Ukraińscy pracownicy a koronawirus. Brak rozwiązań będzie nas słono kosztował
Olga pojechała odnowić wizę pracowniczą. Po zamknięciu granicy ukraińsko-polskiej, nie ma jak wrócić do Warszawy. Z kolei w kraju utknęły tysiące pracowników, którym kończy się legalny pobyt. Rząd deklaruje przychylność, uchwala przepisy, ale procesy ciągną się w nieskończoność.
19.04.2020 | aktual.: 19.04.2020 14:48
Olga od 10 lat mieszka i pracuje w Polsce. Wszystko robi legalnie, dlatego raz do roku wraca na Ukrainę, czeka w kolejce do konsulatu, czasem kilka dni, czasem dłużej, aby wyrobić nową wizę zezwalającą na pobyt w Polsce przez rok. Pracuje w firmie sprzątającej, a pieniądze, które zarabia, są ważnym elementem domowego budżetu na Ukrainie. Ma dwie dorosłe córki, którym pomaga finansowo.
Na wizę czekasz w domu
Pod koniec lutego Olga wróciła do Łucka, żeby ubiegać się o nową wizę. Planowała, że przyjedzie do Polski najpóźniej za trzy tygodnie, bo choć kolejki w konsulacie były dłuższe niż zazwyczaj, zawczasu zapisała się na listę kolejkową.
Gdy w piątek, 13 marca premier Morawiecki na konferencji ogłosił, że Polska zamyka granice dla obcokrajowców, na Olgę padł blady strach. Wizy nadal nie miała, więc mogłaby wrócić do kraju tylko na 90 dni, w ramach przepisów o ruchu bezwizowym. A takie rozwiązanie nie miało sensu. Bez ważnej wizy nie mogłaby legalnie przedłużyć umowy zlecenia, jaką zawierała ze swoim pracodawcą.
Zobacz także: Siłaczki odc. 6. Cykl Klaudii Stabach. Dajemy kobietom wsparcie, na jakie zasługują
- Teraz dowiaduję się od znajomych, że wprowadzono możliwość zdalnego przedłużenia ważności dokumentów. Wszystkie papiery trzeba wysłać pocztą i czekać na decyzję. Opłata jest ta sama - 400 zł. Ale podobno oznacza to, że na czas oczekiwania nie trzeba wyjeżdżać z kraju i można nadal legalnie pracować. Teraz oczywiście się zastanawiam, czy nie byłoby lepiej, gdybym wtedy nie wracała na Ukrainę. No ale skąd mogłam wiedzieć, że będzie pandemia? – mówi Olga.
Ukrainkom kończą się pieniądze
Na szczęście nadal ma kontakt z koleżankami, które zostały w Polsce. – Ich sytuacja nie jest zbyt ciekawa. Jedna nadal pracuje, ale boi się, że w każdej chwili firma może zbankrutować. Sprząta biura i salony fryzjerskie, kosmetyczne. W biurach pustki, więc potrzebują mniej sprzątaczek. Salony piękności musiały się pozamykać. A tu trzeba rachunki płacić, mieć na wynajęcie mieszkania, na życie. Choć na brak pracy nie narzekamy, żadna z nas nie zarabia tak dużo, żeby mieć spore oszczędności – mówi Olga.
Nie wie, co będzie z mieszkaniem, które wynajmuje z koleżankami. - Za marzec zapłaciłam przed wyjazdem. Rozmawiałam z właścicielem mieszkania, że za kwiecień będę płaciła przez internet. Sam zaproponował, żebym zapłaciła mniej, 2/3 kwoty. Ale jeśli to potrwa dłużej? Nie będzie mnie stać na utrzymanie mieszkania bez pracy. Co stanie się z moimi rzeczami? - zastanawia się Olga.
Urząd do Spraw Cudzoziemców zamyka drzwi
Z Polski docierają do niej przeróżne informacje. Ukrainki mieszkające w Warszawie, które ubiegały się o kartę pobytu nie wiedzą co robić. Urząd do Spraw Cudzoziemców 16 marca przestał przyjmować klientów. – Złośliwi mogliby powiedzieć, że niewiele się zmieniło, bo załatwienie czegokolwiek w urzędzie, jeśli nie jesteś obywatelem Unii Europejskiej, strasznie się ciągnie. Ale przynajmniej była nadzieja. Teraz koleżanki się zastanawiają, co z ich sprawami, czy terminy biegną normalnie, czy faktycznie wszystko jest wstrzymane. Dobrze, że chociaż na Facebooku powstają grupy, w których można się czegoś dowiedzieć, a informacje są też po naszemu, po ukraińsku.
Olga ma na myśli grupę "Widzialna ręka – sekcja ukraińska w Polsce", która powstała na początku marca. To miejsce, w którym można uzyskać pomoc w niemal każdej kwestii – od spraw lokalowych, przez porady prawne, po rzeczy pierwszej potrzeby – jedzenie, lekarstwa, opiekę nad zwierzętami. Społeczność ukraińska w Polsce dobrze się organizuje, choć widać sporo lęku. Ci, którzy zostali, boją się konsekwencji złamania prawa. Bo, gdy kończy się ważność wizy, stają się nielegalnymi imigrantami. Ci, którzy wyjechali, nie wiedzą, czy będą mieli do czego wrócić.
Z jednej pensji żyje kilka rodzin
- Mam nadzieję, że mój pracodawca nie zbankrutuje. Warunkiem dostania wizy jest posiadanie pracy i środków na utrzymanie. Pozostało mi czekać, aż sytuacja się rozwiąże. Mam oszczędności, z których będę w stanie utrzymać siebie i rodzinę jeszcze przez 3 miesiące, jeśli ceny żywności i paliwa nie pójdą mocno w górę – mówi rzeczowo, ale w jej głosie słychać lęk.
Mąż Olgi ma firmę remontową. – Do niedawna działała dobrze, bo na Ukrainie, jak w Polsce, na dobrych fachowców trzeba czekać. Ale ludzie już zaczynają przekładać remonty. Przyszłość jest niepewna. Nowe kafelki muszą poczekać. Jeśli i jego praca przestanie przynosić dochody, będzie z nami bardzo kiepsko – mówi Olga.
Starsza córka Olgi jest na urlopie macierzyńskim. Z tego tytułu wypłacane jest jej ok. 300 zł miesięcznie. Zięć pracował na budowie w Polsce. Wrócił do domu tuż przed zamknięciem granic, bo obawiał się długotrwałej rozłąki z rodziną. – Zawsze wspieraliśmy dzieci. Boję się, że jeśli ta sytuacja potrwa dłużej, "przejemy" wszystkie oszczędności.
Będą kary dla nielegalnych imigrantów?
Cudzoziemców w takiej sytuacji jak Olga czy jej koleżanki, które utknęły w Polsce, jest wielu. Zwłaszcza że dezinformacja na początku wywołała panikę. Gdy polski rząd ogłosił zamknięcie granic, Ukraińcy uznali, że dotyczy to wszystkich. Więc masowo wracali do kraju, nieświadomi, że ruch samochodów osobowych będzie odbywał się w miarę normalnie, choć kontrole będą wzmożone, a kolejki - zdecydowanie dłuższe. Ci, którzy zostali, liczą na przepisy uchwalone 1 kwietnia w ramach tarczy antykryzysowej. Zakładają one przedłużenie ważności wiz i pozwoleń na pracę obcokrajowcom, których dokumenty straciły ważność w czasie pandemii. Sęk w tym, że przedłużenie to nie następuje automatycznie. Trzeba złożyć dokumenty pocztą i czekać. W tym czasie nie można opuścić kraju.
Straż Graniczna deklaruje, że w obecnej sytuacji nie będzie kar dla osób, które przebywają w Polsce, choć nie mają ważnych dokumentów. Ale to tylko deklaracje, za którymi nie idą żadne przepisy. A przecież wiadomo, że gdy kryzys się skończy, rąk do pracy będzie brakowało.
Lato może być trudne
Głośno mówią o tym rolnicy z Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Rolników i Organizacji Rolniczych. Wystosowali list do premiera Mateusza Morawieckiego, w którym proszą o szybką interwencję w sprawie pracowników z Ukrainy, którzy zostali w Polsce, choć kończy im się ważność dokumentów. "Nagły brak pracowników z Ukrainy w związku z zamknięciem jej granic spowoduje załamanie wielu branż w naszej gospodarce i może zagrozić bezpieczeństwu utrzymania łańcucha dostaw żywności", pisze w liście przewodniczący Porozumienia Sławomir Izdebski.
Szacuje się, że w Polsce mieszka i pracuje 1,3 mln Ukraińców. Jeśli nie będą mogli szybko wrócić do Polski, jak Olga, ucierpią na tym wszystkie sektory gospodarki, a co za tym idzie – wszystkie polskie rodziny. Nie tylko te, które polegają na pomocy ukraińskich opiekunek do dzieci i osób starszych, sprzątaczek czy pracowników rolnych.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl