GwiazdyAnna Jagodzińska

Anna Jagodzińska

Anna Jagodzińska
27.01.2006 09:48, aktualizacja: 20.02.2006 15:37

Osiemnastolatka z Sierpca jest ozdobą światowych wybiegów. Pracowała dla Moschino, Chanel, Louis Vuittona, Burberry, Polliniego. Zobaczcie, jak rodzi się gwiazda!

*Pierwsze zdjęcia – zwyczajne, amatorskie – zrobiła jej mama. Wysłała do popularnego dziewczęcego magazynu współpracującego z agencją modelek. „W duchu myślałam, że nic z tego nie wyjdzie”, wyznaje Izabela Jagodzińska. Ale wyszło. Po pół roku przyszło zaproszenie na casting. W ciągu kilku tygodni agencja New Age Models wysłała Annę na kontrakt do Japonii. *Ania dziś ma niekwestionowaną pozycję w świecie mody. I własne zdanie. Jak lwica walczy o to, by być sobą. Gdy do sesji zdjęciowej dla francuskiego magazynu „Numero” chciano z niej zrobić brunetkę, twardo powiedziała „nie”. „Reszta też jest moja własna”, podkreśla Ania. Na wielu prestiżowych pokazach wychodzi w czołówce. A to znaczy, że dobrze zarabia. Gwiazda zawsze na pokazie wychodzi na wybieg jako jedna z pierwszych.
Jej życie to przede wszystkim praca. Nie ma jeszcze narzeczonego, ale ma za to bardzo sprecyzowane plany na przyszłość: chce być psychologiem policyjnym. Interesuje ją kryminalistyka, szczególnie psychologia seryjnego mordercy. Właśnie skończyła lekturę „Stulecia detektywów” Thorwalda.

Liliana Śnieg-Czaplewska: Ile miałaś lat, gdy ruszyłaś w świat z rodzinnego Sierpca, niewielkiej miejscowości na trasie Warszawa–Toruń?
Anna Jagodzińska:Piętnaście. Pierwszy raz w życiu jechałam wtedy za granicę, pierwszy raz w życiu leciałam samolotem, i to od razu sama, na dodatek do Japonii na blisko dwa miesiące. Nie wiem, kto był bardziej przerażony – ja czy rodzice. Mama nie mogła wtedy ze mną wyjechać. Na co dzień jest wicedyrektorem Zespołu Szkół Zawodowych, ma pod swoją opieką 1800 uczniów. Potem była ze mną kilka razy za granicą, na przykład w Mediolanie. Lubię z mamą podróżować, bo tak jest łatwiej, raźniej i bezpieczniej.

_– To wtedy zarobiłaś swoje pierwsze własne pieniądze? _Podpisałam pierwszy kontrakt w życiu. Ale ponieważ byłam niepełnoletnia, o moje finanse zadbali rodzice. Dziś zbieram pieniądze na własne mieszkanie w Warszawie i na studia w przyszłości.

_– Na razie jednak nie wyprowadzasz się z Sierpca? _Dopiero niedawno przeprowadziliśmy się z bloku na osiedlu do własnego parterowego domku z ogródkiem. Właśnie go wykańczamy i dorabiamy piętro.

_– Masz w tym swój udział? _Pomagam rodzicom finansowo i bardzo się cieszę, że mam taką szansę.

_– Do kogo jesteś podobna? _Zielone oczy i urodę mam po mamie, ale sylwetkę i długie nogi po tacie. Między rodzicami jest spora różnica wzrostu, jakieś 25 centymetrów. Moje podobieństwo do mamy widać na wszystkich zdjęciach. Podczas ostatniego Tygodnia Mody w Nowym Jorku, po pokazach Louis Vuittona, zrobiono nam wiele wspólnych zdjęć, gdy przysiadłyśmy gdzieś, żeby porozmawiać. Nasze wspólne zdjęcia trafiły już do Internetu.

_– Na Twoją stronę www.annajagodzinska.com. _Przysięgam, nie mam z tym nic wspólnego. Założył ją i aktualizuje jakiś mój nieznajomy wielbiciel z Włoch. Nic o nim nie wiem, choć to miłe, że zadaje sobie tyle trudu.

_– Dziewczyny na okładkach wspaniałych magazynów to często prawdziwe dzieła sztuki. Ty też już byłaś na okładkach francuskich i amerykańskich magazynów. _Na pewno bardzo dużo zależy od fotografa i wizażysty, ale ja nawet kolor włosów mam prawdziwy. W oczach noszę szkła kontaktowe, ale bezbarwne, paznokcie też mam własne. O moim kolorze włosów w Polsce mówiono „średni blond”, ale dopiero niedawno dowiedziałam się, że mam włosy o odcieniu truskawkowym. Nie pozwolę na ich przefarbowanie, bo wiem, że bezpowrotnie straciłabym naturalny balayage o wielu odcieniach, stworzony przez naturę.

_– Ile i jakie języki znałaś, gdy ruszyłaś w świat? _W szkole miałam tylko niemiecki, więc przed pierwszym wyjazdem wzięłam prywatnie kilka lekcji angielskiego. To, że opanowałam ten język, zawdzięczam praktyce, czyli podróżom i pracy. Musiałam się przecież porozumiewać z fotografami, projektantami, wizażystkami. Nie ustaję w nauce. Wpadłam na pomysł, aby teraz, po przyjeździe do Nowego Jorku, zapisać się na dodatkowy kurs językowy.

_– Odbierając nagrodę dla Modelki Roku 2005, podziękowałaś rodzicom za to, że pozwolili na spełnianie… _…moich marzeń. Za to, że choć byłam takim dzieckiem, oni mnie puścili w świat, zaufali mi, choć byli potwornie przerażeni. Inni powtarzali tylko: „Ta dziewczyna jest za młoda”.

_– Mama Iza, tata Janusz. Mówisz rodzicom po imieniu? _Nie, nigdy. Zawsze wiedziałam, na co sobie mogę pozwolić, na co nie. Znałam limity i ograniczenia. Mama jasno dawała mi do zrozumienia, gdy przekroczyłam jakieś granice. Kogoś zaczepiłam, krzyknęłam czy byłam zwyczajnie za głośna. Z pewnością nie było to modne bezstresowe wychowanie, z czego jestem naprawdę zadowolona.

_– Jak dajesz sobie radę z nauką, skoro bez przerwy podróżujesz? _Byłam zawsze dobrą uczennicą, choć, fakt, zawsze wszystko odkładałam na ostatni dzień, ostatnią chwilę. Teraz mam indywidualny tryb nauki, co semestr zdaję egzaminy i zaliczam przedmioty. Gdy przyjeżdżam, kontaktuję się z nauczycielami, dostaję następną porcję materiału do przyswojenia. W tym roku zdaję maturę. Boję się, bo to tak zwana nowa matura, a moja nieobecność w szkole tylko ten stres powiększa. Jednak jestem dobrej myśli. Muszę.

_– Ktoś Cię widział, jak gdzieś za granicą czytałaś skrypt z polską poezją między pokazami. _To było podczas Tygodnia Mody w Mediolanie, bo wtedy musiałam opanować okres poezji romantycznej. Mam dwa komplety podręczników i lektur, abym nie musiała wozić książek w obie strony. Podczas sesji zdjęciowych, nieważne gdzie, na Florydzie, Miami czy w Paryżu, żadna nauka nie jest możliwa, bo modelka musi być dostępna przez cały czas. Natomiast w dni pokazów nawet wtedy, gdy jest ich dużo, można się uczyć i czytać lektury, bo są przestoje.

_– Jaką poezję lubisz najbardziej? _Kochanowskiego, Szymborską, Pawlikowską-Jasnorzewską.

_– Mama mi zdradziła, że kiedyś sama pisałaś wiersze. _Kilka z najlepszych wysłanych na konkurs znalazło się w książce z wierszami uczniów szkół średnich z naszego regionu.

_– Gdy jesteś tak długo za granicą, nie tęsknisz za mamą, domem? _Jak nie jestem potwornie zmęczona albo przytłoczona wrażeniami, tęsknię i myślę o powrocie. Snuję plany. Ale od czego są telefony, komputer, messenger, e-maile. Czasami tak długo gadam z mamą na gadu-gadu, że następnego dnia obie jesteśmy niewyspane. W lecie wpadł do Nowego Jorku mój brat Łukasz. Jest starszy ode mnie siedem lat, skończył właśnie ekonomię, trenuje piłkę ręczną. Jesteśmy do siebie bardzo podobni, poza tym, oczywiście, że jego w ogóle nie pociąga modelling.
Dwa lata temu kupiłam mamie na gwiazdkę Hektora – małego yorka i od tamtego czasu to on zdominował wszystkie nasze rozmowy. To temat numer jeden! Na dodatek wymaga ustawicznego zainteresowania i jest tak zazdrosny, że przeszkadza nam rozmawiać przez telefon. Chwila nieuwagi i wszystko z zazdrości potrafi pogryźć.

_– Najbliższe plany? _W najbliższą niedzielę wyjeżdżam do Nowego Jorku, wracam przed świętami Bożego Narodzenia, bo nigdzie święta nie znaczą dla mnie tyle, co w Polsce. Zaraz po sylwestrze, zgodnie z kontraktem, wracam do USA.

Rozmawiała Liliana Śnieg-Czaplewska/ Viva!