To robota dla odważnych. "Awantury, jakby ktoś zarzynał zwierzę"

- Miałam pod opieką wysoko postawioną rodzinę z 11-letnim dzieckiem. Pozornie wszystko dobrze, ale działy się tam dantejskie sceny. Rodzic łączył alkohol z lekami antydepresyjnymi i robił straszne rzeczy - mówi Aleksandra Szewera-Nalewajek, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Kuratorów Sądowych.

Aleksandra Szewera-Nalewajek zderzyła się ze światem podopiecznych, ale i systemem
Aleksandra Szewera-Nalewajek zderzyła się ze światem podopiecznych, ale i systemem
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne | TOMASZ_GRABAN
Marianna Fijewska

Wywiad jest częścią podcastu OPEN FM "Męska Robota" Marianny Fijewskiej- Kalinowskiej. Podcast znajdziesz tutaj:

Marianna Fijewska-Kalinowska: Czy praca kuratora sądowego okazała się dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażałaś, czy może na początku doświadczyłaś brutalnego zderzenia z rzeczywistością?

Aleksandra Szewera-Nalewajek, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Kuratorów Sądowych: Wielokrotnie doświadczyłam zarówno zderzenia ze światem moich podopiecznych, jak i z systemem. Pamiętam, że weszłam do domu, gdzie mieszkała mama z dwójką dzieci w wieku przedszkolnym. Tata przebywał w zakładzie karnym. To był wieloosobowy drewniak - toaleta wspólna, drewniane okna, wiatr hula, podłoga się zapada, wody nie ma.

Pełna entuzjazmu powiedziałam: "Ja pani pomogę załatwić mieszkanie!". A ona na to: "Ale ja nie chcę". "Jak to?" - pytałam. "Jak można w tych czasach żyć bez bieżącej wody?". A ona powtarzała, że po prostu nie chce i koniec. To był dla mnie strzał na dzień dobry, bo dopiero zaczynałam tę pracę. Jednak strzał bardzo mi potrzebny, ponieważ nauczyłam się, żeby nie patrzeć na podopiecznych z mojej perspektywy, ale próbować zrozumieć ich świat.

Czy bywasz wściekła na swoich podopiecznych?

Tak. Czasem na rodziców, którym na podstawie mojego wniosku odebrano dzieci i jest szansa, aby te dzieci wróciły, ale opiekunowie muszą spełnić kilka warunków. To naprawdę nie są warunki wygórowane, np. pierwszym krokiem jest zaprzestanie palenia papierosów w domu, bo już tak śmierdzi, że nie da się wytrzymać. Krok drugi: odmalowanie mieszkania. I te dwie rzeczy są nie do przeskoczenia…

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Częściej jednak jestem wściekła na sąsiadów. Powiem ci o przypadku sprzed kilkunastu lat, który mną wstrząsnął i gdy dziś myślę o tej sytuacji, to chce mi się płakać. Pracowałam jako kurator osób dorosłych i robiłam wywiad środowiskowy na temat rodziny, w której pan regularnie stosował przemoc wobec żony. Ta pani chodziła pobita, wszyscy o tym wiedzieli, bo wszyscy tam się znali. Gdy robiłam wywiad wśród sąsiadów, nagle okazało się, że nikt tej rodziny nie zna. Padały stwierdzenia w stylu: "Ale ten pan taki miły, zawsze nam mówi dzień dobry". Co z tego, że jego żona chodzi pobita i oczy ma jak panda.

W końcu trafiłam na jedną sąsiadkę, która była nauczycielką i mówi: "Nasze dzieci się kolegowały, ich dziecko nas odwiedzało i mówiło, że ojciec bije matkę, ale wie pani, ja nie chcę mu zaszkodzić". Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę! Zapytałam: "A jej nie chce pani pomóc?!". Niestety, tam doszło do tragedii. Pan popełnił samobójstwo, ale zanim to zrobił, bardzo mocno zranił swoją żonę. Chciał ją zabić. (…) Żeby ukrócić przemoc, trzeba ją ujawnić na zewnątrz.

Kuratorzy rodzinni decydują o tym, czy dziecko powinno być odebrane danej rodzinie. Domyślam się, że to muszą być dla was wyjątkowo trudne decyzje. W którym momencie się je podejmuje?

Ja nie czekam na krew i siniaki. Jeśli w domu występuje przemoc emocjonalna, przemoc psychiczna i ja, jako osoba z zewnątrz, jestem w stanie to zauważyć, to znaczy, że ta przemoc jest bardzo mocna. Bywa też, że dziecko samo mówi o przemocy, np. nauczycielowi w szkole, i to znaczy, że ma już naprawdę dość. Wtedy piszę wniosek o umieszczenie dzieci w trybie natychmiastowym w pieczy.

Kilka wniosków w życiu napisałam i powiem szczerze, że żadne z tych dzieci nie chciało wracać do domu. Jedna dziewczynka raz powiedziała mi, że tęskni za psem. Tylko za psem. Kiedyś usłyszałam od koordynatorki z Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie, że dzieci czasem trafiają do placówki rozchwiane, jest im bardzo trudno, ale wystarczy, żeby dostały łóżko, regularne posiłki, bajkę na dobranoc i zaczynają inaczej funkcjonować. Potrzeby emocjonalne, przytulanie i uwaga są niezwykle ważne!

Ostatnio miałam sytuację, że 3,5-letnie dziecko gotowe było pójść absolutnie z każdym, kto chwilę z nim porozmawiał, bo było tak spragnione uwagi. (…) Niestety te dzieci będą miały bardzo trudny start w dorosłość i są mocno narażone na krzywdzenie i wykorzystywanie seksualne.

Miałaś sytuację, gdy czułaś się zagrożona w pracy?

Takich sytuacji nie było dużo. Najbardziej niebezpieczna zdarzyła mi się, gdy pracowałam w kurateli dla dorosłych. Jechałam do podopiecznego, którego dom był bardzo oddalony od drogi, więc nawet, gdybym wzywała pomocy, nikt by mnie nie usłyszał. Mieszkał tam pan, który wydawał mi się niegroźny i współpracujący. Nigdy wcześniej się go nie obawiałam.

Miałam ze sobą alkomat, ponieważ zobowiązano nas wtedy, by raz na jakiś czas badać podopiecznych. Gdy on usłyszał o tym alkomacie, wpadł w taką furię, że w ogóle nie wiedziałam, co mam zrobić. A najgorsze było to, że miał psa, którego zawsze zamykał, kiedy przyjeżdżałam. Myślałam: "Jeśli on teraz go wypuści, to nie zdążę dobiec do samochodu". Wtedy wykorzystałam wszystkie swoje umiejętności komunikacyjne i powoli, powoli zaczęłam wycofywać się w kierunku wyjścia. Oczywiście nie mogłam tak po prostu wyjść, pamiętam, że on musiał otworzyć mi bramę, ale udało się. Gdy wsiadłam do samochodu, ręce mi tak latały.

Miewasz sprawy, które zabierasz ze sobą do domu?

Tak. Są takie sprawy, że odbiorę telefon w weekend i martwię się, co może się wydarzyć, a jednocześnie w pracy słyszę: "To bez sensu, wystarczy, że papiery masz w porządku". Powiedziałam ci już o zderzeniu ze światem podopiecznych, to teraz powiem o zderzeniu z systemem.

Miałam pod opieką wysoko postawioną rodzinę. Oboje rodzice wykształceni, na dobrych stanowiskach, ze znajomościami i z 11-letnim dzieckiem. Pozornie wszystko dobrze - dziecko nie było bite, ale działy się tam dantejskie sceny. Jedno z rodziców łączyło alkohol z lekami antydepresyjnymi i później robiło straszne rzeczy. Słyszałam nagrania z tych awantur, jakby ktoś zarzynał zwierzę. Napisałam wniosek o zabezpieczenie dziecka i dziecko trafiło do dziadków. Powiedziałam mu wtedy: "Obiecuję ci, że zrobię wszystko, żebyś był bezpieczny, bo taka jest moja rola".

Dziecko miało z dziadkami dobry kontakt, ale w pewnym momencie zaczęło im być ciężko i podsyłali je do rodziców. A tam znów dochodziło do afer. I w końcu wybuchła tak potworna awantura, że sąsiedzi wezwali policję. Ja zostałam o tym poinformowana i pojechałam na miejsce. Nie musiałam, bo papiery były dobrze wypełnione i wszystko się zgadzało. Ale pojechałam, bo pracuję z małym człowiekiem, który może się bać. Policja weszła do domu, pojawiła się nawet karetka pogotowia.

Pamiętam do dziś ten obraz: weszłam do pokoju dziecka, a ono coś kolorowało, uczestniczyło w lekcji zdalnej, nuciło pod nosem. Kompletne odcięcie. Zaczęliśmy rozmawiać, mówię: "Wiesz, to moment, w którym już nie babcia, ale placówka". Usłyszałam: "OK, ale czy będę mieć swoje łóżko?". Odpowiedziałam, że tak i pokazałam zdjęcia. Dziecko bez problemu wyszło. Później w pracy usłyszałam: "Ale po co ty tam jechałaś?! Przecież nie musiałaś!". "Pojechałam, bo było tam dziecko, które jest moim klientem i moim zadaniem było o nie zadbać". Co z tego, że "kwity" były w porządku? Wolałam mieć gorzej wyprowadzone papiery, realnie pomóc temu małemu człowiekowi.

*Niedługo po udzieleniu wywiadu dla Open FM pani Aleksandra zakończyła pracę kuratora sądowego.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (95)