Wróciła do Ukrainy. Mówi, jak wygląda tam życie
- To przykre, ale Ukrainę toczą dwie wojny. Jedna wojna to ta, którą Ukraina toczy z Rosją, a druga – ta, która toczy ją wewnętrznie. W niektórych sklepach widać kartki z informacją, że "rosyjskojęzycznych nie obsługujemy" - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Michalina Nesterenko, która po ucieczce z Ukrainy na początku wojny zdecydowała się na powrót do kraju. Opowiada, jak wygląda życie w kraju owładniętym wojną.
23.06.2022 | aktual.: 23.06.2022 16:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Z Michaliną Nesterenko rozmawiałyśmy na początku kwietnia. Była bohaterką reportażu "Ona Polka, on Ukrainiec. Wojna wywróciła ich życie do góry nogami". Teraz znów do siebie dzwonimy. Mówimy sobie na "pani", bo przecież to wywiad, lecz rozmawiamy jak dobre znajome. O tym, co słychać, co się zmieniło od początku wojny, o emocjach i nadziejach. Michalina jest Polką, żoną Ukraińca, Andriya, o którym często mówi po prostu Andrzej, matką dwóch synów: 6-letniego Juliana i 2-letniego Tymoteusza.
Rodzina tuż przed wojną kupiła wymarzony dom na ukraińskiej wsi, 15 km od Iwano-Frankowska. Na wiosnę mieli w nim zamieszkać. Nie zdążyli.
- W poniedziałek był u nas majster od ogrzewania, a w czwartek wybuchła wojna – opowiadała w kwietniu Michalina. - W pierwszym tygodniu byliśmy jeszcze wszyscy w Ukrainie. Nawet myśleliśmy, że zrobimy szybko ogrzewanie i wprowadzimy się, zostaniemy w domu — mówiła. - Jednak ostatecznie podjęliśmy decyzję, że ja, dla bezpieczeństwa, wyjadę z dziećmi do Polski. Mąż dostał wezwanie na front. Ruszył na wschód.
Mówiło się wtedy, że wojna potrwa do lata, że Rosji nie wystarczy więcej siły, żeby walczyć. - Dlatego zakładamy powrót do naszego domu latem - mówiła Michalina w kwietniu. - Mąż zawsze kończy rozmowy telefoniczne słowami: "Zobaczymy się latem, obiecuję!" - relacjonowała. Tej myśli chwycili się również synowie. Starszy Julek bardzo to przeżył. Uparcie rysował domki. Zupełnie jakby chciał zaczarować rzeczywistość.
"Jeszcze miesiąc, może dwa"
Kiedy rozmawiam z Michaliną, jest dokładnie 22 czerwca, pierwszy dzień kalendarzowego lata w Polsce. Nesterenko z synami i psem wróciła do Ukrainy tydzień temu. Widziała już swój dom. Pozostał w takim stanie, w jakim go zostawiła. Nienaruszony, pusty, surowy. Doglądali go życzliwi sąsiedzi, którzy w przeciwieństwie do niej, nie zdecydowali się na opuszczenie Ukrainy.
Niestety, rodzina Michaliny nie zamieszka w nowym domu latem, jak planowali. - Dom wymaga miłości. Wszystko zarosło. Minęły zima, wiosna, zazieleniło się, a dom nadal stoi pusty — żali się. - Nawet Julek przestał już rysować domki. Teraz zdarza mu się to już tylko sporadycznie – dodaje.
Michalina od 28 lutego nie widziała się z mężem. Julek i Tymek spędzają kolejny miesiąc bez ojca. Rodzina jednak nie traci nadziei. Obrali nowy termin zamieszkania w domu, a przede wszystkim spotkania w pełnym gronie.
- Mówimy, że jeszcze miesiąc, może dwa. Nie wiemy, czy to realne, ale musimy mieć w głowach jakiś termin, który będzie dodawał nam otuchy. Odrzucamy myśli, że to może potrwać dłużej. Choć zupełnie realnie, może to być nawet kilka lat - mówi. - Choć nie zamieszkaliśmy jeszcze w nowym domu, to powrót do znajomej okolicy podziałał na chłopców kojąco - opowiada Michalina.
Zobacz także
Jak mówi, w okolicy nic się nie zmieniło. Ci sami ludzie, domy, podwórka. Urzędy, instytucje i komunikacja działają bez zmian. Zmieniły się natomiast ceny w sklepach.
- Po powrocie zauważyłam duże podwyżki produktów spożywczych. Na przykład mleko kosztuje teraz w przeliczeniu 5 zł, przed wojną kosztowało 2-2,5 zł. Olej słonecznikowy kosztuje 11 zł. Podrożało dosłownie wszystko. Kiedyś w Ukrainie było sporo taniej niż w Polsce, teraz już tej różnicy praktycznie nie ma, a jednak zarobki są tu sporo niższe – przyznaje Michalina. - Ale najgorzej jest z benzyną. Pojawia się raz na jakiś czas, a wtedy wiadomość rozchodzi się po mieście pocztą pantoflową. Kosztuje 9 zł za litr. Ludzie szturmują stacje, stoją po kilka godzin w kolejkach, żeby zatankować 10-15 litrów, bo więcej nie wolno.
"Ukrainę toczą dwie wojny"
- Po mieście wciąż krążą patrole strzegące porządku i bezpieczeństwa. Mówi się, że jeden dodatkowo przydzielono od obozu uchodźców — mówi Michalina.
- Uchodźców? - pytam nieco zdziwiona.
- Tak, wschodniaków, czyli rosyjskojęzycznych mieszkańców wschodu Ukrainy. Starsze pokolenie często mówi o nich: moskale. Wielu z nich uciekło z tamtych regionów przed wojną. Jednak ich obecność wcale nie cieszy nas, zachodniaków.
- Dlaczego?
- Nie ma co ukrywać, że Ukraina jest podzielona wewnętrznie. Wschód jest rosyjskojęzyczny i – w dużej mierze – prorosyjski. Jest spora przepaść cywilizacyjna między wschodem a zachodem Ukrainy. Proszę sobie wyobrazić, że mój mąż, który stacjonuje w tamtym regionie, wraz z innymi żołnierzami nocuje w budynku przedszkola. On mi mówi, że tam nie ma toalet w budynku. "Pytam go, jak to możliwe? To gdzie dzieci załatwiają swoje potrzeby?". A on mi odpowiada, że tam w wielu domach toalety są na zewnątrz, poza budynkami. Jak widać, w instytucjach i urzędach nie jest lepiej – relacjonuje Michalina.
- Ukraińcy z zachodu boją się wschodniaków. Mówi się o wzroście spożycia alkoholu, przestępczości w miejscach, do których przybywają. To przykre, ale Ukrainę toczą dwie wojny. Jedna wojna to ta, którą Ukraina toczy z Rosją, a druga – ta, która toczy ją wewnętrznie. W niektórych sklepach widać kartki z informacją, że "rosyjskojęzycznych nie obsługujemy". Dokładnie ten podział wykorzystał Putin, wszczynając konflikt — twierdzi.
- Oczywiście nie wszyscy Ukraińcy ze wschodu są tacy. Przyjeżdżają też bogaci, przedsiębiorczy, wykształceni, którzy chcą tu kupować domy, przenosić swoje firmy. Szukają nowego, bardziej stabilnego miejsca do życia. W zasadzie nie wiadomo, czy uciekają przed wojną, czy przed ewentualnym wcieleniem do Rosji tamtych regionów — wyjaśnia.
Przy akompaniamencie świstu bomb
- Poza tym, wszystko wygląda w miarę normalnie. Choć nie widziałam Andrzeja od początku wojny, to mamy stały kontakt. Mąż dzwoni nawet kilka razy dziennie, gdy tylko ma możliwość i dobry internet. Telefon musi mieć w trybie samolotowym, podobnie jak pozostali żołnierze, żeby nie mogli ich namierzyć — mówi Michalina.
- Zdarzało nam się przerywać rozmowę, bo świst bomb nad jego głową zagłuszał słowa. Takie sytuacje są trudne. Najgorzej, kiedy wiem, że idzie na nocny patrol, a potem kontakt się urywa, nie ma od niego wiadomości. Wtedy odczuwam duże napięcie, nie mogę się skupić, czekam. Ale kiedy tylko przyjdzie informacja, że wszystko jest w porządku, to wstępuje we mnie nowa energia. Lubię te dni – wyznaje.
Michalina stara się żyć, jakby wojny nie było. Wolny czas poświęca na porządkowanie przestrzeni wokół nowego domu, który wciąż czeka, aż rodzina w nim zamieszka. Wyrywa chwasty, sprząta, szykuje wszystko do remontu. - Minęła zima i wiosna, dzieci powyrastały z ubrań, więc segreguję ich rzeczy. To wypełnia mi dni. I czekam, aż będę mogła poukładać je w nowym domu.
Na pytanie, czy w powietrzu wyczuwalny jest strach, Michalina odpowiada, że nie. - Ludzie chodzą do pracy, załatwiają swoje sprawy, dzieci mają wakacje, które w Ukrainie zaczynają się wcześniej niż w Polsce. Bywa, że wieczorami płaczą za mężami, synami czy braćmi, którzy są na froncie. Poza tym wszystko toczy się znanym rytmem. Tylko od czasu do czasu z niepokojem spoglądamy w niebo. Cieszymy się, gdy jest czyste, błękitne. Że nie widać na nim bombowców — dodaje.
Marta Kosakowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.