Komorniczka: W teren jadę zawsze z duszą na ramieniu
Niemal każdego dnia słyszą wyzwiska i groźby. Muszą być świetnymi psychologami, by umiejętnie rozładowywać atmosferę i uniknąć eskalacji agresji. - W tej pracy pojawia się dużo emocji. Z jednej strony mamy złość dłużnika alimentacyjnego, któremu sprzedaję dom, a z drugiej dziecko, które od 10 lat nie dostało grosza z tytułu alimentów - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską komorniczka Dominika Barańska.
12.12.2022 | aktual.: 12.12.2022 15:39
Iwona Wcisło, Wirtualna Polska: Zawód komornika nie należy do profesji cieszących się sympatią. Czy odczuwa to pani w codziennej pracy?
Dominika Barańska, komorniczka, wiceprzewodnicząca Rady Izby Komorniczej w Krakowie oraz jej rzeczniczka prasowa: Niestety tak. Myślę, że ta niechęć wynika z oskarżania nas o wszystkie swoje problemy, a przecież to nie komornik zaciągnął pożyczkę, którą trzeba spłacać. My jedynie wykonujemy prawomocne orzeczenia sądu.
Potężny stres, jaki przeżywają dłużnicy, sprawia, że niemal każdego dnia słyszymy wyzwiska i groźby. A przecież my też jesteśmy ludźmi i mamy swoje emocje. Kiedy przychodzi dłużnik i mówi: "Życzę ci, żebyś zdechła, ty k****", to mnie w środku telepie. Czuję się okropnie, ale jestem funkcjonariuszem publicznym i nie mogę się zdenerwować, rozpłakać czy dosadnie odpowiedzieć. Muszę zachować powagę urzędu, który wykonuję.
W tej pracy pojawia się dużo emocji płynących z obu stron. Z jednej strony mamy złość i agresję dłużnika alimentacyjnego, któremu sprzedaję dom, a z drugiej dziecko, które od 10 lat nie dostało grosza z tytułu alimentów. Mamy pracownika, który od roku nie dostał pensji oraz pracodawcę, który mnie nienawidzi, bo zajęłam mu rachunek bankowy, by odzyskać zaległe wynagrodzenia. Mamy człowieka, który liczy, że dzięki mnie odzyska szybko swoje pieniądze i dłużnika, który robi wszystko, żeby je przede mną ukryć.
Nasuwa się zatem pytanie: czy to niebezpieczny zawód?
Przykładów nie musimy daleko szukać. 18 listopada nasza koleżanka została zamordowana w swojej własnej kancelarii w Łukowie. Dla mnie było to wyjątkowo bolesne, bo zginął człowiek, kobieta, matka, ale najbardziej przeraził mnie hejt, jaki się wtedy wylał. Ludzie pisali w komentarzach, że jej się należało, bo była komorniczką. To przerażające.
Dwa tygodnie później doszło do kolejnego ataku na komornika – tym razem w Piotrkowie Trybunalskim. Hejt, jaki się na nas wylewa, nakręca falę przemocy. Niedawno przyszedł do mnie dłużnik i powiedział: "Niech pani uważa, żeby się nie skończyło jak w Łukowie".
Zawsze powtarzam swoim pracownikom, że żadne pieniądze nie są warte życia. Mówię im, żeby na siebie uważali, w teren jeździli parami i nigdy nie wchodzili sami do domu dłużnika. Na jego terenie jesteśmy odbierani jako intruzi, co często wzbudza agresję. Nigdy nie wiemy, na kogo trafimy, dlatego w teren zawsze jadę z duszą na ramieniu. Ale sytuacja w Łukowie pokazała, że nawet w kancelarii nie możemy czuć się bezpiecznie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czy zdarzyło się, że dłużnik panią zaatakował?
Nie licząc agresji słownej, na szczęście nie. Ale raz było blisko. W kancelarii byłam wtedy sama, bo pracownicy pojechali do sądu z listami. Przyszedł dłużnik, by zapłacić grzywnę za wypadek, który spowodował. Nie poczuwał się jednak do winy i całą swoją agresję skupił na mnie. Usłyszałam, że powinnam zdechnąć za to, że musiał do mnie przyjść. Po czym przemyślał sprawę i uznał, że bardziej okrutną karą będzie, jeśli spędzę resztę życia niczym roślina, a wszystko, co kocham, zdechnie. Nie czułam się bezpiecznie sam na sam z tym człowiekiem. Nie wiedziałam, co może mu strzelić do głowy. Jedyną moją bronią było zachowanie spokoju. Myślę, że to mnie uratowało.
Wygląda na to, że w tej pracy trzeba być dobrym psychologiem i mieć nerwy ze stali.
Tak, dlatego uważam, że kobiety świetnie sprawdzają się jako komornicy. Z jednej strony mamy w sobie delikatność i cierpliwość, by wytłumaczyć całą procedurę, a z drugiej strony - jesteśmy bardzo silne i odporne psychicznie.
Mam świadomość, że otrzymanie zawiadomienia od komornika i wizyta u niego, to dla dłużników ogromny stres. Jeśli jednak komornik dobrze przeprowadzi rozmowę i spokojnie wyjaśni wszystkie procedury, ludzie się uspokajają. Kiedyś przyszła do mnie roztrzęsiona kobieta. Zapytałam, co się stało, na co ona wyznała: "Całą noc nie spałam, bo mi powiedzieli, że pani jest okrutna i straszna". A gdy wychodziła, usłyszałam: "Kochanieńka, dziękuję ci". Wystarczyło, że wyjaśniłam jej, jak może wyglądać spłata długu, co komornik może potrącić, a czego nie może spieniężyć. Umówiłyśmy się na spłatę w ratach, żeby nie generować dodatkowych kosztów.
Inna sytuacja miała miejsce podczas czynności terenowych na wsi, w gospodarstwie, które najbliższego sąsiada miało pół kilometra dalej. Zobaczyłam wściekłego dłużnika, który wracał z pola z widłami w dłoni. Nie wiedziałam, czy trzyma je, bo właśnie siano przerzucał, czy może chce mnie nimi przegonić. Przywitałam się i powiedziałam, że jestem komornikiem sądowym, stojąc dwa metry od bramy i obserwując jego reakcję. "Czego pani tu chciała?". Nie było to jakieś bogate gospodarstwo, więc zaryzykowałam i zażartowałam: "Muszę sprawdzić, czy pan w tej stodole nie ma jakichś mercedesów". W tym momencie mężczyzna się roześmiał i powiedział: "Zapraszam". Trzeba wyczucia, by odpowiednio poprowadzić rozmowę, bo u kogoś innego takie słowa mogłyby wzbudzić agresję.
Czy praca komornika daje pani satysfakcję?
Kiedy wykonuję eksmisję osoby, która znęca się nad rodziną, czuję satysfakcję, bo mam świadomość, że uwalniam tych ludzi od tragicznego losu. Czuję ją również, gdy egzekwuję alimenty od rodzica, który nie poczuwa się do odpowiedzialności. Bardzo często dzieci alimenciarzy czekają latami na należne im pieniądze.
To straszne, ale wiele osób wstydzi się zawalczyć o należne im środki. Dobrym przykładem są właśnie sprawy alimentacyjne. Matki przychodzą do komornika po długim czasie, bo wcześniej się wstydziły. I dużo raźniej jest im przyjść do kobiety, która wytłumaczy, że wstydzić powinien się rodzic niepłacący na własne dziecko.
Czytaj także: Bezradność i walka o przetrwanie zadłużonych Polek. Lepiej być bezrobotną niż podjąć pracę?
No dobrze – ale poza dłużnikami-cwaniakami czy alimenciarzami mamy ludzi, którzy po prostu mieli pecha. Czy nie rusza panią sumienie, gdy ściąga długi od kogoś, kto np. stracił pracę w wyniku wypadku lub został oszukany?
Zdarzają się sytuacje losowe, na które nikt z nas nie ma wpływu. My, komornicy, nie mamy niestety czegoś takiego jak klauzula sumienia. Nie możemy odmówić wykonywania czynności, do których zobowiązują nas prawomocne orzeczenia sądu. Nie możemy powiedzieć, że np. nie wykonamy eksmisji.
Zdarzają się przypadki, że ludzie rezygnują z zawodu, bo nie wytrzymują psychicznego obciążenia, tego nieustannego bycia między młotem a kowadłem. Znam też historie komorników, którzy nie mogli patrzeć na to, że rodzic nie poczuwa się do płacenia alimentów, więc z własnej kieszeni dawali pieniądze. Jest wiele sytuacji, w których serce nam pęka.
Jest piękna paremia rzymska, która pomaga mi w satysfakcjonujący sposób wykonywać swoją pracę: "Sądzeni będą ludzie, a nie ich funkcje". Jako komorniczka wykonuję czynności, które stresują i mnie, i drugą stronę, ale staram się przeprowadzić je z szacunkiem do drugiego człowieka.
Jak to wygląda w praktyce?
Poza rozmową, uspokojeniem dłużnika i przeprowadzaniem go przez wszystkie procedury, komornik może dokonać wyboru najmniej uciążliwego dla dłużnika sposobu ściągnięcia długu. I ja zawsze staram się to robić. To nie jest tak, że od razu blokuję wszystkie możliwe środki, zabieram samochód czy sprzedaję mieszkanie. Najpierw staram się porozmawiać i ustalić możliwości. Aby to się jednak zadziało, dłużnik musi do mnie przyjść - najlepiej zaraz po otrzymaniu zawiadomienia o wszczęciu egzekucji. To etap, na którym można jeszcze wspólnie ustalić sposób załatwienia sprawy, bez blokowania całego majątku i wyprzedawania go. Ale nawet po zapadnięciu wyroku warto przyjść - porozmawiać i ustalić sposób spłaty.
Niech zgadnę - mało który dłużnik tak robi?
Oczywiście! To nagminny i poważny w konsekwencjach błąd, jaki popełniają Polacy. My, komornicy, zawsze apelujemy: odbierajcie pocztę od komornika i ją czytajcie. Tymczasem ludzie udają, że pisma od nas nie istnieją. Tak, jakby wierzyli, że jeśli ich nie przeczytają, to nic złego się nie wydarzy. Dłużnicy zjawiają się w kancelarii dopiero wtedy, gdy zostaną zapędzeni w kozi róg i zostają praktycznie bez środków do życia. A wystarczyło przyjść na początku i się dogadać.
Takie wyparcie ma również miejsce podczas eksmisji. Zdarzyło mi się pukać w asyście policji do drzwi: "Komornik sądowy, policja, proszę otworzyć drzwi". Cisza. Ślusarz wyciąga wiertarkę, ale po pierwszym "bzzzyt" drzwi się otwierają. Policjant pyta: "Dlaczego pan nie otworzył?". "A, bo wiedziałem, że jak otworzę, to będzie problem".
Inna sytuacja - również eksmisja w asyście policji, o której dłużnik był wcześniej informowany. Przychodzimy, a na drzwiach karteczka: "Poszedłem na jabłka, wrócę wieczorem". Oczywiście był w mieszkaniu, ale myślał, że jak taką karteczkę zostawi, to zrezygnujemy z przeprowadzenia czynności.
Jak rozpoznać, że ktoś blefuje? Czy ma pani sprawdzony sposób, by odróżnić cwaniaka od osoby, którą dotknęło nieszczęście?
Z mojego doświadczenia wynika, że osoby uczciwe nigdy nie przychodzą do mnie zrozpaczone i zapłakane. Tak zachowują się ludzie, którzy udają, że nie mają środków na spłacenie długów. Człowiek uczciwy przychodzi zestresowany, trzęsą mu się ręce, ale mówi, że chce ustalić, co można zrobić z jego długiem. Opowiada całą historię, jakby chciał się wytłumaczyć. Ja oczywiście go wysłuchuję, rozmawiamy o tym, jak może spłacić dług w ramach możliwości, jakimi dysponuje. Wtedy dopiero puszczają mu emocje i zaczyna płakać.
Teraz wszyscy będą wiedzieli, jak oszukać komornika.
[śmiech] Tego nie da się udawać. Od razu widać, gdy człowiekowi po trudnej dla niego rozmowie puszczają emocje.
Wspomniała pani, że kobiety wyjątkowo dobrze sprawdzają się w zawodzie komornika ze względu na swoje predyspozycje psychiczne. Jak wyglądają proporcje płci w tym zawodzie?
W Polsce mamy obecnie 2209 komorników, w tym 623 kobiety. W krakowskiej Izbie Komorniczej pracuje 224 komorników, w tym 69 kobiet. W 2015 r. było ich 30, więc widać, że tendencja jest wzrostowa i z biegiem czasu te proporcje się zmieniają. Asesorek mamy już 64 na 116 asesorów. Pracują u nas kobiety wykształcone, każda z nich skończyła studia prawnicze, zrobiła aplikację i zdała egzamin zawodowy po asesurze. Co więcej, cały czas się dokształcamy, bierzemy udział w konferencjach naukowych, rozwijając swoje kompetencje.
Rozmawiała Iwona Wcisło, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl.