Blisko ludziWalczą na froncie. Mówią o rosyjskich żołnierzach: Mordują, torturują i gwałcą

Walczą na froncie. Mówią o rosyjskich żołnierzach: Mordują, torturują i gwałcą

Margarita i Victoria służą w ukraińskiej armii
Margarita i Victoria służą w ukraińskiej armii
Źródło zdjęć: © Instagram | Julia Kochetova
Sara Przepióra
21.06.2022 14:05, aktualizacja: 22.06.2022 19:13

– Zgłosiłam się do wojska w obawie o swoje bezpieczeństwo. Jeśli jesteś cywilem w Ukrainie, możesz szybko umrzeć. Znacznie łatwiej przeżyć, dołączając do armii – tłumaczy w rozmowie z Wirtualną Polską Margarita Rivchachenko. Jest ochotniczką i sanitariuszką w ukraińskim wojsku. Rosyjska agresja na Ukrainę zmotywowała do walki wiele kobiet. Zasilają szeregi armii, gotowe ponieść najwyższą cenę w obronie swojej ojczyzny.

Ukrainki nie zamierzały stać bezczynnie w obliczu zagrożenia ze strony Rosji. Zgłosiły gotowość do walki, a zmieniające się przepisy dotyczące komisji wojskowych ułatwiły im dołączenie do ukraińskiej armii.

- W siłach zbrojnych przybywa kobiet, co jest dziś znaczące dla obronności kraju. W 2014 r. odsetek Ukrainek w siłach zbrojnych wynosił zaledwie 6,5 proc. Dziś w Ukrainie liczba kobiet służących w siłach zbrojnych sięga prawie 22,5 proc. - wyjaśnia Ljubow Humeniuk, główna specjalistka Departamentu Edukacji Wojskowej, Nauki, Polityki Społecznej i Humanitarnej Ministerstwa Obrony.

Ochotniczki zmieniły dynamikę w ukraińskim wojsku. Są zdeterminowane, waleczne i oddane sprawie. Przyczyniają się do istotnych zmian w armii. Udowadniają, że kobiety mogą być świetnymi wojowniczkami. Na froncie walczą także profesjonalne żołnierki i medyczki, które od lat popierają kobiecą mobilizację.

"Trudno mi żyć z tymi wspomnieniami"

Dla Victorii Tkhatch wojna w Ukrainie trwa od ośmiu lat. Zaczęła się w 2014 r. wraz z kijowskim Majdanem, przejęciem Krymu przez Rosjan i walkami zbrojnymi w Donbasie. Tkhatch podkreśla, że później nadszedł czas przygotowań do "wielkiej wojny". Jej zdaniem agresja Rosji na Ukrainę jest oczywistą kontynuacją polityki Kremla. 

Victoria walczyła wcześniej w Donbasie. 23 lutego o 23:45 została przekierowana do Kijowa. Mobilizacja Rosjan na granicy z Ukrainą była dla niej jasnym znakiem, że wieloletni konflikt lada moment eskaluje. - Pamiętam pierwsze strzały i wybuchy rakiet. Już wtedy pracowaliśmy nad oswobodzeniem obwodu kijowskiego, potem czernihowskiego i sumskiego - wspomina w rozmowie z Wirtualną Polską.

Tkhatch jest odpowiedzialna m.in. za system medyczny swojego oddziału. Szkoli sanitariuszy i wolontariuszy oraz pracuje w punktach ewakuacyjnych. Koledzy z wojska są dla niej jak rodzina. Wspierali się podczas działań wojennych w Donbasie i nadal walczą ramię w ramię na froncie. Służba w wojsku to dla niej praca jak każda inna, choć wiąże się z większym ryzykiem. Nie dostrzega w niej jednak heroizmu. - To po prostu praca. Praca, która niesie za sobą obowiązek ochrony terytorium, narodu ukraińskiego i jedności naszego państwa - wyjaśnia.

Intensywne działania na froncie wymagają od niej nieustannej gotowości do działania. Nocami pełni warty. Może pozwolić sobie tylko na kilka krótkich drzemek w ciągu doby, rozkładając śpiwór w wolnym kącie. Czasem zdarza się, że nie zamyka oczu przez kilka dni z rzędu. Przyznaje, że tęskni za odpoczynkiem, czytaniem książki w ogrodzie oraz spotkaniami z przyjaciółmi w swobodnej atmosferze.

Mimo tego uważa się za szczęściarę. Regularnie widuje swojego męża. - Mój ukochany też walczy na froncie. Spotykamy się od czasu do czasu i opiekujemy się wspólnie naszym owczarkiem belgijskim. Te chwile są dla mnie najszczęśliwsze. Lepszych nie mogę sobie wymarzyć. Myślę o nich, gdy tracę ostatki sił i padam ze zmęczenia - wyznaje Victoria.

Rodzina jest dla niej motywacją do dalszej walki o wolność Ukrainy. Chce przetrwać ten trudny czas dla najbliższych i zapewnić im godne życie w kraju, w którym co chwilę nie padają z ust obywateli takie słowa jak terror, zabójstwa, gwałty czy agresor. - Im więcej zdziałamy teraz, tym lepiej będzie się żyło naszym dzieciom. Musimy walczyć dla naszych bliskich - zaznacza. 

W tej kwestii wciąż pozostaje wiele do zrobienia. Będąc na froncie w Buczy, Horуnce i Irpieniu Tkhatch była świadkiem zbrodni, jakich dopuszczali się Rosjanie. - Wojna to brutalna gra, ale jak każda ma swoje zasady. Żołnierze rosyjscy nie trzymają się etyki wojskowej. Najbardziej żal mi najmłodszych ofiar tych brutali. Żadne dziecko nie powinno ginąć podczas akcji wojskowych, a w Ukrainie dzieje się to notorycznie. Dla nich życie moich rodaków nie ma wartości. Mordują, torturują i gwałcą - przyznaje.

Z jej obserwacji wynika, że Rosjanie są głęboko przekonani o misyjności wojny, którą prowadzą w Ukrainie. Słyszała, jak nazywają się wybawcami niosącymi pokój innym narodom. - Skoro mają takie mniemanie o sobie, dlaczego ośmielają się na tak okropne czyny wobec niewinnych osób, niosąc cierpienie fizyczne i psychiczne? Widziałam już ogrom okrucieństwa podczas kampanii w Donbasie. Nie może się równać z tym, czego dopuszczają się obecnie w Ukrainie rosyjscy żołnierze. Trudno mi żyć z tymi wspomnieniami - podsumowuje. 

Wojna zmienia wszystko

Margarita Rivchachenko budzi się z samego rana. Zjada szybko śniadanie, kończy poranną toaletę, ubiera mundur i wybiega na ulicę. W Kijowie jest spokojnie. Jeszcze do niedawna jej każdy dzień zaczynał się od dźwięku syren. Teraz mija zamyślonych mieszkańców, zajętych swoimi sprawami. - Jedyne co przypomina nam o tym, że wojna wciąż trwa, to stacjonujący na ulicach żołnierze. Ukraińcy w stolicy starają się żyć tak, jak przed wojną. Chodzą do pracy i spotykają się popołudniami w barach i restauracjach - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.

Zanim Rosjanie zaatakowali, nie myślała o służbie wojskowej. Była dziennikarką ekonomiczną, aktywistką społeczną i zajmowała się PR-em. Dbała o relacje ukraińskich parlamentarzystów z lokalnymi mediami. - Zgłosiłam się do wojska w obawie o swoje bezpieczeństwo. Jeśli jesteś cywilem w Ukrainie, możesz szybko umrzeć. Znacznie łatwiej przeżyć, dołączając do armii. Chciałam walczyć o wolności dla mojej rodziny i całego narodu - tłumaczy.

W Kijowie mieszka od czterech lat. Jej rodzinnym miastem jest Charków, w którym zostali jej rodzice. - Codziennie bardzo się o nich boję. Prosiłam, żeby wyjechali z kraju, albo przeprowadzili się do mnie, do stolicy. Nie chcą jednak opuszczać domu. Mówią, że tu żyli przed wojną i tu chcą zostać do śmierci - wyznaje ze smutkiem. Bliscy opowiadają jej przez telefon, co dzieje się w Charkowie. Rosjanie wciąż atakują miasto. Margarita otwiera przesłane przez rodziców zdjęcia zniszczonych i spalonych budynków. Z trudem rozpoznaje okolicę, w której się wychowała. 

Do tego strachem napawają ją opowieści o rosyjskiej brutalności. Żołnierze, których opatrywała, opisywali ze szczegółami, w jaki sposób Rosjanie traktują ludność cywilną. Historie o gwałtach i morderstwach z trudem przechodzą jej przez gardło. Wie jednak, że ludzie zamieszkujący tereny okupowane starają się przeżyć piekło, jakie zgotowała im rosyjska armia. To ją motywuje do dalszego działania.

Rivchachenko codziennie udaje się do jednego z punktów medycznych, gdzie jest sanitariuszką. Opatruje rany, zajmuje się dysponowaniem lekami i leczeniem niegroźnych chorób. Po kilku godzinach pracy odwiedza okoliczny szpital. Sprawdza, czy któryś z pacjentów nie potrzebuje opieki pielęgniarskiej. Ma także zmiany na dworcu kolejowym, gdzie pomaga rannym żołnierzom przybywającym do Kijowa. 

- Moja praca przypomina tę, którą wykonują pielęgniarki. Mam też do czynienia z wojenną traumą. Wspieram żołnierzy, którzy walczą za naszą wolność oraz innych medyków. Rozmawiam z nimi, słucham relacji z frontu i pocieszam. Oni za to dzielą się ze mną swoimi obawami i głęboko skrywanymi lękami - opowiada.

Pytam ją, o co Ukraińcy w armii boją się najbardziej. Margarita przyznaje, że wbrew pozorom nie o siebie. Nie chcą zawieść oczekiwań innych ludzi. Obawiają się, że nie zdążą uratować czyjegoś życia i będą czuć się winni. Ostatnie, o czym myślą, to ich własna śmierć.

- Boją się też o swoje rodziny. Głównie o matki i żony, z którymi nie widzą się na co dzień. Większość kobiet wyjechała z kraju. Małżeństwa kontaktują się ze sobą przez telefon lub media społecznościowe. Zdarza się jednak, że mężczyźni są w miejscach, w których nie ma zasięgu. Nie mogą wtedy potwierdzić, że wszystko jest w porządku i nadal żyją. Jedyne, o czym wtedy myślą to strach, jaki muszą przeżywać ich ukochane - dodaje Margarita.

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Źródło artykułu:WP Kobieta