Poślubiły toksyków i manipulatorów. Podczas rozwodu przeszły przez piekło
Mąż Alicji gwałcił ją, gdy była pod wpływem silnych leków nasennych. Marty - każdego tygodnia pił więcej. Sylwii - tonął w długach, które przed nią ukrywał. Diany - zdradził ją z dużo młodszą kobietą. Ich rozwody ciągnęły się latami, kosztowały je wiele nerwów, łez i poświęceń. Jednak każda z nich przetrwała. Wywalczyła nowe życie. Swoje historie opowiedziały Joannie Warpas i Danucie Awolusi. Tak powstała książka "Mam już dość. Jak pokonałam domowego hejtera".
10.07.2022 | aktual.: 10.07.2022 16:15
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski: Toksyczny związek i trudny, czasem ciągnący się latami rozwód. Taka historia może przytrafić się każdemu?
Danuta Awolusi: Statystyki mówią same za siebie: rocznie rozwodzi się w Polsce ponad 50 tys. par, a wskaźnik ten rośnie. Nie wszystkie te związki są naznaczone przemocą, ale większość kobiet, które się do nas zgłosiły, doświadczyła jej w swoich małżeństwach. Kiedy mówimy "tak", wydaje nam się, że świetnie znamy przyszłego męża czy żonę. Jednak pewne rzeczy mogą wyjść z czasem.
Przemoc lubi uaktywniać się dopiero po ślubie – wówczas stosująca ją osoba ma wrażenie, że zamknęła wreszcie drugą stronę w pułapce i może zacząć działać. Po zawarciu małżeństwa stajemy się jednością także dla państwa czy rodziny, co w przypadku toksycznych relacji może okazać się zgubne. Oczywiście zdarza się, że niepokojące sygnały pojawiają się przed ślubem, ale po prostu nie potrafimy ich odczytać.
Joanna Warpas: Taka historia, nawet jeśli nie przytrafi się nam, może przydarzyć się komuś z naszych bliskich czy rodziny. Dlatego nasza książka ma wielu odbiorców – nie tylko kobiety, które przez takie kryzysy przechodzą, ale też osoby z ich otoczenia. Po przeczytaniu tych - nie ukrywajmy - wstrząsających historii łatwiej będzie im okazać zrozumienie i wsparcie.
Bohaterki waszej książki to normalne kobiety. Owszem, z kompleksami, czasem z kiepskimi wspomnieniami z dzieciństwa, ale któż z nas ich nie ma? Tymczasem ich doświadczenia bywały ekstremalnie trudne. Mąż Alicji gwałcił ją, gdy traciła świadomość po zażyciu silnych leków na bezsenność. Z kolei Marta niejedną noc spędzała na wycieraniu fekaliów męża-alkoholika, który doprowadzał się do takiego stanu, że puszczały mu zwieracze. O tym, co się dzieje w jej domu, nie wiedział nikt. Kobiety mają tendencję do ukrywania tego, przez co przechodzą? Pudrowania rzeczywistości?
JW: Maskowanie i ukrywanie wynika m.in. z modelu społecznego, w jakim wzrastamy, lęku przed oceną, niskiego poczucia własnej wartości. Kobiety, żeby uniknąć negatywnej reakcji ze strony otoczenia, zasłaniają smutek uśmiechem, a płaczą jedynie w czterech ścianach własnej łazienki.
Gdy zbierałyśmy materiały do książki, ponad 90 proc. bohaterek błagało, żebyśmy je zanonimizowały. Nie chciały być rozpoznane. Bały się przykrych komentarzy, ale też tego, że były partner zacznie się mścić. Większość oprawców stosuje system kar za każdą "niesubordynację" ofiary lub powiedzenie publicznie, co dzieje się w ich domu. Zaczynając od uporczywego milczenia, które też jest przecież przemocą emocjonalną, przez przytyki, obelgi, zamykanie na kilka godzin w małym pomieszczeniu - najczęściej garderobie czy łazience, jak to było w przypadku jednej z naszych rozmówczyń - aż po przemoc fizyczną.
DA: Ofiary milczą, ponieważ zmagają się z poczuciem wstydu, lęku, strachu. Nie mogą liczyć na wsparcie bliskich. Ale jest jeszcze jeden mechanizm: myślenie o rozwodzie w kategoriach osobistej porażki. Sama miałam poczucie, że coś mi nie wyszło. Walczyłam z poczuciem winy dotyczącym wyboru nieodpowiedniego człowieka. Kobiety, nawet jeśli ich mąż jest przemocowcem, czują odpowiedzialność za rozbijanie rodziny. Podbijane zresztą często głosami bliskich typu: "No widziałaś przecież, kogo brałaś". Są sytuacje, gdy bliscy ofiary bronią jej oprawcy, tłumacząc np. że robią to "dla dobra dzieci".
JW: Jedna z bohaterek książki, Julia, czuła, że coś jest nie tak jeszcze przed ślubem, ale nie rozstała się z partnerem. Zastanawiała się, jak zostanie oceniona przez otoczenie, gdy zmieni status na Facebooku z "w związku" na "to skomplikowane".
DA: Lęk przed tym, co pomyślą sobie inni, zwyciężył.
Mogłoby się wydawać, że najtrudniejsza jest sama decyzja o rozwodzie. W książce pokazujecie jednak, że nic bardziej mylnego. Jedna z bohaterek, Adela, żyła z mężem pod jednym dachem kilka lat, znosiła komentarze rodziny, wspólne święta, zanim udało się im rozwieść. Niektóre ze spraw rozwodowych ciągną się latami, zamieniają życie ofiar w piekło. Dlaczego tak się dzieje?
JW: Ułomny jest na pewno polski system sądowy, który musi zareagować na każdy, nawet najbardziej absurdalny wniosek strony przeciwnej. Sądy twierdzą, że jest to sposób, by uniknąć apelacji. Nie biorą jednak pod uwagę kosztów, które ponosi w trakcie całego procesu ofiara. To na jej barkach spoczywa np. udowadnianie na podstawie najróżniejszych dokumentów, że druga strona mówi nieprawdę. Nic dziwnego, że w pewnym momencie te kobiety zaczynają czuć totalną bezradność i bezsilność. Często pojawiają się stany depresyjne, skrajne wyczerpanie. Tym bardziej, że nikt nie uprzedza ich, że rozwód może tak wyglądać. Wówczas wystarczy jeden nieprzyjemny SMS lub kolejne pismo sądowe, by całkiem się posypać.
DA: W tym kontekście warto zaznaczyć, że wniesienie pozwu o rozwód z mężczyzną przemocowym nie jest równoznaczne z wniesieniem pozwu o znęcanie się. W trakcie rozprawy rozwodowej nie sądzimy go więc za to, co robił, nawet jeśli bił, gwałcił czy stosował przemoc ekonomiczną. A jednak na sali znajduje się ofiara i jej oprawca, który na domiar złego nie poniesie żadnej kary. Także za kłamstwa, które w trakcie rozpraw rozwodowych pojawiają się nagminnie. Okazuje się, że podczas zeznań można powiedzieć wszystko. I to bez konsekwencji.
Festiwal kłamstw podczas rozprawy rozwodowej zafundował wszystkim były mąż Alicji – jednej z bohaterek waszej książki.
JW: Zaangażował w niego rodzinę i znajomych. Co gorsza, w jego przypadku na sali sądowej pada informacja na temat gwałtu. Nie zostaje zanegowana, sąd przyjmuje ją do wiadomości i… tyle! Moim zdaniem za takim wyznaniem powinna od razu pójść odpowiedzialność karna.
Oprawcy bardzo rzadko dostają zakaz zbliżania się do ofiar. W rezultacie mogą dalej żyć obok swojej ofiary, robić zakupy w tym samym sklepie, mieszkać na tym samym osiedlu. Wiele z naszych rozmówczyń nadal jest śledzonych przez byłych partnerów. Dostają pogróżki, kolejne wezwania do sądu. Ci mężczyźni manipulują, wykorzystują dzieci, by dalej się znęcać nad byłymi partnerkami. Na co dzień nie dostrzegamy tych dramatów, a one rozgrywają się na naszych oczach. Mijamy te kobiety na ulicy, w pracy, na klatce schodowej. Milczą, bo boją się, że usłyszą tylko: "Dlaczego nie odejdziesz?". A dokąd mają odejść? Dlaczego w Polsce to ofiara ma opuszczać własny dom, uciekać, a oprawca w najlepsze zasiada na kanapie i włącza telewizor? Niestety dajemy na to przyzwolenie społeczne. Zauważmy, że od oprawców nikt się nie odwraca, gdy np. zakładając kolejną rodzinę, zapominają całkowicie o tej poprzedniej.
DA: Z automatu pojawiają się domysły, że w sprawie jest pewnie drugie dno, a tak naprawdę winna musiała być kobieta, z którą "coś było nie tak".
Nawet jeśli uda się wreszcie sfinalizować rozwód, sądowa batalia się nie kończy. Zaczynają się rozprawy o alimenty. Z ich ściągalnością mamy w Polsce ogromny problem.
JW: Kobiety pozbawione alimentów pracują na dwa, czasem trzy etaty, biorą dodatkowe zlecenia. Są skrajnie zmęczone przez co siłą rzeczy zajmują się mniej dzieckiem i w opinii społecznej stają się z automatu gorszymi matkami. To z kolei fatalnie wpływa na ich psychikę. Kiedy kobieta jest pytana przez pracownika środowiskowego, ile czasu spędza z dzieckiem, mówiąc prawdę, automatycznie wpędza się w poczucie winy. Tymczasem weekendowy ojciec - który uznał, że alimentów płacić nie będzie, bo i tak nikt z niego ich nie ściągnie - z pełnym przekonaniem może odpowiedzieć: "Sto procent". Ta nierówność społeczna jest porażająca.
DA: Zgodnie z danymi na 2020 rok mieliśmy w Polsce 265,5 tys. mężczyzn, którzy nie płacą alimentów i 16 tys. takich kobiet. Kwota zaległości przekroczyła miliard złotych, a średnie zadłużenie jednego mężczyzny wynosi 41,2 tys. zł. Jak to możliwe, że nikt nie potrafi tego ściągnąć?
JW: W Polsce chroni się niepłacących alimenciarzy. Pracodawcy chętnie zatrudniają ich na czarno, kolejne partnerki bez wahania godzą się na rozdzielność majątkową, kupują na siebie wszystkie cenne rzeczy. Potem często się okazuje, że niepłacący alimenciarz, który rzekomo nie ma pieniędzy, ma rodziców i nową żonę z kilkoma mieszkaniami i drogimi samochodami na koncie.
DA: Absurdalna jest już sama terminologia: mówienie, że mężczyzna musi płacić alimenty. Przecież to jest po prostu partycypowanie w życiu własnego dziecka! Tymczasem w książce cytujemy badania, z których wynika, że niepłacących alimenciarzy chronią nawet policjanci czy prokuratorzy. Liczą na to samo z ich strony, gdy sami będą w analogicznej sytuacji.
Wygląda na to, że na ewentualny rozwód powinnyśmy przygotowywać się od początku związku. Mam na myśli przede wszystkim dbanie o niezależność finansową.
JW: Niezależność finansowa kobiety może ułatwić odejście z toksycznego związku i być hamulcem do rozwoju przemocy, ale niestety nie jest gwarantem, że ta przemoc się nie pojawi. A kiedy pojawia się temat alimentów, panowie często zasłaniają się stwierdzeniem: "Ale ty przecież świetnie sobie radzisz, masz pieniądze".
DA: Zastanówmy się, jak wielką trzeba mieć siłę i odwagę, żeby powiedzieć narzeczonemu: "Podpiszmy intercyzę". To wciąż w Polsce bardzo niepopularny temat. Dla większości osób taka propozycja będzie dowodem na brak zaufania. Mężczyzna musi wykazać się dużą mądrością emocjonalną, żeby powiedzieć: "Tak, oczywiście, jesteśmy partnerami i ważne, żebyśmy oboje mieli poczucie bezpieczeństwa".
JW: Tak się składa, że jedyny moment, kiedy nie ma w Polsce problemów z podpisaniem intercyzy to ten, kiedy mężczyzna po rozwodzie chce zalegalizować kolejny związek.
Jedna z bohaterek musiała zapakować cały dobytek do starego golfa i wrócić do rodziców, inna – wcześniej bardzo zamożna – do mieszkania matki. Ostatecznie od byłego męża nie dostała nic, podjęła pracę w markecie budowlanym. To wymaga ogromnej odwagi i determinacji. Boję się myśleć o kobietach, którym jej zabrakło.
JW: Właśnie im szczególnie chciałyśmy pokazać, że żadna kobieta, która przechodzi przez taką sytuację, nie jest sama. Te historie są remedium na ogromne poczucie osamotnienia – pamiętajmy, że problemem bywa nawet znalezienie świadków na sprawę rozwodową. Ludzie odmawiają, argumentując, że jest im niezręcznie, że przyjaźnią się z całą rodziną, nic nie wiedzą. Wierzę, że gdy zaczniemy mówić o tych doświadczeniach głośno, jesteśmy w stanie wskrzesić wiarę w to, że po rozwodzie można znaleźć szczęście. Samotność w toksycznym związku może być dużo bardziej dojmująca czy odczuwalna niż w przypadku singla czy singielki.
DA: W książce przedstawiłyśmy różniące się od siebie historie sześciu kobiet. Choć każda z nich zmagała się z wieloma trudnościami po podjęciu decyzji o zostawieniu partnera, wszystkie zgodnie mówią, że zawsze jest coś potem, a życie nie kończy się wcale w momencie, kiedy upadasz i nie masz siły wstać. Wszystkie nasze bohaterki się podniosły, odzyskały swoje życia, nie zawsze idealne: czasem bez dużych pieniędzy, czasem bez partnerów. Żadna nie żałuje jednak rozwodu. Niezwykłe jest to, że odgrzebują stare pasje, znajdują czas dla siebie, odzyskują stare przyjaźnie lub nawiązują nowe.
W tym kontekście trudno patrzy się na statystyki, z których wynika, że 52 proc. Polaków nie pochwala rozwodów.
DA: To wynika z naszej kultury, stawianych nam wzorców, bardzo silnego przywiązania do religii katolickiej. Zwłaszcza starsze pokolenia mają poczucie, że w chwili małżeństwa dwoje staje się jednością, a rodzina to rzecz święta. Ze statystyk wynika, że największe przyzwolenie społeczne na rozwód występuje w przypadku przemocy. Na drugim miejscu są nałogi, na kolejnym niedopasowanie. Natomiast poziom akceptacji jest znacznie mniejszy na wsiach i w małych miastach.
JW: Marzy mi się, by kobiety przestały przekazywać sobie z pokolenia na pokolenie słowa: "Przestań wymyślać – ja tak miałam, babcia tak miała, ty też musisz tak mieć". Żeby w zamian pojawiły się głosy: "Ja tak miałam, ale ty mieć tak nie musisz, jestem twoim wsparciem". Wierzę całym sercem, że to jest możliwe, choć w Polsce zmiany postępują bardzo powoli. Prowadząc profil na Instagramie i TikToku spotykam się z przemiłymi reakcjami i podziękowaniami od dziewczyn za to, że w ogóle o rozwodzie i jego piekle mówię. Dostaję wiadomości, że jestem megaodważna. Z jednej strony to oczywiście cieszy, a z drugiej - klasyfikacja do kategorii odwagi smuci, bo przecież powinno być naturalne i normalne.
Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!