Wakacyjny wampir. Każdy unika go jak ognia
Zanim wybierzemy się na wakacje z nowo poznaną osobą, lepiej sprawdzić, czy nie jest "wakacyjnym wampirem". Ktoś taki może sprawić, że nasz urlop szybko zamieni się w koszmar. Może być to znajomy z pracy lub sympatyczna koleżanka, która dopiero na wyjeździe pokaże swoje "prawdziwe ja".
30.06.2024 15:00
Wakacje to czas relaksu, odpoczynku i radości. Niestety, nawet najlepiej zaplanowany urlop może zostać zrujnowany przez tzw. wakacyjnego wampira. Kto to taki? To na przykład osoba, która oszczędza na wszystkim, wiecznie narzeka, a całą odpowiedzialność za organizację wycieczki zrzuca na innych.
Wakacyjny wampir może być przyjacielem, członkiem rodziny, a nawet współpracownikiem, który dołączył do grupowego wyjazdu. Często na co dzień jest on osobą ciepłą, pomocną i serdeczną. Taką, po której nie spodziewalibyśmy się, że może zepsuć nam cały wyjazd. Na wakacjach ujawnia jednak swoje prawdziwe oblicze i sprawia, że inni nie mogą w pełni cieszyć się urlopem. Jak rozpoznać tę postać i uniknąć koszmaru?
W Rzymie z dusigroszem
- Nigdy więcej - tak swoją ostatnią podróż z grupą znajomych wspomina Anna, 32-letnia pracowniczka w jednej z krakowskich korporacji. Wymarzoną wycieczkę do Rzymu planowała już od miesięcy. Jest singielką, często podróżuje w pojedynkę. Samotne podróże nieco się jej jednak znudziły, więc niezmiernie cieszyła się, gdy w końcu udało jej się znaleźć grupę znajomych, którzy chcieli wybrać się w podróż razem z nią. Były to dwie dawne przyjaciółki z liceum oraz dwóch znajomych poznanych w szkole językowej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W ostatniej chwili do ich grupy postanowił dołączyć Marek – kolega z pracy. Choć na początku wydawał się świetnym towarzyszem, już pierwszego dnia Anna zauważyła, że jest wyjątkowo oszczędny. - Nie był wcale w złej sytuacji finansowej, bo pracujemy w tej samej firmie i wiem, ile mniej więcej zarabia. Po prostu był strasznym skąpcem - mówi Anna w rozmowie z WP Kobieta.
Zamiast wspólnych posiłków w lokalnych restauracjach, wolał kupować najtańsze produkty w supermarkecie. - Dla mnie kwintesencją podróży do Włoch jest wyjście do restauracji z widokiem na miasto i delektowanie się aromatycznym winem. On wymyślił, że pójdziemy na... piknik.
Nie skreśliła jednak pomysłu od razu. - Wyobraziłam sobie, że będziemy delektować się włoskim winem i świeżymi owocami w pięknym parku, np. ogrodach willi Borghese. Szybko zrozumiałam jednak, że chodzi mu o kupienie kilku bułek i wędlin w supermarkecie i zjedzenie ich na ławce, która znajduje się obok.
Oszczędność Marka sprawiła, że cała grupa przyjaciół najadła się przede wszystkim wstydu. - Znalazł piękną restaurację z widokiem na zabytkowy plac. Ze względu na lokalizację ceny były tam dość wysokie. On jednak stwierdził, że pójdzie tam, aby usiąść, nacieszyć się widokiem, zamawiając jedynie kieliszek wina. We Włoszech nie jest to jednak możliwe, a kelnerzy krzywo patrzą na osobę, która idzie do restauracji i nie chce niczego do jedzenia. Czasami nawet odmawiają jej stolika. Tak było w tym wypadku.
Gdy Marek powiedział, że chce jedynie wino, kelner załamał ręce, a następnie wskazał mu napis "restauracja", wymawiając go na głos. - Typowo włoski temperament natrafił na upartego Marka z Polski, który twierdził, że ma prawo zamówić dowolną pozycję z karty i należy mu się stolik. Do teraz pamiętam miny moich koleżanek, gdy musiałam niemal siłą odciągać go na bok i tłumaczyć, że lepiej pójść w inne miejsce. Oczywiście Marek wystawił później cztery negatywne oceny restauracji na Google Maps. Każdą z innego konta - komentuje Anna.
Można się domyślić, że kwestia płacenia w restauracji również rodziła problemy. - We Włoszech dobrym zwyczajem jest zostawić napiwek. W niektórych miejscach już do paragonu naliczane jest "servizio" lub "coperto". Nasz towarzysz podróży nigdy jednak nie chciał zostawić ani grosza więcej. Jak tłumaczył, nie był wystarczająco zadowolony z serwisu. Za każdym razem! Oczywiście nie przeszkadzało mu, że my składaliśmy się na napiwek dla kelnera. Gdy w jednym z lokali za stolik na tarasie doliczano 15-procentowe "coperto", Marek był oburzony. Gdy dostał rachunek, rzucił coś w stylu "10 proc. by nie starczyło?". Żenada - podsumowuje Anna.
Wspomina, że uregulowanie rachunku zawsze było wyjątkowo niezręczne. - Nigdy nie chciał podzielić go na równe części, ale wyliczał, ile dokładnie kosztowały jego dania, nawet jeśli różnica wynosiła 1 euro. Oczywiście nie miał problemu z tym, że ktoś czasem wykazał się gestem i zaproponował, że zapłaci za wszystkich. Nie muszę chyba mówić, że on nie zrobił tego ani razu. Nieraz jednak pytał o "sconto" (wł. rabat). Słowo to chyba opanował już do perfekcji - śmieje się Anna. - Oprócz narzekania na ceny, przeszkadzały mu też tłumy, turyści i pogoda - dodaje.
Koleżanki wystawiły ja dla Hiszpanów
Z kolei Marzena najbardziej nie lubi osób, które chcą jechać "na gotowe". - Nie zrobią nic, a tylko krytykują - tłumaczy. Choć przyznaje, że sama bardzo chętnie zajmuje się organizacją wyjazdów, od swoich współpodróżnych oczekiwałaby choć odrobiny zrozumienia.
- Nie mówię nawet o jakieś wdzięczności, ale chciałabym, żeby sprawnie odpowiadali na pytania na grupowym czacie, jasno deklarowali, co chcą, a czego nie, oraz na bieżąco oddawali mi pieniądze za zarezerwowane loty, noclegi czy atrakcje. Niestety, chyba za dużo wymagam - mówi w rozmowie z WP Kobieta.
Marzena wspomina swój ostatni wyjazd z trzema koleżankami. - Poznałyśmy się przez internet. Jedna z nich wstawiła post o tym, że szuka koleżanek. Zaczęłyśmy umawiać się na kawy, drinki. Wszystko było dobrze do momentu pierwszego wyjazdu - wyznaje.
Dziewczyny obarczyły ją całą organizacją. - To ja musiałam wysyłać propozycje hoteli, szukać tanich lotów... Najgorsze jest jednak to, że gdy już znalazłam ciekawy nocleg, który wszystkim się spodobał i wpłaciłam na niego zaliczkę, jedna z dziewczyn po tygodniu zaczęła go krytykować. Stwierdziła, że w tej cenie mogłybyśmy mieć coś dużo lepszego i domagała się zmiany rezerwacji. Podkreślę, że kilka dni wcześniej nie pisnęła ani słowa - opowiada Marzena.
To nie był jednak jej jedyny problem. Prawdziwy koszmar zaczął się na wyjeździe. - Doleciałyśmy do Malagi. Zaplanowałam nam atrakcje na każdy dzień, na które wszystkie dziewczyny się zgodziły. Na naszej liście była katedra, twierdza Alcazaba, zamek Gibralfaro i wiele innych, wspaniałych atrakcji - kontynuuje.
Ostatecznie musiała jednak zwiedzać je sama. - Moje koleżanki stwierdziły na miejscu, że wolą poznać Hiszpanię "od kuchni', a dokładnie z pomocą hiszpańskich przewodników poznanych przez aplikacje randkowe. W efekcie zamiast Alcazaba był Marco, a zamiast Gibralfaro - Alvaro. Być może okazali się fantastycznymi przewodnikami, ale jednak było mi przykro. Jestem w stałym związku, więc randkowanie nie jest dla mnie i z pewnością, gdybym wcześniej wiedziała, że taki będzie plan, pojechałabym do Hiszpanii na własną rękę - podsumowuje.
Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski
*Imiona zostały zmienione na prośbę bohaterów