Annie Leibovitz - "laska jak facet"
Czekam na wielki autoportret Annie Leibovitz. To będzie elektryzujące dzieło! Szczupła, dość wysoka, koścista figura. Twarz o ostrych rysach, włosy długie, opadające na ramiona. Połączenie wizerunku Chrystusa i ascetycznych świętych dziewic.
21.04.2009 | aktual.: 28.06.2010 12:16
Czekam na wielki autoportret Annie Leibovitz. To będzie elektryzujące dzieło! Szczupła, dość wysoka, koścista figura. Twarz o ostrych rysach, włosy długie, opadające na ramiona. Połączenie wizerunku Chrystusa i ascetycznych świętych dziewic.
Leibovitz woli jednak fotografować innych. Sama krąży wokół swoich ofiar niczym myśliwy. Nie jest jednak podstępnym „paparazzi”. Powiadamia o swojej wizycie i zamiarach. Wszystko odbywa się legalnie i jawnie. To czasami ofiara chce być upolowana i robi wszystko, by znaleźć się na linii strzału migawki. Annie płaci hojnie! Swoich modeli po prostu unieśmiertelnia. Choć podczas jednej sesji potrafi zrobić kilkaset zdjęć, zawsze na końcu wybiera to jedno, najlepsze. Tworzy ikonę!
W tym roku w październiku słynna fotografka kończy 60 lat. Po Europie krąży właśnie jej wystawa „A Photographer’s Life, 1980-2005”. Ostatnio zawitała do Berlina. Pokazywana w interesujących przestrzeniach, na wpół zrujnowanej dawnej Cesarskiej Poczty przyciąga tłumy. Trudno się dziwić! Prezentowane są tutaj chyba wszystkie najsłynniejsze prace Leibowitz. Nie mogło zabraknąć niezwykłego portretu ciężarnej Demii Moore z okładki Vanity Fair, nieco demonicznej Cindy Crawford z wężem, czy cudownego i młodego Leonardo di Caprio z łabędziem oplatającym jego szyję.
Przed naszymi oczyma przewija się cały barwny i biało-czarny kalejdoskop amerykańskich i europejskich celebrytów. Johny Deep z półnagą Kate Moss, apetyczny Brad Pitt w Las Vegas, rozłożony na pomarańczowej narzucie, czy niebiańska Nicole Kidmann w powłóczystych szatach na teatralnej scenie. Dla mnie jednym z najmocniejszych akcentów tej wystawy jest elektryzujący portret brytyjskiej królowej Elżbiety. Monarchini w złotej sukni, z kolią na szyi i z „lisem” w dłoniach wygląda jak zagubiona w którymś z pałacowych salonów. Zamyślona, wyobcowana, daleka? Przytłoczona obowiązkami? A może po prostu zmęczona, starsza kobieta w zbyt dużym domu?
Wszystko na tej fotografii wygląda jak wyjęte z jakiejś kostiumowej tragedii rozgrywanej w eleganckich dekoracjach. Mnie jednak najbardziej zafascynował prosty kabel do lampy i elektryczne gniazdko koło kominka. Wystarczył ów prosty rekwizyt, aby cała „królewskość” z portretu gdzieś wyparowała.
Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że Leibovitz ma w sobie coś z mężczyzny. Zdanie wypowiedziane przez kogoś, gdzieś, mimochodem podczas wystawy utkwiło mi jednak w pamięci. Jest w tym osądzie nieprzyjemna aluzja, mało elegancki podtekst i zamach na prywatność. Leibovitz przez piętnaście lat była bowiem w związku ze słynną pisarką Susan Sontag. Nie mieszkały co prawda razem, ale ich domy były tak umieszczone, że obie artystki mogły się widzieć nawzajem ze swoich okien. Panie nigdy nie ujawniały do końca istoty swoich relacji. Nie wypowiedziały się jasno czy ich układ miał charakter rodzinny , przyjacielski czy erotyczny. Dopiero w 2006 roku, dwa lata po śmierci pisarki, w wywiadzie opublikowanym w związku z wydaniem książki: A Photographer's Life: 1990-2005, Leibovitz powiedziała: “W tej książce opowiadam mnóstwo rozmaitych historii , a ta z Susan to prawdziwa love story”.
Susan Sontag stanowi drugi, ważny motyw berlińskiej wystawy. To wyraźna opozycja do wymuskanych i „oficjalnych” portretów gwiazd. Fotografie Susan i wszystkiego co wokół niej się działo są drobne, czasami niewyraźne, gruboziarniste, przypominają niewielkie fotografie z rodzinnego albumu. Na wystawie wiszą w dużych grupach. W jednym z wywiadów Leibovitz powiedziała: „zdjęcia mojej rodziny miały zawsze wisieć tak, jak w domu rodzinnym, blisko siebie, razem. Tak jak wisiały w domu mojej matki. Zawsze tak je eksponuję”. Odnajdujemy tutaj subtelne fotki Susan na hotelowym łóżku w Berlinie w 1990 roku, Susan zagubioną w weneckiej mgle, czy odpoczywającą na kanapie w domu na Long Island. W końcu jest też ciąg przejmujących fotografii Sontag walczącej z rakiem, słabej, przewożonej samolotem do szpitala, lub wyniszczonej po chemioterapii. Cykl ten zamyka niewielka zdjęcie zmarłej pisarki, ułożonej w domu niczym na katafalku w ulubionej sukni, w której chodziła do opery.
„Zdjęcia manipulowane wydają mi się nudne... Myślę, że życie i tak jest dosyć dziwne... Rzeczywistości nie trzeba polepszać. Jest dostatecznie zwariowana... nie ma nic dziwniejszego, niż naga prawda” – powiedziała Annie Leibovitz kilka lat temu podczas wizyty w Polsce w rozmowie z Anną Beatą Bohdziewicz. Z Berlina Maciej Kucharski