(Współ)uzależnione. "Nie wiedziałam, co oznacza życie z alkoholikiem"
Ich życie to wieczna huśtawka emocjonalna, od euforii po czarną rozpacz. Karolina wielokrotnie doświadczyła przemocy od partnera. Po wszystkim próbował jej wynagrodzić swoje zachowanie, raz zabrał ją na Malediwy. Choć najczęściej nie zdają sobie z tego sprawy, w ich życiu kluczową rolę odgrywają takie same mechanizmy jak w życiu ich uzależnionych partnerów.
02.04.2021 10:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
– Współuzależnienie jest zaburzeniem przystosowania się do trudnej sytuacji, jaką jest choroba uzależnieniowa kogoś bliskiego, co oznacza, że niektóre osoby są na nie bardziej narażone niż inne – tłumaczy psychoterapeuta Krzysztof Tylski z Ośrodka Terapii Uzależnień Polana w Warszawie. - Osoba współuzależniona trwa w takim związku, biorąc na siebie często niemożliwą do przeprowadzenia misję uratowania partnera i wyrwania go ze szponów nałogu.
Anioł stróż i komfort picia
Anna, 43-letnia redaktorka z Warszawy mówi, że Bartek pił, odkąd pamięta. – W tym środowisku wszyscy piją, niektórzy mniej, niektórzy więcej – opowiada. – Ale wtedy byliśmy młodzi, nie mieliśmy żadnych zobowiązań oprócz nieskończonych studiów. No i praca, która nas wciągała na całego. Żeby odreagować stres, niemal codziennie po pracy było piwko. Ale większość osób z naszej redakcyjnej paczki w okolicach trzydziestki decydowała się na jakieś kredyty, dzieci, śluby. My zresztą też – dodaje.
Gdy na świat przyszły dzieci Anny i Bartka, ona zaangażowała się w ich wychowywanie, urządzanie nowego mieszkania i pracę zawodową, a on nawyków nie zmienił. – Dalej po pracy chodził na piwo. Zawsze się znalazł jakiś samotny kolega lub koleżanka, którą właśnie zostawił facet i chciała utopić smutki w kuflu lub kieliszku – wspomina Anna. – Byłam wściekła, że pije i nie wraca do domu, więc nie miałam żadnych zahamowań, żeby mu o tym mówić.
Anna przyznaje, że wielokrotnie wyręczała Bartka w różnych sprawach zawodowych, które zawalał. Redagowała teksty jego dziennikarzy, choć pracowała w zupełnie innej redakcji, załatwiała za niego różne sprawy urzędowe, bo on nie był w stanie, wielokrotnie chroniła go przed zwolnieniem z pracy, załatwiając lewe zwolnienia lekarskie. – Miałam poczucie, że beze mnie on zginie. Traktowałam go jak moje trzecie dziecko – opowiada kobieta. – Nie umiałam przestać, bo bałam się, że beze mnie on zatraci się w tym piciu zupełnie i zginie.
Krzysztof Tylski mówi, że jednym z najbardziej destrukcyjnych zachowań charakterystycznych dla osób współuzależnionych jest nadmierna kontrola chorego partnera lub partnerki. – Dla alkoholika lub narkomana to sytuacja niemal idealna, że ktoś się nim zajmuje, likwiduje skutki jego nałogu, dzięki czemu nie ponosi on konsekwencji swoich czynów. Tymczasem oboje w tej zależności i uzależnieniu pogrążają się coraz bardziej – uważa specjalista.
"Czułam się potrzebna"
39-letniej Karolinie najtrudniej było uwierzyć, że ten kulturalny, spokojny i niezwykle mądry oraz wrażliwy naukowiec ma w sobie tyle agresji, potrafi być chamski i obcesowy. Była w nim już zakochana na zabój, gdy jego koleżanka przestrzegała ją, by lepiej się z nim nie wiązała, bo Andrzej ma problem z alkoholem. Nie posłuchała wtedy znajomej, bo oczami wyobraźni widziała ich razem w mokotowskiej przedwojennej willi, zakochanych i szczęśliwych.
- Poznaliśmy się na kongresie medycznym w Londynie – opowiada Karolina, farmaceutka pracująca w dużym koncernie produkującym leki. – On był prelegentem, gwiazdą, znacznie starszy ode mnie, po dwóch rozwodach, ojciec dwójki dorosłych dzieci. Potem okazało się, że ma jeszcze jedno dziecko, 11-letniego chłopca, ale jego matka wyjechała do Australii i uniemożliwia synowi kontakty z ojcem.
Karolina wspomina, że o ile imprezy i rauty uwielbiała, to tego, co się działo następnego dnia, nie znosiła. – Andrzej był zazwyczaj w strasznym stanie, bardzo źle się czuł i w związku z tym wyżywał się na mnie. Nasze życie to były nieustanne bankiety – opowiada kobieta.
– Bardzo to przeżywałam, więc od razu przechodziłam w tryb ratowania ukochanego. Gotowałam mu rosół, wzywałam znajomego ratownika medycznego, który podawał Andrzejowi kroplówki, by ten stanął na nogi, jechałam po jego portfel, zgubiony telefon, blokowałam karty, bo zawsze coś z osobistych rzeczy gubił. W pewnym momencie przestałam na tych wspólnych imprezach pić. Czułam się potrzebna – dodaje.
"On się zmieni, nie jest zły…"
Tym, co trzyma żony przy alkoholikach i każe trwać w toksycznych relacjach, jest wiara w to, że ten mężczyzna się zmieni. - Gdy on po kilkunastodniowym ciągu alkoholowym wraca do domu jak syn marnotrawny, kupuje kwiatek, przeprasza, to ona jest w siódmym niebie – tłumaczy Tylski. – Wystarczy, że on na jakiś czas przestaje pić i mami ją poprawą. Już nic więcej nie musi robić. Dla niej to jest niebywała nagroda za wysiłek, za kontrolowanie, za maskowanie jego picia – zauważa.
Tak też było w przypadku Karoliny. – Miałam wrażenie, że on beze mnie zginie – opowiada farmaceutka. – Żyłam jego życiem i swoje podporządkowałam jego potrzebom. W końcu byłam tak zmęczona, że Andrzej sam zaczął chodzić na imprezy, a ja czekałam na niego przygotowana do misji ratunkowej. Ale z nim było coraz gorzej. Stawał się po alkoholu coraz bardziej chamski, agresywny słownie. W końcu mnie uderzył. Pięścią w twarz. Ten kulturalny naukowiec z nienagannymi manierami. Byłam w szoku – wyznaje.
Zamiast wezwać policję, schowała się wtedy w łazience i poczekała, aż on zaśnie. Gdy rano zobaczył ją z siniakiem na policzku, płakał i przepraszał. – Zabrał mnie wtedy na Malediwy. Oczywiście pił tam, ale pod moja kontrolą. Byłam bardzo szczęśliwa. Jednak na krótko, bo miesiąc po powrocie znowu wpadł w ciąg alkoholowy. I tak w kółko – mówi kobieta.
Jak twierdzi Krzystof Tylski, bycie osobą współuzależnioną często oznacza rezygnację z własnego życia. – Ponieważ zajmowanie się chorym bliskim bardzo absorbuje, zarówno czasowo, jak i emocjonalnie, w życiu osoby współuzależnionej nie ma miejsca na jej sprawy, na jej problemy, radości i smutki – przekonuje Tylski i podkreśla, że małżonkowie osób cierpiących z powodu nałogów często są narażeni na bardzo trudne i niemal ekstremalne przeżycia.
– Żony alkoholików często są ofiarami ich agresji słownej i fizycznej, wstydzą się za mężów, którzy pijani i zasikani śpią pod klatką, zamartwiają się o ich życie i zdrowie, gdy ci nie wracają po kilka dni do domu. Martwią się także o wspólny dobytek, który narkoman wykrada z domu i sprzedaje. Jednak trwają w tym związku, bo ciągle łudzą się, że on w końcu przestanie ćpać lub pić… Dopiero gdy stanie się coś, co w ich ocenie jest doświadczeniem skrajnym, granicznym, może przyjść refleksja, że dłużej tak się nie da – wyjaśnia ekspert.
Dlaczego ja?
I Anna, i Karolina przez lata trwania w toksycznych związkach nie zdawały sobie sprawy ze swojego współuzależnienia. – Moi rodzice nie pili, nie wiedziałam, co oznacza życie z alkoholikiem – przekonuje Anna. – Jestem w trakcie terapii i mam nadzieję, że się dowiem, co spowodowało, że nie umiałam się uchronić przed życiem w toksycznym związku i nie zapaliła mi się od razu czerwona żarówka. Dlaczego ja?
Jak twierdzi Tylski, predyspozycje do popadania we współuzależnienie są m.in. wynikiem wychowania i zasad, które wynosi się z domu. – Osoby współuzależnione to często takie, które doświadczyły ze strony rodziców lub opiekunów nadopiekuńczości i ten sam wzorzec powielają w swoim dorosłym życiu. Oczywiście nie ma nic złego w byciu opiekuńczym, ale jeśli ta troska i dbanie o drugiego człowieka są nadmiarowe, to przynoszą zdecydowanie więcej szkody niż pożytku. I to nie tylko jemu, ale także wszystkim innym członkom rodziny z osobą dającą opiekę na czele – mówi psychoterapeuta.