(Współ)uzależnione. "Nie wiedziałam, co oznacza życie z alkoholikiem"
– Współuzależnienie jest zaburzeniem przystosowania się do trudnej sytuacji, jaką jest choroba uzależnieniowa kogoś bliskiego, co oznacza, że niektóre osoby są na nie bardziej narażone niż inne – tłumaczy psychoterapeuta Krzysztof Tylski z Ośrodka Terapii Uzależnień Polana w Warszawie. - Osoba współuzależniona trwa w takim związku, biorąc na siebie często niemożliwą do przeprowadzenia misję uratowania partnera i wyrwania go ze szponów nałogu.
Anioł stróż i komfort picia
Anna, 43-letnia redaktorka z Warszawy mówi, że Bartek pił, odkąd pamięta. – W tym środowisku wszyscy piją, niektórzy mniej, niektórzy więcej – opowiada. – Ale wtedy byliśmy młodzi, nie mieliśmy żadnych zobowiązań oprócz nieskończonych studiów. No i praca, która nas wciągała na całego. Żeby odreagować stres, niemal codziennie po pracy było piwko. Ale większość osób z naszej redakcyjnej paczki w okolicach trzydziestki decydowała się na jakieś kredyty, dzieci, śluby. My zresztą też – dodaje.
Gdy na świat przyszły dzieci Anny i Bartka, ona zaangażowała się w ich wychowywanie, urządzanie nowego mieszkania i pracę zawodową, a on nawyków nie zmienił. – Dalej po pracy chodził na piwo. Zawsze się znalazł jakiś samotny kolega lub koleżanka, którą właśnie zostawił facet i chciała utopić smutki w kuflu lub kieliszku – wspomina Anna. – Byłam wściekła, że pije i nie wraca do domu, więc nie miałam żadnych zahamowań, żeby mu o tym mówić.
Anna przyznaje, że wielokrotnie wyręczała Bartka w różnych sprawach zawodowych, które zawalał. Redagowała teksty jego dziennikarzy, choć pracowała w zupełnie innej redakcji, załatwiała za niego różne sprawy urzędowe, bo on nie był w stanie, wielokrotnie chroniła go przed zwolnieniem z pracy, załatwiając lewe zwolnienia lekarskie. – Miałam poczucie, że beze mnie on zginie. Traktowałam go jak moje trzecie dziecko – opowiada kobieta. – Nie umiałam przestać, bo bałam się, że beze mnie on zatraci się w tym piciu zupełnie i zginie.
Krzysztof Tylski mówi, że jednym z najbardziej destrukcyjnych zachowań charakterystycznych dla osób współuzależnionych jest nadmierna kontrola chorego partnera lub partnerki. – Dla alkoholika lub narkomana to sytuacja niemal idealna, że ktoś się nim zajmuje, likwiduje skutki jego nałogu, dzięki czemu nie ponosi on konsekwencji swoich czynów. Tymczasem oboje w tej zależności i uzależnieniu pogrążają się coraz bardziej – uważa specjalista.
"Czułam się potrzebna"
39-letniej Karolinie najtrudniej było uwierzyć, że ten kulturalny, spokojny i niezwykle mądry oraz wrażliwy naukowiec ma w sobie tyle agresji, potrafi być chamski i obcesowy. Była w nim już zakochana na zabój, gdy jego koleżanka przestrzegała ją, by lepiej się z nim nie wiązała, bo Andrzej ma problem z alkoholem. Nie posłuchała wtedy znajomej, bo oczami wyobraźni widziała ich razem w mokotowskiej przedwojennej willi, zakochanych i szczęśliwych.
Zobacz też: "Nie ma mojej zgody na to, aby syn umarł". Podczas zbiórki ktoś ukradł puszkę z pieniędzmi dla chłopczyka
- Poznaliśmy się na kongresie medycznym w Londynie – opowiada Karolina, farmaceutka pracująca w dużym koncernie produkującym leki. – On był prelegentem, gwiazdą, znacznie starszy ode mnie, po dwóch rozwodach, ojciec dwójki dorosłych dzieci. Potem okazało się, że ma jeszcze jedno dziecko, 11-letniego chłopca, ale jego matka wyjechała do Australii i uniemożliwia synowi kontakty z ojcem.
Karolina wspomina, że o ile imprezy i rauty uwielbiała, to tego, co się działo następnego dnia, nie znosiła. – Andrzej był zazwyczaj w strasznym stanie, bardzo źle się czuł i w związku z tym wyżywał się na mnie. Nasze życie to były nieustanne bankiety – opowiada kobieta.
– Bardzo to przeżywałam, więc od razu przechodziłam w tryb ratowania ukochanego. Gotowałam mu rosół, wzywałam znajomego ratownika medycznego, który podawał Andrzejowi kroplówki, by ten stanął na nogi, jechałam po jego portfel, zgubiony telefon, blokowałam karty, bo zawsze coś z osobistych rzeczy gubił. W pewnym momencie przestałam na tych wspólnych imprezach pić. Czułam się potrzebna – dodaje.
"On się zmieni, nie jest zły…"
Tym, co trzyma żony przy alkoholikach i każe trwać w toksycznych relacjach, jest wiara w to, że ten mężczyzna się zmieni. - Gdy on po kilkunastodniowym ciągu alkoholowym wraca do domu jak syn marnotrawny, kupuje kwiatek, przeprasza, to ona jest w siódmym niebie – tłumaczy Tylski. – Wystarczy, że on na jakiś czas przestaje pić i mami ją poprawą. Już nic więcej nie musi robić. Dla niej to jest niebywała nagroda za wysiłek, za kontrolowanie, za maskowanie jego picia – zauważa.
Tak też było w przypadku Karoliny. – Miałam wrażenie, że on beze mnie zginie – opowiada farmaceutka. – Żyłam jego życiem i swoje podporządkowałam jego potrzebom. W końcu byłam tak zmęczona, że Andrzej sam zaczął chodzić na imprezy, a ja czekałam na niego przygotowana do misji ratunkowej. Ale z nim było coraz gorzej. Stawał się po alkoholu coraz bardziej chamski, agresywny słownie. W końcu mnie uderzył. Pięścią w twarz. Ten kulturalny naukowiec z nienagannymi manierami. Byłam w szoku – wyznaje.
Zamiast wezwać policję, schowała się wtedy w łazience i poczekała, aż on zaśnie. Gdy rano zobaczył ją z siniakiem na policzku, płakał i przepraszał. – Zabrał mnie wtedy na Malediwy. Oczywiście pił tam, ale pod moja kontrolą. Byłam bardzo szczęśliwa. Jednak na krótko, bo miesiąc po powrocie znowu wpadł w ciąg alkoholowy. I tak w kółko – mówi kobieta.
Jak twierdzi Krzystof Tylski, bycie osobą współuzależnioną często oznacza rezygnację z własnego życia. – Ponieważ zajmowanie się chorym bliskim bardzo absorbuje, zarówno czasowo, jak i emocjonalnie, w życiu osoby współuzależnionej nie ma miejsca na jej sprawy, na jej problemy, radości i smutki – przekonuje Tylski i podkreśla, że małżonkowie osób cierpiących z powodu nałogów często są narażeni na bardzo trudne i niemal ekstremalne przeżycia.
– Żony alkoholików często są ofiarami ich agresji słownej i fizycznej, wstydzą się za mężów, którzy pijani i zasikani śpią pod klatką, zamartwiają się o ich życie i zdrowie, gdy ci nie wracają po kilka dni do domu. Martwią się także o wspólny dobytek, który narkoman wykrada z domu i sprzedaje. Jednak trwają w tym związku, bo ciągle łudzą się, że on w końcu przestanie ćpać lub pić… Dopiero gdy stanie się coś, co w ich ocenie jest doświadczeniem skrajnym, granicznym, może przyjść refleksja, że dłużej tak się nie da – wyjaśnia ekspert.
Dlaczego ja?
I Anna, i Karolina przez lata trwania w toksycznych związkach nie zdawały sobie sprawy ze swojego współuzależnienia. – Moi rodzice nie pili, nie wiedziałam, co oznacza życie z alkoholikiem – przekonuje Anna. – Jestem w trakcie terapii i mam nadzieję, że się dowiem, co spowodowało, że nie umiałam się uchronić przed życiem w toksycznym związku i nie zapaliła mi się od razu czerwona żarówka. Dlaczego ja?
Jak twierdzi Tylski, predyspozycje do popadania we współuzależnienie są m.in. wynikiem wychowania i zasad, które wynosi się z domu. – Osoby współuzależnione to często takie, które doświadczyły ze strony rodziców lub opiekunów nadopiekuńczości i ten sam wzorzec powielają w swoim dorosłym życiu. Oczywiście nie ma nic złego w byciu opiekuńczym, ale jeśli ta troska i dbanie o drugiego człowieka są nadmiarowe, to przynoszą zdecydowanie więcej szkody niż pożytku. I to nie tylko jemu, ale także wszystkim innym członkom rodziny z osobą dającą opiekę na czele – mówi psychoterapeuta.
#Wszechmocne. Spełnione i niezależne. Nowa akcja WP Kobieta
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl