Babyboom - bijemy rekordy

Babyboom - bijemy rekordy

Babyboom - bijemy rekordy
Źródło zdjęć: © Jupiterimages
30.07.2007 10:10, aktualizacja: 30.05.2010 20:34

Porodówki nie nadążają, szkoły rodzenia pękają w szwach. Powodem jest nie becikowe, lecz rodzący właśnie wyż demograficzny i ci, którzy robiąc karierę, zwlekali z decyzją o własnych dzieciach.

Porodówki nie nadążają, szkoły rodzenia pękają w szwach. Powodem jest nie becikowe, lecz rodzący właśnie wyż demograficzny i ci, którzy robiąc karierę, zwlekali z decyzją o własnych dzieciach.

W popularnym warszawskim szpitalu położniczym przy ulicy Żelaznej w ciągu doby na świat przy-chodzi nawet 20 dzieci. Dotąd normą było 10, ale w ostatnim roku wzrosła ona do 12. W niedużym Lesznie w jedną noc rodzi się rekordowo 10 noworodków.

Dobry początek

Zaczęło się już w 2006 roku. Wtedy to po raz pierwszy od czterech lat Główny Urząd Statystyczny odnotował dodatni przyrost naturalny: urodziły się 374 tysiące Polaków. To o 10 tysięcy więcej niż w roku 2005.

Bijemy rekordy

– Z roku na rok bijemy kolejne rekordy, w 2006 urodziło się u nas 4315 dzieci i wszystko wskazuje na to, że w tym roku będzie ich jeszcze więcej – pokazuje statystyki dyrektor Szpitala Świętej Zofii przy ulicy Żelaznej, dr Wojciech Puzyna. – A nie jesteśmy przecież wcale dużym szpitalem – zaznacza.

– Dziś grono moich znajomych dyskutuje o cenach porodu, zaletach pampersów i z przejęciem opowiada o pierwszym uśmiechu małej Kasi, Jasia czy Marysi – opowiada Anka Kaplińska, mama półrocznego Stefana i trzyletniej Zosi. – Trudno uwierzyć, że ci sami ludzie jeszcze trzy lata temu karcili mnie, gdy wspomniałam o dziecku. Śmiali się: „Chyba nie dasz się wpakować w matkę Polkę przy garach i z pieluchami?”.

Brzuchate koleżanki

Teraz i ja na ulicach spotykam brzuchate i uśmiechnięte koleżanki, a okładki kolorowych pism wypełniają ciężarne (lub z niemowlakami) aktorki i piosenkarki. – Nie masz jeszcze dziecka? Widocznie nie masz z kim – śmieją się młode matki.

Baby-boom nie przyszedł znienacka. To naturalny, spodziewany proces demograficzny, nie jakiś wysyp z powodu becikowego – mówi Anna Otffinowska, prezes Fundacji „Rodzić po ludzku”. – Rodzi ostatnie odbicie fali wyżu powojennego, czyli osoby urodzone w latach 1979–1983. Średnio jest to 700 tysięcy Polek i Polaków rocznie, a to musi dać przyrost – wyjaśnia profesor Anna Giza-Poleszczuk, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Dodatkowo do wyżu sprzed 25 lat dołączają osoby urodzone mniej więcej 35 lat temu, które wchodziły w dorosłość po 1989 roku. – To pokolenie, przed którym otworzyły się perspektywy. Chciałeś być maklerem, zostawałeś maklerem, chciałeś zostać prezesem, proszę bardzo. Wybrali karierę i dziś, gdy się dorobili, decydują się na potomstwo – tłumaczy profesor Giza-Poleszczuk.

– Już gdy rodziliśmy w zeszłym roku we wrześniu, okazało się, że wszystkie sale do porodu rodzinnego są zajęte – wspominają Łukasz i Paulina Świstowie (oboje rocznik 1977), rodzice dziewięciomiesięcznego Stasia. – Wylądowałam na sali grupowej – dodaje Paulina. – Tylko dzięki uprzejmości innych rodzących nie wyrzucono z niej Łukasza. A i tak w bałaganie, choć podano mi opłacone wcześniej znieczulenie, zapomniano pobrać mi krew pępowinową, za co też sporo za-płaciliśmy.

Komfort rodzących

Nie tylko wyż odbija się na komforcie rodzących. Doktor Sławomir Sikora, ordynator położnictwa w warszawskim szpitalu przy ulicy Inflanckiej, gdzie teraz odbiera się o połowę porodów więcej niż kilka miesięcy temu, zauważa: – Oczywiście rodzą kobiety z wyżu oraz te nieco starsze, ale latem część szpitali przeprowadza remonty. W dodatku wiele kobiet niezameldowanych, ale pracujących w Warszawie decyduje się tu na poród, co dodatkowo zwiększa tłok i kolejki.

Tłok w szkołach rodzenia

– Gdzie rodzić, by uniknąć tłoku, to teraz podstawowy temat w naszych szkołach rodzenia – mówi Anna Otffinowska. Jej zdaniem szpitale nie są przygotowane do boomu. – Odsyłanie pacjentek od szpitala do szpitala i sztuczne przyspieszanie porodu, bo w kolejce do sali czeka kolejna para, jest przecież obniżaniem komfortu – przekonuje.

Potrzeba planowania

– Potrzeba planowania, planowania i jeszcze raz planowania – rozkłada ręce dyrektor Puzyna. – Są standardy, które przewidują, że na łóżko porodowe rocznie może przypadać 500 rodzących, wiemy, ile dni kobieta powinna przebywać w szpitalu po porodzie fizjologicznym, ile po cesarskim cięciu. Na tej podstawie szpitale powinny wyliczyć limity porodów i przyjmować wcześniejsze zapisy. Wspomina pacjentkę, która przeprowadziła się w czasie ciąży do Norwegii i na poród miała obowiązek zapisać się na początku ciąży. Miejsce mógł jej zagwarantować dopiero trzeci szpital, ale miała poczucie bezpieczeństwa, że w decydującym momencie nikt jej nie odeśle.

Ania Kaplińska (1971) jako feministka po studiach myślała o wszystkim poza dzieckiem. – Żyło się od reportażu do reportażu, od balangi do balangi – wspomina. Gdy w wakacje lało, jej mąż Dominik (1973) pakował się z Anią do samolotu i lecieli na Maltę. Szaleli, aż przytrafiło się dziecko. – Teraz z perspektywy widzę, jaka pustka była w naszym życiu. No bo ile można jeszcze wypić nowych drinków i ile krajów zwiedzić? Człowiek chce, żeby zmiany w życiu były czymś więcej niż tylko nową sofą w salonie – mówi Ania.

Wielka radość

Teraz Malta wysiada przy radości, z jaką Dominik zawiezie małą Zosię przyczepką rowerową na pobliskie glinianki. – Jakby wszyscy zrobili sobie ten sam biznesplan: studia, kariera, mieszkanie lub dom, no i w 2006–2007 roku dziecko – mówi Łucja Pawlik, 28-letnia psycholożka, żona 35-letniego grafika Michała i mama 3,5-letniej Józefiny oraz jedenastomiesięcznej Hani. – Dwa miesiące po moim pierwszym zajściu w ciążę zaczęły się urywać telefony od koleżanek. One też były w ciąży. Mąż na kolejną imprezę wyprodukował kilkanaście koszulek z napisem baby-boom, które rozeszły się jak świeże bułeczki.

Kasia i Robert Bywalec (oboje rocznik 1975) są lekarzami internistami w Wałbrzychu. Czas zajmowały im studia medyczne, potem szukanie pracy i miejsca na specjalizację, co równało się przeprowadzce z rodzinnego Śląska do obcego Wałbrzycha. Półtora roku później na świat przy-szedł pięcioletni dziś Kuba. Teraz mają też rocznego Michała. Budują dom.

Pokolenie wyżu

Pokolenie wyżu szybciej niż poprzednie decyduje się na dziecko. – Bo można to odkładać w nie-skończoność, a potem człowiek się budzi i jest już za późno – tłumaczy 24-letnia Maria Majewska. Jest w czwartym miesiącu ciąży, kończy studiowanie etnologii i pracuje jako copywriter w TVN. – Wyciągnęli wnioski z doświadczenia poprzedników. Zobaczyli, że kariera to nie wszystko i że korporacja rodziny nie zastąpi – tłumaczy profesor Giza-Poleszczuk.

Ciężarna na rynku pracy

Dziewczyny z pokolenia wyżu rodzą już na pierwszym, drugim roku studiów, po czym z odchowanym i odstawionym do przedszkola potomkiem wchodzą na rynek pracy. – Boom nakręcają inne boomy, jak choćby mieszkaniowy i na rynku pracy – mówi Sylwia Chutnik z Fundacji „MaMa”, która walczy o ułatwienia dla matek na rynku pracy. Ponad połowa nabywców mieszkań to klienci w wieku od 23 do 30 lat – wynika z wyliczeń firmy redNet Property, która zajmuje się analizą rynku nieruchomości.

Jenda z najważniejszych decyzji

– Na podjęcie decyzji o urodzeniu dziecka wpłynęło to, że nie musimy jak nasi rodzice czekać 10–15 lat na własny spółdzielczy kąt. Sami możemy na kredyt kupić mieszkanie – potwierdza Łukasz Świst. – Nie rządowe ustawy, ale odpływ młodych do Irlandii sprawił, iż pracodawcy zobaczyli, że trzeba dbać także o doświadczoną ciężarną pracownicę, bo nie ma kim jej zastąpić. Że trzeba raczej dać jej podwyżkę, by starczyło na nianię – dodaje Sylwia Chutnik.

Rodzić po ludzku

Dzięki akcji „Rodzić po ludzku” udało się w latach 90. zeszłego wieku odejść od taśmowego położnictwa. Moda na wspólne rodzenie z ojcami wydłużyła jednak szpitalne kolejki, zwłaszcza że podczas niżu ograniczano w szpitalach liczbę miejsc. Szpitale nie zwiększą jej kosztem ograniczenia porodów rodzinnych, bo te ostatnie to szansa na dorobienie: za wszystko – począwszy od sali rodzinnej, na opiece położnej kończąc – trzeba dodatkowo płacić. Małgorzata Bartnicka-Pokwap rodziła Jasia w szpitalu w Warszawie przez 14 godzin. – Nie chciałam ani przyspieszającej poród oksytocyny, ani znieczulenia, ani cesarki. W efekcie usłyszałam od położnej, że nie chce mnie widzieć w szpitalu z drugim dzieckiem, bo tu trzeba rodzić szybko – wspomina Gosia.

Następne dziecko urodziła więc w domu

– W Holandii co trzecie dziecko rodzi się w domu – mówi położna Ewa Janiuk, która od 20 lat odbiera w Opolu porody domowe. – W Polsce rodzą tak kobiety, które nie chcą być traktowane w szpitalu jak przedmiot. Warunkiem takiego porodu jest przebiegająca bez komplikacji ciąża.

Gosia zaczęła rodzić 4 grudnia 2004 roku, gdy jadła knedle. Marek urodził się następnego dnia rano, po 28 godzinach. – Położna zbadała dziecko, wypełniła papiery i książeczkę zdrowia dziecka. Następnego dnia przyjechał pediatra, teść zresztą, by zbadać Mareczka – wspomina Gosia.

Kurs dla położnych

Nie wyobraża sobie urodzenia następnego dziecka w szpitalu. – W domu mogłam rodzić tak, jak chciałam: w łazience z podgrzewaną podłogą, na kolanach. Położna Ewa Janiuk w tym roku odmówiła już 10 parom – nie miała wolnych terminów. – Zainteresowanie rodziców sprawia, że w tym roku po raz pierwszy na nasz kurs dla położnych domowych zgłosiło się aż 17 pań. Dotąd ledwo udawało się zebrać cztery – mówi Anna Otffinowska z „Rodzić po ludzku”.

Dyrektor Puzyna, który na przełomie lat 80. i 90. asystował jako lekarz przy porodach domowych, uważa, że aby porody domowe mogły bezpiecznie odciążyć szpitale, trzeba stworzyć sprawnie działający system, który połączy położne przyjmujące porody z transportem sanitarnym i szpitala-mi przygotowanymi na to, że w razie komplikacji przyjmą taką matkę. To ten boom, a nie rząd – nieważne czy lewicowy, czy prawicowy – ma szansę zmienić społeczeństwo – ocenia socjolog Anna Giza‑Poleszczuk.

Pokolenie boomersów?

Rodzice boomersi chcą bowiem mieć więcej niż jedno dziecko. Oczywiście daleko nam do modelu francuskiego, w którym im wyższa klasa społeczna, tym więcej dzieci, ale podejście do wielodzietności powoli się zmienia. – Ludzie przestają patrzeć na trójkę dzieci z politowaniem. Raczej z uznaniem, że mnie na nie stać – ocenia Anka Kaplińska.

– Rząd nie wybuduje więcej szpitali i przedszkoli, skoro ma problem z jednym stadionem, a becikowe nie starcza przecież nawet na wózek – mówi Sylwia Chutnik. To ludzie tacy jak ona tworzą miniprzedszkola, zabiegają o budowanie podjazdów w urzędach bądź namawiają sklepy do „bycia przyjaznym rodzicom”. Wiedzą, że to, czy dzisiejszy boom urodzi kolejny wyż, zależy od warunków, jakie stworzy się dziś. współpraca Ewa Koszowska

Źródło artykułu:WP Kobieta