Artysta, żeby tworzyć musi być choć trochę nieszczęśliwy
Agnieszka Trzebiatowska, młoda malarka opowiada Wirtualnej Polsce o swoich pracach, inspiracjach i o zdawać by się mogło prozaicznych problemach ze sprzedażą obrazów. Jej słowa to metafora problemów nurtujących współczesnych artystów.
15.03.2006 | aktual.: 28.09.2006 09:08
Agnieszka Trzebiatowska, młoda malarka opowiada Wirtualnej Polsce o swoich pracach, inspiracjach i o zdawać by się mogło prozaicznych problemach ze sprzedażą obrazów. Jej słowa to metafora problemów nurtujących współczesnych artystów.
Wirtualna Polska: Czy łatwo w dzisiejszych czasach być malarką?
Agnieszka Trzebiatowska: W dzisiejszych czasach bardzo trudno być artystą, jakimkolwiek, a już w szczególności malarzem. W Polsce żyje dużo ludzi, które w ogóle nie mają funduszy na życie, a żeby sobie kupić obraz do domu? Jest ciężko sprzedać cokolwiek. Sytuacja jest trudna nie tylko ze względów finansowych, jeszcze gorszą rzeczą jest brak odbiorców. Szary człowiek w Polsce w ogóle nie interesuje się sztuką. Ludzie nie odczuwają nawet w minimalnym stopniu potrzeby obcowania z dziełami sztuki, obrazami. Nie chodzą do muzeów, galerii, to jest największy dramat. To wina zarówno braku funduszy jak i podstawowego wykształcenia.
Politycy także nie garną się do propagowania sztuki i artystów. Nie ma na to w ogóle funduszy w budżecie. Kiedy robi się wystawę, nawet dużą zbiorową, bardzo ciężko pozyskać sponsorów i poparcie instytucji. Oni zajmują się innymi rzeczami, które być może są ważniejsze, ale w swoich planach nie uwzględniają w ogóle sztuki.
W tej chwili utrzymuje się Pani tylko z malowania?
Tak, w tej chwili jest to moja jedyna działalność zawodowa. Mówiąc szczerze cały czas szukam innych źródeł dochodów. Ale muszę też przyznać, że to, co robię jest dla mnie przyjemnością.
Wielu młodych artystów wybiera po studiach drogę grafika użytkowego, dlaczego, nie stało się tak w Pani przypadku?
To prawda, większość moich znajomych z Akademii żyje z komputera. Ja nigdy wśród zajęć na studiach nie wybrałam zajęć z grafiki. Dlaczego? Wydaje mi się, że to, co robię jest bliższe mojej naturze i moim przekonaniom.
Zarówno pani natura jak i przekonania dały om sobie znać bardzo wcześnie, skończyła Pani zarówno średnią jak i wyższą szkołę plastyczną. Kiedy po raz pierwszy poczuła Pani, że chce malować?
Zawsze moim marzeniem było, żeby się tym zajmować. Moi rodzicie odkryli u mnie zamiłowanie do sztalugi, bardzo wcześnie, jeszcze w szkole podstawowej. Znaleźli gdzieś głęboko schowane moje dziecięce rysunki. Stwierdzili, że jest to coś godnego zainteresowania i że powinnam dalej rozwijać się w tym kierunku. Znaleźli to we mnie, ukierunkowali, wykształcenie w zasadzie zawdzięczam rodzicom.
Pani malarstwo można nazwać bardzo kobiecym, maluje Pani martwe natury, często ze współczesnej kuchni. Co Panią inspiruje?
Znam niewielu artystów, którzy umieją się wypowiadać na temat swoich dzieł. W większości boją się mówić o swoich obrazach, trudno jest się im wysłowić, opisać, to co czują, podczas pracy twórczej. Wolą po prostu namalować niż wyrazić to werbalnie. Podobnie jest ze mną. Ale nie zgodzę się z panią, że maluję współczesne kuchnie. Przedmioty, które utrwalam na płótnie, mam za stare. To przede wszystkim naczynia, materie i oczywiście żywe owoce, które po prostu uwielbiam.
Nie mogę natomiast powiedzieć, dlaczego lubię właśnie malować owoce. Na pewno są piękne, sprawia mi to przyjemność. Ktoś kiedyś mi sugerował, że owoce symbolizują erotyzm, płciowość, ale to zależy też od sposobu patrzenia, nie każdemu musi się to tak kojarzyć. W swojej pracy posługuję się wyobraźnią. Przetwarzam martwą naturę, nie przedstawiam jej tak realistycznie, tak jak wygląda. Staram się zmieniać, przetwarzać, syntetyzować...
Czy istnieje taka możliwość, że kiedykolwiek rzuciłaby Pani malowanie?
Myślę, że nie zrobiłabym tego, ale nie mogę się zarzec. W sytuacji, gdy ma się rodzinę najważniejsze są niestety pieniądze i zapewnienie dzieciom przyzwoitego bytu. Myślę, że byłabym bardzo nieszczęśliwa, gdyby tak się stało i mam nadzieję, że tak się nie stanie.
Co, oprócz finansów, jest najtrudniejsze dla współczesnych malarzy?
Sądzę, że takie myślenie, że wszystko w sztuce zostało już powiedziane i przez to wśród artystów panuje zniechęcenie. Choć mówi się, że wszystko zostało już powiedziane, w malarstwie, w innych tradycyjnych mediach, jest na szczęście grupa ludzi, którzy się nie poddają i próbują pokazać rezultaty swojej pracy.
A jaki jest Pani, tradycjonalistki, stosunek do sztuki współczesnej. Moim zdaniem często nie jest podparta tak solidnym warsztatem jak malarstwo, w którym nie można oszukać i widza.
Choć wiele osób z pewnością uważa coś innego, myślę, że to, co teraz powstaje też jest sztuką. Sztuka współczesna może mieć inne działanie, choćby przez korzystanie z nowych mediów. I znów nie zgodzę się z panią bo znam osoby, które znają znakomicie warsztat klasyczny a jednak się decydują na robienie instalacji i innych współczesnych rzeczy. A Pani?
To obce mojej naturze. Jak większość artystów jestem nieśmiała i wrażliwa, staram się wyrazić siebie przelewając swoje uczucia na płótno.
Czy malarstwo jest dla Pani rodzajem psychoanalizy, oczyszczenia?
Na pewno, gdy tylko wchodzę do pracowni, czuję się jakbym znalazła się w zupełnie innym świecie. Przebieram się, siadam przy sztaludze i zapominam zupełnie o tym, co dzieje się na zewnątrz, w domu. Wychodzę stamtąd oczyszczona i mam więcej energii, odżywam.
Czy kolory, które Pani dobiera również wiążą się z Pani nastrojami?
Myślę, że tak, ale najchętniej, jeśli mam być szczera, chciałabym malować tylko ciemne obrazy. Bardzo ciemne, graniczące niemalże z czernią. To mi sprawia największą przyjemność.
Wyzwala się wtedy ciemna strona Pani natury?
Może coś w tym jest, ja się nad tym naprawdę nie zastanawiam. Czy coś sobie wyrzucam? Po prostu jestem sobą, sprawia mi to przyjemność i dobrze się w tym czuję.
Kiedy uważa Pani, że obraz jest już gotowy?
Nie ma takiego momentu, kiedy wiem, że coś jest skończone definitywnie. Czasami wolę chować swoje obrazy, żeby nic już z nimi nie robić, bo obawiam się, że mogę im zaszkodzić, przedobrzyć.
Więc malarstwo jest dla Pani pasją?
Myślę, że tak. Cieszę się, że mogę to robić. Myślę, że gdybym nie malowała, miałabym dużo mniej energii do prozaicznych rzeczy, byłabym dużo bardziej nieszczęśliwa niż jestem teraz.
Czyli jest Pani nieszczęśliwa?
Istnieje taki pogląd, że artysta, żeby tworzyć musi być choć trochę nieszczęśliwy. Musi mieć taką naturę. Ja mam taką naturę z założenia nieszczęśliwą, rozmarzoną, jest we mnie coś takiego dramatycznego, niespokojnego, niespełnionego. Zawsze było, od kiedy pamiętam...
Nie żałuje Pani w końcu swojego wyboru, tego, że jest Pani malarką?
Są momenty, kiedy żałuję, ale jak się racjonalnie nad tym zastanowię i spojrzę na moje obrazy to zmieniam zadnie.
Dziękuję za rozmowę.
(Anna Urbańczyk)