FitnessUcieczka przed życiem

Ucieczka przed życiem

Ucieczka przed życiem
Źródło zdjęć: © Jupiterimages
05.10.2009 14:33, aktualizacja: 31.05.2010 16:39

"Usłyszałam, że sama sobie wyhodowałam tego raka, że to kara za byle jakie życie".

„Usłyszałam, że sama sobie wyhodowałam tego raka, że to kara za byle jakie życie, bo zamiast uczciwie pracować, ja wymyślam jakieś nie wiadomo, co… „. Oto opowieść kobiety po mastektomii.

Miałam zwyczajne życie

Całe życie udawałam. Udawałam, że jestem z mojego życia zadowolona. To takie zwyczajne życie, bez wzlotów, ale i bez upadków. A jednak nadszedł moment, kiedy nie mogłam już dłużej udawać; byłam tym udawaniem zmęczona. Samą sobą byłam zmęczona. Matka zawsze patrzyła na mnie z niechęcią. Pochylała się nade mną i krzyczała, że ją do grobu wpędzam. Bo nie chciałam jeść, bo byłam za chuda, za brzydka, bo płakałam, kiedy zostawiała mnie samą. W jej oczach nie było miłości. Nie pamiętam, żeby mnie przytulała czy brała na kolana. Czasami w przypływie dobrego humoru mówiła: ta Lusia to nie taka całkiem głupia. A ja byłam szczęśliwa, jakbym usłyszała największą pochwałę.

Przynosiłam świadectwa z czerwonym paskiem: ot, wielkie mi co! Marek od Kamińskich brał udział w olimpiadzie matematycznej. Dostałam się na studia: to nie sztuka zdać egzamin; sztuka, aby te studia skończyć. Zrobiłam magisterkę: każdy teraz magister. Zaczęłam pracować w szkole: będziesz teraz nosa zadzierać, niczym pani profesor… Wiem, mam 38 lat, jestem dorosła. I chociaż na tyle dojrzała, aby rozumieć już pewne sprawy, nienawidzę na siebie patrzeć. W lustrze to nie jestem ja. To nie moja twarz, nie moje ciało. Parokrotnie myślałam, aby się go pozbyć, ale zabrakło mi odwagi. Nie, nie mam żalu do matki. W pewnym sensie ją rozumiem. Miała takie życie, jakie miała, wychowała mnie tak, jak potrafiła.

Jak go nie kochać?

Mieszkam w innym mieście, w mieszkaniu, które kupiłam. Mieszkam sama. Nie mam męża, dzieci. Myślę, że niewiele mogłabym im dać. Dlatego sama jem śniadania, oglądam telewizję, zasypiam. Wracam do mojego pustego mieszkania i włączam radio, albo telewizor – żeby nie słyszeć ciszy. Zakopuję się pod kołdrą i oglądam seriale, albo, siadam do klawiatury komputera i wchodzę na czat. I przestaję czuć się samotna.

Zanim zachorowałam na raka, zmagałam się z depresją. Myślę, że po raz pierwszy zachorowałam po maturze, ale wtedy nie wiedziałam o tym. Później zachorowałam, gdy pracowałam w szkole. Wtedy nie mieszkałam już w domu rodzinnym; wyprowadziłam się, uciekłam przed matką do innego miasta. Myślałam, że zbuduję swoje własne życie po mojemu i będzie ono zupełnie inne od tego, które miałam. Ale to nieprawda. Z tym budowaniem tez udawałam.

Próbowałam budować związek z mężczyzną. Ale on mnie nie rozumiał, nie potrafił mi dać tego, czego potrzebowałam, nie chciał wziąć mnie na ręce i bezpiecznie nieść przez życie. Nie mam do niego żalu, że odszedł. On chciał mieć kobietę partnera, a nie kobietę – dziecko.

Kiedyś wykrzyczałam jej, że zmarnowała mi życie

Znów zachorowałam na depresję, trafiłam do szpitala, a później na terapię. Było ciężko. Nie chciałam przyznać się sama przed sobą, że nienawidzę siebie, że jedyne, o co mi w życiu chodzi, to usłyszeć od matki: „wybacz, córeczko; bardzo cię kocham.” Wiem, nie usłyszę od niej tych słów nigdy. Jest już stara, zgorzkniała i zmęczona życiem. Chyba nie umiem jednak pogodzić się z tym, uwolnić od bólu niekochania. Kiedyś wykrzyczałam jej, że zmarnowała mi życie. Myślę, że nie zrozumiała. "Plaga nowotworów dziesiątkuje Polskę" – przeczytałam pewnego dnia w gazecie codziennej. „Największy wpływ na zachorowalność ma zachowanie i styl życia ludzi, a nie stan otaczającego ich środowiska”.

„No proszę, pomyślałam - stres przekłada się na rozwój raka”. Całe życie byłam zdrowa fizycznie. Oprócz kataru, czy przeziębienia, nie miałam większych problemów. Aż do tego artykułu w gazecie. Tego dnia, nie wiadomo dlaczego, zaczęłam dotykać piersi. To też było dziwne, ponieważ odkąd pamiętam, na dotyk reaguję nerwowo. Nie lubię sama siebie dotykać, ani jak ktoś dotyka mnie. Stanęłam przed lustrem i uniosłam stanik. Wyczułam na prawej piersi guzek. Wodziłam tam palcami, by się upewnić, ale nie zniknął. Codziennie rano go odnajdywałam i codziennie próbowałam o tym nie myśleć, zapomnieć. Boże, dlaczego, za co…

Strach przed diagnozą był jak senny koszmar. Po miesiącu guzek się powiększył i stało się jasne, że nie mam co zwlekać, że trzeba pokazać pierś lekarzowi. Rak… Kiedy dotarło do mnie, że naprawdę zachorowałam, że czeka mnie amputacja piersi i wycięcie węzłów chłonnych, bo mam inwazyjną odmianę nowotworu, poczułam się bardzo nieszczęśliwa.

Kara za byle jakie życie

Chciałam porozmawiać z mamą, myślałam, że może w obliczu choroby coś w niej pęknie i usłyszę wreszcie upragnione słowa. Zamiast tego usłyszałam, że sama sobie wyhodowałam tego raka, że uciekam w chorowanie, bo nic mi się w życiu nie udaje, że to kara za byle jakie życie, bo zamiast uczciwie pracować, ja wymyślam jakieś nie wiadomo co… Wydawało mi się wówczas, że czuję wręcz fizycznie, jak wewnątrz mojej piersi rośnie narośl, która obudowuje w ciele wszystkie nagromadzone urazy; podobnie jak ostryga obudowuje perłą skaleczenie delikatnego wnętrza. Z żalu i głębokiej rany, która wyniszczała mnie od środka, uformował się rak i zaczął zżerać.

Czy musiałam zachorować, aby otrząsnąć się z tego, co gnębiło mnie przez lata? Dopiero wobec zagrożenia własnego życia zobaczyłam, jak wynaturzone było moje cierpienie. Ani nie byłam naprawdę szczęśliwa, ani nie żyłam naprawdę. Udawałam życie.

Uwierzyłam, że mogę być szczęśliwa

Doświadczenie, jakie wyniosłam z moich zmagań z rakiem, zmusiło mnie do refleksji – zbyt wiele czasu strawiłam na to, aby być nieszczęśliwą. Hodowałam w sobie rozpacz i poczucie niespełnienia, a okazuje się – przepraszam za banał - człowiek nawet w nieszczęściu może być szczęśliwy. Jestem po mastektomii. Nigdy już nie wrócę do pełni zdrowia, ale uważam, że miałam wyjątkowe szczęcie. Po pierwsze, moje życie, nawet takie byle jakie, trwa nadal, a ja uwierzyłam, że mimo wszystko mogę być szczęśliwa.

Źródło artykułu:WP Kobieta