GwiazdyAgnieszki Dygant zwierzenia niekontrolowane

Agnieszki Dygant zwierzenia niekontrolowane

Agnieszki Dygant zwierzenia niekontrolowane
Źródło zdjęć: © Wojtek Wojtczak
02.04.2008 12:18, aktualizacja: 03.04.2008 11:29

Nie wpada w panikę z by­le po­wo­du, twardo stąpa po ziemi i nie lubi szastać pieniędzmi. Agniesz­ka Dy­gant, zdo­byw­czy­ni Te­le­ka­me­ry, wie, że suk­ces nie trwa wiecz­nie, ale war­to o niego walczyć.

"Wszyscy widzą jak coś zbroję"

Nie wpada w panikę z by­le po­wo­du, twardo stąpa po ziemi i nie lubi szastać pieniędzmi. Agniesz­ka Dy­gant, zdo­byw­czy­ni Te­le­ka­me­ry, wie, że suk­ces nie trwa wiecz­nie, ale war­to o niego walczyć.

SUKCES: Zdo­by­ła pa­ni po raz dru­gi Te­le­ka­me­rę. Jak się pa­ni czu­je w ro­li ulu­bio­nej ak­tor­ki pol­skich wi­dzów?

Agniesz­ka Dy­gant: Za­bój­czo. Bar­dzo się cie­szę. To do­da­je skrzy­deł. W mo­im śro­do­wi­sku o ta­kich mo­men­tach mó­wi­my, że do­sta­ło się tzw. lam­pę. Czy­li, że jest faj­nie.

Błysz­cza­ła pa­ni na ban­kie­cie i nie mo­gła się od­go­nić od ka­mer i dzienni­ka­rzy…

Udzie­li­łam na­wet kil­ku wy­wia­dów, w tym je­den do te­le­wi­zji wę­gier­skiej…

Wę­gier­skiej?

Też na po­cząt­ku my­śla­łam, że ktoś mnie wkrę­­ca. Więc na pierw­sze pytanie od­po­wie­dzia­łam, pa­ro­diu­jąc ję­zyk wę­gier­ski. Coś w stylu: „edziosz, fre­dziosz, nemp­se­re­tem”. Do­pie­ro po mi­nie dziennikarki zo­rien­to­wa­łam się, że au­ten­tycz­nie jest Wę­gier­ką. Na szczę­ście mia­ła po­czu­cie hu­mo­ru.

A co z ho­no­ro­wym miej­scem dla sta­tu­et­ki?

Stoi na lo­dów­ce. Ale bar­dzo po­waż­nie my­ślę o prze­nie­sie­niu jej na central­ne miej­sce ko­ło te­le­wi­zo­ra.

Ta­ka na­gro­da zo­bo­wią­zu­je?

Bo ja wiem. Ja w ogó­le nie lu­bię czuć się zo­bo­wią­za­na, bo zobowiązania nie są twór­cze. Nie chcia­ła­bym pra­co­wać pod pre­sją oczeki­wań pu­blicz­no­ści.

Ale to wła­śnie pu­blicz­ność przy­zna­ła pa­ni tę na­gro­dę.

To praw­da i zda­ję so­bie spra­wę, że te­raz wię­cej osób bę­dzie zwra­ca­ło na mnie uwa­gę. A co za tym idzie, oce­nia­ło i to nie za­wsze po­zy­tyw­nie. No, ale cóż… I tak do­brze, że nie do­sta­łam No­bla. (śmiech)

Jak zno­si pa­ni kry­ty­kę?

Nie cier­pię jej. Zde­cy­do­wa­nie wo­lę po­chwa­ły. Na­wet nie­szcze­re. (śmiech) Wy­ko­ny­wa­nie mo­je­go za­wo­du zmu­sza mnie do pew­ne­go ro­dza­ju eks­hi­bi­cjo­ni­zmu. Cza­sa­mi na­praw­dę trze­ba się prze­ła­mać i mocno „otworzyć”, że­by coś za­grać. Je­śli w ta­kim mo­men­cie zo­sta­je się skry­ty­ko­wa­nym, jest to bo­le­sne i trud­ne do przy­ję­cia. Mi­mo że sta­ram się pod­cho­dzić do kry­ty­ki za­wo­do­wo, to jed­nak za każ­dym ra­zem mnie to po­ru­sza.

Ob­na­ża?

Wie­le ra­zy mia­łam ta­ką sy­tu­ację, że for­so­wa­łam w pra­cy mój po­mysł, bo wy­da­wał mi się świet­ny. Ale nie spodo­bał się re­ży­se­ro­wi czy ko­le­dze, z któ­rym gra­łam, i zo­stał od­rzu­co­ny. Czu­łam się wte­dy głu­pio. Jak­bym się ośmie­szy­ła i zro­bi­ła z sie­bie idiot­kę. Ale z dru­giej stro­ny, na tym po­le­ga w mo­im od­czu­ciu ten za­wód. Że­by być od­waż­nym, cią­gle przekra­czać ja­kiś gra­ni­ce w so­bie, cza­sem kosz­tem śmiesz­no­ści. Ca­łe szczę­ście, że nie ma ple­bi­scy­tów na naj­bar­dziej skom­pro­mi­to­wa­ne­go akto­ra!

Pa­ni ży­cie od cza­su „Nia­ni” się zmie­ni­ło?

Stra­ci­łam pry­wat­ność. Jak coś zbro­ję, to bar­dziej się to rzu­ca w oczy. Na przy­kład, je­śli prze­bie­gnę przez uli­cę na czer­wo­nym świetle, bo­ję się, że ktoś so­bie po­my­śli: „Ni­by ta­ka ak­tor­ka z telewizji, a pro­szę, prze­bie­ga so­bie na czer­wo­nym świe­tle nielegalnie?”. Z drugiej stro­ny, nie mo­gę być za­kład­ni­kiem sy­tu­acji, w któ­rej się zna­la­złam. Nie je­stem ide­al­na i mam do te­go pra­wo jak każ­dy czło­wiek.

Za­czę­ła się pa­ni kon­tro­lo­wać?

Tro­chę tak. Cza­sem, jak coś ku­pu­ję w skle­pie i za dłu­go za­sta­na­wiam się nad wy­bo­rem ar­ty­ku­łu, a zo­rien­tu­ję się, że ktoś na mnie pa­trzy, to się spi­nam. Mam wra­że­nie, że ten ktoś oce­nia mo­je nie­zde­cy­do­wa­nie. Gdy­bym by­ła ano­ni­mo­wa, ni­ko­go by nie ob­cho­dzi­ło to, ile mi­nut wybieram chleb.

A czy do­strze­ga pa­ni do­bre stro­ny by­cia oso­bą pu­blicz­ną?

Lu­bią mnie pa­nie urzęd­nicz­ki. I po­li­cjan­ci, mi­mo że cza­sem prze­bie­gam na czer­wo­nym.

Ma pa­ni przy­ja­ciół?

Mam. To są w więk­szo­ści przy­jaź­nie sprzed lat. Ale kum­plu­ję się też z ludź­mi, któ­rych po­zna­łam w pra­cy. Łą­czą nas po­dob­ne spo­strze­że­nia zawo­do­we, za­in­te­re­so­wa­nia. Mó­wi się, że te­go ro­dza­ju re­la­cje są płytkie i koń­czą się ra­zem ze wspól­nie re­ali­zo­wa­nym pro­jek­tem. Zobaczy­my.

A tak zwa­na wo­da so­do­wa już ude­rzy­ła pa­ni do gło­wy?

Mo­im zda­niem nie, ale cho­le­ra wie… Naj­le­piej za­py­tać o to lu­dzi, z któ­ry­mi prze­by­wam. Zresz­tą z tą „wo­dą so­do­wą” to bar­dzo względ­na sprawa. Mo­im zda­niem oso­by pu­blicz­ne prę­dzej czy póź­niej by­wa­ją zmuszo­ne do wy­zna­cze­nia pew­nych gra­nic, że­by chro­nić swo­ją prywatność. Uczą się aser­tyw­no­ści. Nie ma pro­ble­mu, kie­dy ktoś cię pro­si na uli­cy o au­to­graf. Kie­dy to są dwie oso­by, też nie ma spra­wy. Go­rzej, kie­dy się spie­szysz al­bo po pro­­stu jest ci smut­no i le­cą ci łzy, a o au­to­graf pro­si cię pięt­na­ście osób, z cze­go dzie­sięć chce sobie zro­bić z to­bą zdję­cie. Wła­śnie w ta­kich mo­­men­­tach uczysz się odma­wiać, że­by się ochro­­nić. No więc od­ma­wiasz, ze świa­do­mo­ścią, że te oso­by po­czu­ją się ura­żo­ne i nie bę­dą cię lu­bić. A więk­szość z nich po­my­śli, że ci od­bi­ło.

Nie de­ner­wu­ją pa­nią pa­pa­raz­zi, któ­rzy nie­ustan­nie śle­dzą pa­nią i próbu­ją przy­ła­pać na no­wych ro­man­sach?

Pa­mię­tam, że trzy la­ta te­mu, gdy usły­sza­łam, że ko­le­żan­ce ak­tor­ce papa­raz­zi grze­bią w ku­b­le na śmie­ci, a ona się tym przej­mu­je, zastanawia­łam się, w czym spra­wa. Bez prze­sa­dy, są więk­sze pro­ble­my niż ob­cy fa­cet nur­ku­ją­cy w two­im kon­te­ne­rze na śmie­ci. Dziś już wiem, w czym rzecz. Po pro­stu nie chcesz się czuć osa­czo­na. Nie chcesz nurka bu­szu­ją­ce­go w two­ich obier­kach od ziem­nia­ków. Chcesz mieć swo­je pry­wat­ne śmie­ci. Swo­je pry­wat­ne wa­ka­cje. Ro­dzi­nę i tak da­lej…

Pusz­cza­ją pa­ni cza­sem ner­wy w pra­cy?

Zda­rzy­ło się kil­ka ra­zy. Mam po­czu­cie du­żej od­po­wie­dzial­no­ści za mo­ją ro­lę w „Nia­ni”. A po­nie­waż gram w pra­wie każ­dej sce­nie, to ta odpowiedzial­ność roz­cią­ga się na ca­ły se­rial. Pra­cu­je­my w du­żym tempie. Jest du­żo tek­stu, ale za­zwy­czaj mam opar­cie w oso­bach, z który­mi pra­cu­ję. Zna­my się już dość do­brze i wy­czu­wa­my wza­jem­ne napięcia. W new­ral­gicz­nych mo­men­tach scho­dzi­my so­bie z dro­gi. I zno­wu jest do­brze, ale sta­ram się kon­tro­lo­wać. Nie wy­ko­rzy­sty­wać swo­jej pozy­cji, że­by nie po­czuć się za do­brze. W chwi­lach suk­ce­su czło­wiek za­czy­na być ad­o­ro­wa­ny przez in­nych i bar­dzo ła­two się do te­go przyzwycza­ja. Au­to­ma­tycz­nie po­więk­sza się mar­gi­nes to­le­ran­cji dla same­go sie­bie, a to jest śli­skie, tym bar­dziej że, jak wie­my, prosperi­ty nie trwa wiecz­nie.

Kry­ty­cy chwa­lą pa­ni kre­ację w se­ria­lu, ale twier­dzą, że na ro­lę życia trze­ba jesz­cze po­cze­kać. Nie boi się pa­ni, że wi­ze­ru­nek szczwanej nia­ni przy­lgnie na za­wsze?

Za­wsze lep­sza szczwa­na nia­nia niż ja­kaś me­le­pe­ta. (śmiech) Nie wiem, za­sta­na­wiam się nad tym cza­sa­mi, ale ja­koś nie wpa­dam w hi­ste­rię. Poza tym moż­na się tak ca­łe ży­cie za­sta­na­wiać, czy war­to wyjść z domu, czy mo­że le­piej zo­stać, bo za­cznie pa­dać deszcz. Ja po pro­stu wy­cho­dzę z do­mu i nie kom­bi­nu­ję. Naj­wy­żej zmok­nę. Mam ja­kieś pla­ny wobec sie­bie, ale w za­wo­do­wych wy­bo­rach kie­ru­ję się in­tu­icją. Nie chcę o tym za du­żo roz­my­ślać, bo jesz­cze prze­kom­bi­nu­ję.

Zro­bi­ła pa­ni osza­ła­mia­ją­cą ka­rie­rę w sty­lu, któ­ry ro­bi wra­że­nie. Nie my­śli pa­ni o sta­bi­li­za­cji?

Ale ja się czu­ję usta­bi­li­zo­wa­na! Nie wy­da­je mi się, że­by mo­je ży­cie by­ło nie­sta­bil­ne. Je­śli mam ja­kieś wąt­pli­wo­ści, to ra­czej w kwe­stii, na ile mój za­wód jest po­ży­tecz­ny.

Ja­kie wnio­ski?

No cóż, z le­ka­rzem nie wy­gram i chy­ba trze­ba się z tym po­go­dzić.

Jak wsta­je pa­ni z łóż­ka i pa­trzy w lu­stro, to wi­dzi za­do­wo­lo­ną z siebie ko­bie­tę?

Ra­czej tak.

Moc­ne pa­ni stro­ny to…

Ra­cjo­nal­ne po­dej­ście do ży­cia. Nie pa­ni­ku­ję, kie­dy pojawia­ją się pro­ble­my. Nie tra­cę gło­wy, tyl­ko pró­bu­ję szu­kać rozwiązań.

A w ży­ciu za­wo­do­wym?

Chy­ba spon­ta­nicz­ność. Po­tra­fię się do cze­goś za­pa­lić i dać z sie­bie du­żo ener­gii.

Sła­be stro­ny?

Po­tra­fię, nie­ste­ty, prze­pie­przyć czas na ma­ło istot­ne rze­czy. Wner­wia mnie to. I mó­wiąc o stra­co­nym cza­sie, nie mam na my­śli go­dzin spędzanych z przy­ja­ciół­mi przy wi­nie. De­ner­wu­je mnie mo­ja nad­mier­na kon­cen­tra­cja na utrzy­my­wa­niu po­rząd­ku. Wciąż coś czysz­czę, przestawiam i ukła­dam, i ter­ro­ry­zu­ję tym bli­skich. Wiem, że po­win­nam mieć w tych spra­wach wię­cej lu­zu, bo prze­cież przez ca­łe ży­cie będzie coś do wy­pra­nia, wy­pra­so­wa­nia i nie da się te­go zro­bić na zapas. W ra­mach au­to­te­ra­pii osta­tnio znów za­czę­łam się uczyć ję­zy­ka an­giel­skie­go.

Rzad­ko po­ja­wia się pa­ni w pro­gra­mach te­le­wi­zyj­nych. Dla­cze­go nie zgodzi­ła się pa­ni wy­stą­pić w „Tań­cu z gwiaz­da­mi”?

Bo nie lu­bię prze­gry­wać, a nie­zbyt do­brze tań­czę. (śmiech) Po­za tym wo­lę scho­wać się za ja­kąś ro­lą, a w pro­gra­mach te­le­wi­zyj­nych trze­ba być so­bą. Mia­ła­bym po­czu­cie, że nic mnie nie chro­ni.

By­cie so­bą jest nie­przy­jem­ne?

Przy­jem­ne, pod wa­run­kiem że jest się u sie­bie w do­mu bez ka­mer, ju­ry i pu­blicz­no­ści. W stu­diu nie umiem się za­cho­wy­wać na­tu­ral­nie. A przynaj­mniej nie na ty­le, że­by sa­mej sie­bie nie wner­wiać.

Jest pa­ni oso­bą wsty­dli­wą?

Nie­spe­cjal­nie.

Ro­ze­bra­ła­by się pa­ni w fil­mie?

Cho­dzi pa­ni o „gó­rę” czy o „dół”? (śmiech)

O jed­no i dru­gie

Pew­nie nie by­ło­by mi ła­two. Zresz­tą nie wi­dzia­łam zbyt wie­lu sztuk tetral­nych i fil­mów, w któ­rych na­gość ak­to­ra wy­da­wa­ła mi się konieczna. Na ogół jest to za­bieg ko­mer­cyj­ny, a ta­kim ar­gu­men­tem reżyser ra­czej mnie nie prze­ko­na. Tym bar­dziej że w fil­mie moż­na użyć róż­nych spo­so­bów na wy­ra­że­nie na­go­ści bez na­go­ści. Nie za­wsze jest potrzeb­na do­słow­ność. Jest ta­ka sce­na w fil­mie Ri­dleya Scot­ta pt. „Ob­cy 1”, gdzie głów­na bo­ha­ter­ka po cięż­kiej wal­ce z po­two­rem, któ­­ry wcze­śniej po­żarł wszyst­kich jej ko­le­gów z za­ło­gi, roz­bie­ra się i zosta­je w sa­mym T-shir­cie i opa­da­ją­cych gat­kach. Bar­dziej sek­sow­ne oka­zu­ją się te ga­cie zsu­nię­te do po­ło­wy tył­ka niż cał­kiem go­ła pu­pa, choć­by naj­pięk­niej­sza. To naj­­lep­sza sce­na te­go fil­mu! (śmiech)

W ran­kin­gach pra­so­wych ucho­dzi pa­ni za naj­droż­szą pol­ską gwiaz­dę. Ma pa­ni jed­ną z wyż­szych sta­wek wy­ne­go­cjo­wa­ną za udział w re­kla­mie. Cieka­we, co pa­ni ro­bi z ta­ką fu­rą pie­nię­dzy?

Z ty­mi za­rob­ka­mi to tro­chę prze­sa­da. Ak­tor nie za­ra­bia re­gu­lar­nie. Są la­ta chu­de i tłust­sze. Prze­cież ca­łe ży­cie nie bę­dę na to­pie. Nie mam złu­dzeń, że to się pew­ne­go pięk­ne­go dnia skoń­czy. Więc za­rob­ki w mo­im wy­pad­ku tak na­praw­dę roz­kła­da­ją się na la­ta.

Oszczę­dza pa­ni?

Nie je­stem zbyt roz­rzut­na. Nie mam ta­kie­go lu­zu, że jak te­raz za­ra­biam wię­cej, to mo­gę sza­stać pie­niędz­mi. Mam do nich po­waż­ny sto­su­nek i sta­ram się też oszczę­dzać.

Nie uwie­rzę, że idzie pa­ni do skle­pu i za­miast sza­ło­wej bluz­ki kupu­je czaj­nik elek­trycz­ny, bo sta­ry się ze­psuł!

No do­bra, ole­wam czaj­nik i ku­pu­ję so­bie tę cho­ler­ną bluz­kę. Ale i tak za­wsze wte­dy my­ślę, że to skan­dal, że­by ona ty­le kosz­to­wa­ła.

Czy­li lu­bi pa­ni shop­ping?

Tak. Mam kil­ka ulu­bio­nych skle­pów w War­sza­wie, gdzie za­przy­jaź­nio­ne pa­nie eks­pe­dient­ki wie­dzą, w czym jest mi do­brze, i cza­sa­mi od­kła­da­ją ja­kieś fa­ta­łasz­ki.

Ko­rzy­sta pa­ni z po­rad sty­li­stów?

Tyl­ko przed ofi­cjal­ny­mi wy­stą­pie­nia­mi. Nie go­nię szcze­gól­nie za mo­dą, cho­ciaż wiem, co w tra­wie pisz­czy. Po­do­ba­ją mi się ład­ne ze­gar­ki, buty, tor­by. Cza­sa­mi się za­chwy­cam, kie­dy wi­dzę coś ład­ne­go na kimś. Ale jak docho­dzi do za­ku­pów, to ła­pię się na tym, że cią­gle ku­pu­ję tę sa­mą bluz­kę i dżin­sy, mi­mo że mam już kil­ka ta­kich sa­mych ze­sta­wów w sza­fie. Raczej sta­wiam na wy­go­dę i luźny spor­to­wy styl. Zde­cy­do­wa­nie wo­lę też spod­nie od spód­ni­cy.

Ucho­dzi pa­ni za ta­jem­ni­czą i skry­tą gwiaz­dę. To wy­ni­ka z chę­ci podtrzy­ma­nia za­in­te­re­so­wa­nia swo­ją oso­bą, czy ra­czej z pa­ni oso­bo­wości?

Ma­ta Ha­ri przy mnie to ci­cha msza ża­łob­na. (śmiech) Nie ma tu żad­nej do­ro­bio­nej ide­olo­gii. Mam pra­wo za­cho­wać swo­ją pry­wat­ność dla sie­bie i nie za­mie­rzam te­go zmie­niać.

Dzien­ni­ka­rze bę­dą da­lej spe­ku­lo­wać na pa­ni te­mat, czy to się pa­ni po­do­ba, czy nie.

Prze­cież gdy­bym by­ła bar­dziej otwar­ta, też by spe­ku­lo­wa­li.

Nie ma pa­ni roz­dwo­je­nia jaź­ni, wra­że­nia, że jed­na Agniesz­ka Dy­gant zo­sta­ła wy­kre­owa­na przez me­dia, a dru­ga w pa­ni sie­dzi?

Nie. Zresz­tą tak do koń­ca na­wet nie wiem, ja­ki jest mój wi­ze­ru­nek w me­diach. My­ślę, że lu­dzie po pro­stu po­strze­ga­ją mnie przez pry­z­mat ról, któ­re gram w se­ria­lach. Na ca­łe szczę­ście nie są to se­ryj­ne mor­der­czy­nie, więc na ra­zie da­ję so­bie ra­dę.

Gdy­by mo­gła się pa­ni gdzieś prze­nieść, by­ła­by to od­lud­na wy­spa czy Hol­ly­wo­od?

No ja­sne, że Hol­ly­wo­od. (śmiech) A pa­ni?

Wydanie internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces