GwiazdySteven Spielberg

Steven Spielberg

Steven Spielberg
06.02.2006 15:30, aktualizacja: 07.03.2006 08:07

Fani i rodzina uważają go za geniusza. Krytycy wyśmiewają patos w jego filmach. A on nie słucha ani jednych, ani drugich.

Jest niedziela. Promienie zachodzącego słońca wpadają przez odsłonięte okna do dużego salonu. Na podłodze siedzi trójka dzieci – dwie dziewczynki i chłopiec. Z klocków budują zamki i wieże. Środek pokoju zajmuje wielka brązowa kanapa. *
Siedzący na niej mężczyzna nosi czarny rozciągnięty sweter zapinany na guziki. Ten znany reżyser teraz jest po prostu ojcem, zwykłym mężczyzną w okularach, ze źle przystrzyżoną brodą. Kiedy czyta, trzyma wskazujący palec w buzi. Mówi, że tak lepiej mu się myśli. „Tato, pobaw się z nami”, prosi Sawyer, najstarszy z całej gromadki. Cała czwórka pogrąża się w zabawie. Ckliwe i przesłodzone? Być może, ale tak właśnie wyglądają najszczęśliwsze chwile z życia Stevena Spielberga.
Krytycy filmowi zarzucają mu, że zamiłowanie do lukrowania rzeczywistości przenosi także na ekran. *
Jego ostatni film, „Monachium”, rozwścieczył izraelskich polityków.
Uznali, że historia zabójstwa 11 żydowskich sportowców na olimpiadzie w Monachium została ukazana w sposób uproszczony i sztuczny. „To przygodowa opowiastka dla dzieci, nie mająca nic wspólnego z prawdą historyczną”, twierdzą członkowie izraelskiego rządu. Krytycy z „Washington Post” i „New York Timesa” także nie pozostawili na Spielbergu suchej nitki, zarzucając mu, że zrobił film ckliwy i naiwny. A Spielberg nie zamierza z tym polemizować. „Ten film to moje nawoływanie do pokoju”, przyznaje uśmiechnięty.

Nigdy nie przejmował się zdaniem krytyków. Zawsze zależało mu tylko na widzach. „Chcę, żeby siedząc w kinie zapominali o swoim życiu i choć na moment przenieśli się w inny świat, powtarzał zawsze. Jako jeden z najbogatszych i najsławniejszych twórców światowego kina, swoich widzów może zabierać, gdzie tylko zapragnie. Ale długo musiał walczyć o to, by tak się stało.

Syn telewizji *Spielberg wspomina, że kiedy był małym chłopcem, czuł się najbardziej samotnym człowiekiem na świecie. *Nienawidził szkoły, nie miał kolegów. Matka, niedoszła pianistka, nie miała cierpliwości ani do syna, ani do jego trzech młodszych sióstr. Dla ojca, z zawodu elektronika, najważniejsza była praca. „Kiedy tylko zaczynałem odnajdywać się w szkole, ojciec stawiał przed domem tablicę z napisem »na sprzedaż« i musieliśmy pakować walizki, bo on zmieniał pracę. To był koszmar”, opowiada.* Rówieśnicy śmiali się z niego i przezywali fajtłapą.* Problemy rodziło także jego żydowskie pochodzenie. „Pamiętam święta Bożego Narodzenia, kiedy mieszkaliśmy w Phoenix w Arizonie. Wprowadziliśmy się do dzielnicy, w której co roku jeden z sąsiadów otrzymywał nagrody za najpiękniejsze dekoracje świąteczne. Nasz dom, jako jedyny w okolicy, wyglądał jak czarna dziura. Prosiłem ojca, żeby pozwolił mi ozdobić drzwi chociaż kilkoma lampkami, a on odpowiedział: »Jesteśmy Żydami. Powinieneś być z tego dumny«. A
ja nie potrafiłem być dumny”.

W tamtym czasie całym światem Stevena była telewizja. „Moim ojcem duchowym był Walt Disney, a ojczymem odbiornik TV”, wspomina. Wszystko się zmieniło, kiedy od ojca dostał kamerę. Był zachwycony. Jego pierwszy film trwał trzy i pół minuty. Wystąpili w nim koledzy ze szkoły, którzy wcielili się w bohaterów najsławniejszych wówczas westernów. Steven był wniebowzięty. Miał 12 lat i odnalazł swoje powołanie. „Po raz pierwszy czułem się ważny. No i utwierdziłem się w tym, że to kino daje ludziom najwięcej radości”. Wkrótce, kiedy jego rodzice się rozwiedli, Steven znowu czuł się opuszczony i samotny. Postanowił wówczas, że nigdy nie założy własnej rodziny.

Niedojrzały i nieodpowiedzialny *Egzamin do szkoły filmowej oblał dwa razy. Nie przejął się. Zaczął za to kręcić się po wytwórni Universal. Miał szczęście, bo portier myślał, że jest rodziną któregoś z kamerzystów. A Spielberg nie znał nikogo. Chodził od pokoju do pokoju, zaprzyjaźniał się ze wszystkimi. *Po kilku miesiącach w jednym z baraków na terenie Universalu wypatrzył puste biuro. Przyczepił do niego tabliczkę z napisem „Gwiazdor i kreator wielkiej kariery”. Mówi, że sam nie wie, jak mu się to udało. „To chyba siła determinacji”, wspomina. Pożyczoną kamerą nakręcił krótkometrażowy film „Amblin”, który został nagrodzony na jednym z małych festiwali. Wtedy wytwórnia podpisała z nim kontrakt. Jednak dopiero po kilku latach, kiedy powstał „Pojedynek na szosie”, Spielberga zaczęto w Hollywood szanować. Kiedy nakręcił „Szczęki”, usłyszał o nim cały świat. Spielberg, szczęśliwy, że może ludziom opowiadać wymyślne historie, nie zamierzał układać sobie życia osobistego. Rzucał się z jednego
związku w drugi i czuł się sobą tylko na planie filmowym. „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, „Poszukiwacze zaginionej arki” i „E. T.” to filmy o jego dziecięcych marzeniach i fascynacjach.

Któregoś wieczoru na przyjęciu u Briana De Palmy poznał piękną aktorkę Amy Irving. Ich romans zakończył się małżeństwem. Problemy zaczęły się, kiedy Amy zapragnęła dziecka. Steven, kiedy tylko to usłyszał, spakował się i odszedł. „Wtedy czułem, że życie mnie dogoniło. Cierpiałem. Czułem się niedojrzały i nieodpowiedzialny. Wydawało mi się, że znowu mam 16 lat. Aż dziw, że nie wyskoczyły mi pryszcze. Na myśl, że miałbym mieć dziecko, robiło mi się słabo”, wspomina. W końcu jednak stwierdził, że kocha Amy i skruszony powrócił do żony. „Na planie »E. T.« pracowałem z dziećmi i nawet je polubiłem”, mówił, kiedy Amy zaszła w ciążę. Gdy na świat przyszedł Max, Spielberg zwariował. Kupił wielką posiadłość w Los Angeles i sam urządził pokój syna. Pełno tu było stworów z baśni Tolkiena. W centralnym miejscu pokoju stanął telewizor i odtwarzacz wideo. „Telewizja mi pomogła. Synowi też nie zaszkodzi”, mawiał Spielberg i sam oglądał z Maxem kreskówki. Nie był jednak z żoną szczęśliwy. Amy zażądała rozwodu,
100 milionów dolarów i opieki nad synem.

A jednak rodzina *Gdy rozpadło się jego małżeństwo, Spielberg rzucił się w wir pracy. Po *„Kolorze purpury” i „Imperium słońca” zaczęto go w Hollywood nazywać gburem i pracoholikiem. I mógłby pozostać na zawsze pracoholikiem i gburem, gdyby na planie filmu o Indianie Jonesie nie poznał Kate Capshaw. Wkrótce została jego ulubioną aktorką. Steven mógł z nią rozmawiać godzinami. Po raz pierwszy czuł się naprawdę rozumiany. Po rozwodzie z Amy nie myślał o małżeństwie. Za to Kate chciała tego od początku. „Kiedy tylko poczułam zapach Stevena, wiedziałam, że musimy być razem”, wspomina dziś Capshaw.

Spielberg zakochał się po uszy.* Kiedy oświadczył się Kate, zaproponowała, że przejdzie na judaizm.* „Wtedy zrozumiałem, jak bardzo mnie kocha”, opowiada dziś. Kate namówiła męża na kultywowanie tradycji i zachęciła go, aby razem chodzili na spotkania z rabinem Levim Meira. Steven naprawił wówczas stosunki ze swoją matką. Ona, zadowolona z nawrócenia syna, opowiadała mu o swojej zmarłej rodzinie i o wujku, który przeżył obóz w Oświęcimiu. Rozmowy sprawiły, że Spielberg poczuł, iż nadszedł czas na film o holocauście. Po sukcesie* „Listy Schindlera”* razem z Kate postanowili, że wpływy z filmu przekażą na powołanie fundacji, która będzie zbierać relacje ocalałych z holocaustu. Powstała Fundacja Wizualnej Historii Shoah, w ramach której zarejestrowano zeznania ponad 50 tysięcy osób z 57 krajów w 32 językach. Spielberg zrozumiał wtedy, że może realizować się nie tylko jako reżyser superprodukcji. No i po raz pierwszy w życiu miał dom, w którym czuł się bezpiecznie. Kate postanowiła na jakiś czas
zrezygnować z kariery. Urodziła troje dzieci: dwie córki i syna.
Namówiła też męża, by adoptowali dwoje dzieci. Kiedy na weekendy do ich domu w Los Angeles przyjeżdża jeszcze córka Kate z pierwszego małżeństwa i Max, syn Stevena, to pod jednym dachem zamieszkuje tam siódemka dzieci. „Ciągle w to nie wierzę. Kiedy ich wszystkich ładuję do samochodu, czuję się jak kierowca szkolnego autobusu”, śmieje się Spielberg.
* „Nie chcę być dziwką” Spielberg podkreśla, że czuje się szczęśliwy, bo żona nadal pozwala mu być chłopcem. *To Kate namówiła go też, żeby założył własną wytwórnię. Twierdziła, że wtedy nie będzie musiał nikomu z niczego się tłumaczyć. Powstała więc firma Dream Works. Spielberg poczuł się wolny, ale uparł się, żeby na siedzibę nie kupować żadnego wielkiego gmachu. Biura firmy mieszczą się przy Universalu, nieopodal baraku, w którym kiedyś jako młody chłopak marzył o swoich pierwszych produkcjach. Po sukcesach, jakie odniosły filmy: „Szeregowiec Ryan”, „A. I. – Sztuczna Inteligencja” czy „Raport mniejszości”, Spielberg stał się jednym z najbogatszych artystów na świecie. Jego majątek szacuje się na dwa miliardy dolarów. A on nie cierpi rozmawiać o pieniądzach. Woli wkładać czapeczkę baseballową i przesiadywać na planie filmowym.
„W ostatnich latach bardzo się zmieniłem. Kiedyś mówiłem, że jestem gotów zrobić z siebie dziwkę tylko po to, żeby widzowie poszli do kina na mój film. Teraz już nie zrobiłbym takich filmów, jak »Indiana Jones«. Wiem, że potrafię dać wiele więcej, niż się ode mnie oczekuje”, zapewnia.

Mówi, że życie go zaskoczyło. „Chciałem robić filmy, żeby móc choć przez chwilę żyć losem moich bohaterów, a teraz sobie myślę, że moje życie wystarczyłoby dla przynajmniej trzech oddzielnych osób”. Coraz częściej też zastanawia się, czy nie zekranizować tego, co mu się przydarzyło. „Jeśli robiłbym film o sobie, byłby to romans”, mówi ze śmiechem.
Na razie jednak zajęty jest innym projektem. Jeszcze w trakcie realizacji „Monachium” przyszedł mu do głowy nowy pomysł. Kupił 250 kamer wideo. Chce nimi obdarować dzieci z Palestyny i Izraela i namówić je, aby zrobiły film o swoim codziennym życiu. Potem, kiedy dzieła małych filmowców będą już ukończone, dzieci wymienią je z sąsiadami zza muru. „To mają być filmy o ich codziennych troskach, przemyśleniach, o tym, co sądzą na temat przyjaźni, miłości, pokoju”, mówi. Ma nadzieję, że kiedy dzieci pooglądają filmy swoich rówieśników, zrozumieją, że nie dzieli ich wcale tak wiele, jak myślały. Jego krytycy już teraz twierdzą, że to naiwny pomysł. A on mówi, że już jako dziecko chciał zmieniać świat. „To uczucie nasila się u mnie z wiekiem”, dodaje.

Iza Bartosz