Strażaczka z OSP wspomina pierwszy zgon. "To siedzi w psychice"
Ona jest jedna, ich 24. Strażaczka Justyna z OSP Mogilany w żadnym razie nie czuje się gorsza. Gdy przychodzi do wyjazdu na akcję, pierwsze kroki od razu kieruje do poszkodowanych. - U mnie w domu przeszło z ojca na córkę - mówi. Stałym gościem w remizie była już od dziecka.
Mogilany to jedna z większych miejscowości położonych przy słynnej Zakopiance, czyli drodze z Krakowa do Zakopanego, na której kierowcom często wydaje się, że są niezwyciężeni. Mieszkańcy, nie bez powodu, mówią o niej Zakopianka-zabijanka, a liczby nie kłamią. Odcinek tej trasy pomiędzy Krakowem a Myślenicami zawyża województwu małopolskiemu statystyki wypadków.
Remizę Ochotniczej Straży Pożarnej w Mogilanach od Zakopianki w prostej linii dzieli zaledwie 400 metrów. OSP w Mogilanach w 2024 r. interweniowała aż 222 razy (180 razy strażacy wyjeżdżali do tzw. zagrożeń miejscowych, obejmujących m.in. wypadki i kolizje drogowe, których było około 50), co dało jej szóste miejsce pod względem liczby interwencji na 1279 jednostek OSP w całym województwie. Justyna Klimczyk uczestniczyła w przeszło 90 akcjach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Pasja jest kobietą". Marta Lech-Maciejewska o biznesie, rodzinie, chorobie i pasji
Jesteś kobietą? Łap za miotłę
W naszym społeczeństwie pokutuje wiele stereotypów dotyczących zarówno strażaków, jak i kobiet "pchających się" do męskiego świata.
- Zżyłam się z chłopakami, jestem z nimi równa. Nie traktują mnie, jakbym była jakimś orzeszkiem w stadzie, który nie ma własnego głosu i jest spychany na bok - mówi strażaczka.
Nie wszędzie tak jest. Justyna wspomina, że wśród jej koleżanek strażaczek z Małopolski różnie bywa. Jej zdaniem często się zdarza, że w czasie akcji ze względu na płeć są one spychane na margines.
- Jesteś kobietą? To bierz i rozstawiaj pachołki. Jesteś kobietą? No to łap za miotłę i sprzątaj. Ja na szczęście jestem traktowana na równi. Kiedy mamy akcję z powalonym drzewem, nikt nie patrzy, że jestem kobietą. Pada hasło: "Justyna wskakuj do kosza (przy drabinie wozu strażackiego - przyp. red.), bierz piłę i tnij" i ja to robię. Nie ma rozgraniczenia, dyskryminacji, nie jestem słabym ogniwem. Ktoś może powiedzieć, że przecież fizycznie mam mniej siły i nie każdym sprzętem mogę swobodnie operować, ale nie oszukujmy się. Pracujemy w drużynie i w takiej sytuacji chłopaki starają się mnie odciążyć. Z drugiej strony, na przykład takim elektrycznym rozpieraczem, który pomaga nam wydostać poszkodowanych z samochodów, pojedynczy mężczyzna też ma problem, by się posłużyć. Chyba że to naprawdę duży chłop - mówi Justyna.
Praca strażaków ochotników to zwykle wyjazdy do trudnych sytuacji, wypadków, pożarów. Muszą wówczas przypomnieć sobie procedury, zachować zimną krew. Wiele tych historii zostaje z nimi na lata.
Z drogi Skawina-Mogilany rozpościera się piękny widok na Kraków. Po jednej stronie jest ogrodzenie osiedla domów jednorodzinnych, po drugiej, tuż przy asfalcie, znajduje się szpaler drzew. Przy jednym z nich pali się znicz. To pamiątka po tragicznym wypadku, który wydarzył się pół roku wcześniej, w czerwcu 2024 r.
- Nawet zanim przyszło zgłoszenie, powiadomił nas nasz strażak, który tamtędy przejeżdżał i stamtąd ruszył prosto do remizy. Na miejscu zjawiliśmy się błyskawicznie. Poszkodowany był mężczyzna około 70-letni. Musieliśmy go ewakuować z pojazdu, rozpocząć resuscytację, podłączyć defibrylator. Zanim przyjechała karetka, mieliśmy już wykonane wszystkie podstawowe czynności. Reanimacja prowadzona wspólnie przez strażaków i ratowników trwała prawie godzinę, aż w końcu zapadła decyzja o jej przerwaniu – opowiada Justyna.
Mimo wszystko ratownicy dziękowali za wzorowo przeprowadzoną akcję. Strażacy mierzyli się jednocześnie z dodatkowym problemem.
- Pewien widok nie powinien być uwieczniony przez osoby postronne - mówi strażaczka. - Na nasze nieszczęście akurat za naszym wozem stanął autobus MPK. Ludzie zostali z niego wypuszczeni i nagle zjawiła się chmara osób przechodząca poboczem, dzieci, osoby starsze. To wszystko działo się tuż przy osiedlu, ludzie stali w oknach i próbowali robić zdjęcia. W takich sytuacjach strażacy starają się zadbać o komfort i godność osoby poszkodowanej, osłaniając ją przed wzrokiem postronnych specjalnym parawanem.
Miś strażak na ratunek
Strażacy w samochodzie gaśniczym wożą misie. To nie przypadek. Jak wyjaśnia strażaczka, maskotki to coś, bez czego ona i jej koledzy nie wyobrażają sobie teraz wyjazdu. Każdy z tych misiów ma naszywkę OSP Mogilany. Obok standardowego wyposażenia strażacy za każdym razem dbają o uzupełnienie stanu misiów tak, żeby zawsze było ich co najmniej trzy lub cztery. Po co?
- Dla takiego malucha, który brał udział w wypadku, to przecież nie jest zwyczajny miś. To jest miś od straży pożarnej, który wcześniej należał do strażaków i ma nawet specjalną naszywkę. Taki misio jest super i można zabrać go do szkoły albo przedszkola i pochwalić się kolegom. Nikt inny przecież takiego nie ma! Zamiast skupiać się na traumatycznej sytuacji, która dzieje się wokół niego, dziecko całą swoją uwagę kieruje na takiego misia. I to faktycznie działa - wyjaśnia Justyna Klimczyk.
- Niedawno braliśmy udział w akcji po wypadku na Zakopiance i chłopaki wręczyli dziecku misia. Parę dni później zadzwoniła do nas jego mama z podziękowaniami. Martwiła się, co będzie się dziać z maluchem po tym wydarzeniu, a tymczasem maskotka załatwiła za nią całą robotę. Dziecko nawet nie wspomina sytuacji źle. Jest wręcz szczęśliwe, że mogło spotkać strażaków i dostało od nich prawdziwego strażackiego misia, którego teraz zabiera ze sobą do przedszkola i chwali się kolegom, że ma przytulankę, która wcześniej była w straży pożarnej. Takie wydarzenia pokazują nam, że nasza praca jest doceniana.
Jest strażaczką. Po tatusiu
Tata Justyny jest w straży ponad 20 lat. - Można powiedzieć, że wychowałam się w remizie. Już będąc brzdącem, biegałam pomiędzy samochodami gaśniczymi, w weekendy przesiadywałam tu z tatą, przyjeżdżałam pomagać, sprzątać. Od zawsze wiedziałam, że wstąpię do Młodzieżowej Drużyny Pożarniczej. Zrobiłam to w wieku 12 lat. U nas to taka tradycja rodzinna, bo nie tylko tata jest w straży, ale też wujek i kuzyni. Można powiedzieć, że to przechodziło z ojca na syna, ale akurat tutaj przeszło z ojca na córkę.
Gdy decyzja zapadła, nie było odwrotu. W okresie nastoletnim czekały ją obozy, szkolenia, zawody, a po uzyskaniu pełnoletności - przygotowanie do bycia pełnoprawnym strażakiem. Justyna przeszła badania, później przez około trzy miesiące uczyła się pod okiem kolegów z PSP. Obok walki z pożarami czy omawiania osobistego bezpieczeństwa strażaków, w czasie szkolenia ochotników ogromny nacisk kładzie się na sprawę pierwszej pomocy.
- W mojej głowie wciąż siedzi pierwszy wyjazd, gdzie miałam styczność ze śmiercią. To nie był traumatyczny wypadek, tylko zgon z przyczyn naturalnych. Znaleźliśmy pana, który leżał chyba już od dwóch dni. To zostaje w psychice - opowiada Justyna.
- Mówiąc o tamtym wydarzeniu, od razu czuję to, co wtedy czułam, wchodząc do tamtego budynku. Każda kolejna śmierć była już trochę inna, bo nigdy nie ma takich samych przypadków. Czasami reanimujemy człowieka 15, 20, 40 minut. Oczywiście na miejscu jest karetka, zespół ratownictwa medycznego. Oni w pewnym momencie decydują, że zaprzestajemy resuscytacji. Ale w człowieku siedzi to, że tej osoby nie udało się uratować, mimo naszych najlepszych starań. Później stoimy obok i widzimy, jak to ciało czeka na przyjazd prokuratora, aż je ktoś zabierze. I zastanawiamy się, czy mogliśmy coś zrobić lepiej – dodaje.
"Zawsze mogę do nich zadzwonić, powiedzieć, że mam koszmary"
Wspomnienie reakcji dzieci na strażackie maskotki wywołuje u niej szeroki uśmiech. Trudno się dziwić. Pomoc najmłodszym daje dużo satysfakcji. Niestety nie wszystkich udaje się uratować.
- Nie ma sytuacji, że jeden do drugiego mówi: będziesz miał jeszcze dużo takich sytuacji, co jęczysz. Staramy się wspierać siebie nawzajem i to jest bardzo dobre podejście, bo wiem, że co by się nie działo, mogę się odezwać do chłopaków. Mogę chwycić telefon i zadzwonić do nich o czwartej rano, o trzeciej, o dowolnej porze i powiedzieć, że mam koszmary, że potrzebuję ich pomocy. Wiem, że wtedy nie będą o nic pytać, tylko przyjadą i mi pomogą - podkreśla.
Justyna na co dzień udowadnia, że bycie kobietą nie stanowi przeszkody nie do pokonania dla osób chcących wstąpić do straży. Jej oczkiem w głowie jest młodzieżowa drużyna pożarnicza, czyli strażacki narybek, który na razie uczy się trochę przez zabawę, a tak naprawdę wsiąka coraz bardziej w OSP.
Aleksandra Zaprutko-Janicka, dziennikarka Wirtualnej Polski