydzień na przepustkę. Bardzo nie chciał wracać na front. Żeby nie musieć tego robić, popełnił samobójstwo. Prawdopodobnie psychicznie nie poradził sobie z tym, co zobaczył na wojnie – twierdzi.
Opowiada też historię innego mężczyzny: - Wrócił z frontu, bo był ciężko ranny. Ten człowiek z nikim nie rozmawia. Siada przy stole ze spuszczoną głową i tak siedzi. Kiedy ktoś zadaje mu pytanie, podnosi głowę, grzecznie opowiada, a potem znów spuszcza ją i siedzi w ciszy. Ponoć kiedyś był duszą towarzystwa, uwielbiał opowiadać kawały, tryskał energią. Kiedy ktoś w końcu zapytał go wprost, dlaczego nie chce rozmawiać, odpowiedział: "Nie mogę z wami rozmawiać, ponieważ zabijałem ludzi".
"Myślę o tym, co by się stało, gdybym została wdową"
- A pani, pani Michalino, nie boi się o męża? - bardziej stwierdzam, niż pytam. Śledzę losy rodziny Nesterenko od początku wojny. Opisałam ich historię w reportażach: "Ona Polka, on Ukrainiec. Wojna wywróciła ich życie do góry nogami" oraz "Wróciła do Ukrainy. Mówi, jak wygląda tam życie".
- Umysł wymyśla różne scenariusze. Na co dzień się z tym mierzę, przecież mój mąż jest już osiem miesięcy na froncie. Wielokrotnie myślę o tym, co by się stało, gdybym została wdową. Uważam, że najlepiej się zmierzyć z tą najgorszą myślą, bo to wiele ułatwia - przekonuje kobieta. - Jednocześnie mam głębokie poczucie, że dla nas osobiście to się dobrze skończy. Ta myśl towarzyszy mi od początku. Oczywiście nie zmienia to faktu, że mam różne emocje, że jestem tym zmęczona, że czuję złość, że końca tej wojny nie widać.
Michalina nie ukrywa frustracji, lecz rozumie, że sytuacja, w której znalazła się Ukraina, wymaga poświęceń. Nie wszystkie kobiety są tak wyrozumiałe. Ciężko im, gdy zostają same.
- Ostatnio u fryzjera rozmawiałam z dziewczyną, której mąż przyjechał z frontu na urlop. Opowiadała, że chciał szybko wracać do wojska, bo "tam chłopaki na niego czekają". A ona nie potrafiła tego zrozumieć i pogodzić się, że to ma wyższy priorytet od bycia z nią. A między żołnierzami wytwarza się rodzaj wzajemnego wsparcia, lojalności wobec siebie. Oni czują ogromną odpowiedzialność nie tylko za kraj, ale przede wszystkim za siebie nawzajem - tłumaczy Polka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wojna nie tylko na froncie
Odpowiedzialność spoczywa nie tylko na żołnierzach, a wojna toczy się nie tylko na froncie. Na drugiej linii walczą kobiety, takie jak Michalina i jej spotkana u fryzjera znajoma. Zostały z dziećmi, które trzeba wychowywać - tymczasowo - bez ojców. Michalina została z dwoma synami: 6-letnim Julianem i 2,5-letnim Tymoteuszem.
Chłopcy nie widzieli ojca odkąd wyjechał na front. Rodzice zadecydowali, że na spotkanie w Połtawie nie pojadą. - Uznaliśmy, że tak będzie bezpieczniej. Trwa okres wzmożonych alarmów przeciwbombowych, więc gdyby coś się zaczęło dziać, łatwiej by mi było uciekać samej niż z dwójką małych dzieci - mówi Michalina.
Oprócz opieki nad dziećmi Michalina pracuje nad wykończeniem domu, który kupili z mężem tuż przed wybuchem wojny. Prace idą powoli, bo - jak mówi - wszystko podrożało. - Raz, że ceny poszły w górę, a dwa, że wiele materiałów wykończeniowych jest niedostępnych. Sporo zakładów produkcyjnych znajduje się na wschodzie kraju, więc obecnie one albo nie pracują, albo zostały zniszczone - wyjaśnia.
Nie jest łatwo. Dostępność materiałów i wysokie ceny, a do tego nastroje w Ukrainie nie sprzyjają rozwojowi. - Ukraina jest bardzo podzielona. Wielu Ukraińców mówi po rosyjsku, nie tylko tych pochodzących ze wschodnich regionów. Wielu Ukraińców uległo rusyfikacji - opowiada.
- Ludziom wmawiano, że powinni mówić po rosyjsku, a nie po ukraińsku. Mówiono, że po ukraińsku mówią tylko "wieśniaki", a ludzie z miasta, wykształceni, mówią po rosyjsku. Wmawiano im, że język ukraiński to gwara wiejska, którą wstyd się posługiwać - dodaje.
- Ja, jako cudzoziemka w Ukrainie, nie znam rosyjskiego, więc kiedy ktoś do mnie mówi po rosyjsku, odpowiadam po ukraińsku, bo ten język dobrze znam. Często się zdarza, że mam nieprzyjemności z tego tytułu. Na potwierdzenie swoich słów przytacza anegdotę. - Kiedyś jeden pan na mnie nakrzyczał, że jestem zachodniaczką i banderówką, bo nie chcę mówić po rosyjsku - podsumowuje.
"Osiem miesięcy szybko minęło. Zostały jeszcze cztery"
- Uspokoiło mnie to spotkanie - mówi. - Mąż podpisał kontrakt 28 lutego. To umowa dokładnie na rok, więc 28 luty to punkt graniczny. Te osiem miesięcy szybko minęło. Zostały jeszcze cztery. Cały czas powtarzamy sobie, że to się niedługo skończy.
- Paradoksalnie, mam wrażenie, że ta odległość, która nas dzieli, bardziej nas zbliża niż oddala. "Nie jestem szczurem, żeby uciekać. Robię to po to, by moje dzieci miały dokąd wrócić. Wolałabyś mieć męża tchórza?" - pytał mnie przed wyjazdem na front. Wiem, że dziś - mimo wszystko - podtrzymałby te słowa - przekonuje kobieta.
29 października Michalina Nesterenko wsiada do pociągu w Połtawie. Macha mężowi na pożegnanie. Nie wie, kiedy znów go zobaczy. Spędzili ze sobą dokładnie 24 godziny. Pociąg rusza na zachód Ukrainy. Michalina wiezie do domu bukiet kwiatów. Wraca przecież z "pierwszej randki".
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.