UrodaBez pieniędzy i doświadczenia, za to z pomysłem. Tak się zaczynało w latach 90.

Bez pieniędzy i doświadczenia, za to z pomysłem. Tak się zaczynało w latach 90.

Zaczynała od sklepiku z mydłami na bydgoskiej starówce. Dzisiaj zatrudnia 60 osób, ma 30 sklepów w Polsce i jeden w Barcelonie. Stoi na czele rodzinnej firmy i od 19 lat jest szefową swojego męża. Czasem zdarza się, że Sylwia Brzuska tupie nogą i stawia na swoim.

Bez pieniędzy i doświadczenia, za to z pomysłem. Tak się zaczynało w latach 90.
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Aleksandra Kisiel

07.06.2019 | aktual.: 07.06.2019 21:04

Polska branża kosmetyczna to domena przedsiębiorczych kobiet, które wspierają mężczyźni. Ale to Dorota Soszyńska, dr Irena Eris, Sylwia Brzuska czy Ania Szczerba są matkami sukcesu swoich marek. Brzuska na pomysł sprzedawania ręcznie robionych mydeł wpadła 20 lat temu.

Aleksandra Kisiel: W wywiadach czytam, że zainspirowała się pani małymi sklepikami w Paryżu. Faktycznie tak było?

Sylwia Brzuska: Ach ten Paryż! (śmiech) Prawda jest taka, że to nie Paryż, a Londyn jest miejscem narodzin Starej Mydlarni. Wiem, trochę to mniej romantyczne. Ale to w Anglii spacerując bocznymi uliczkami, zobaczyłam te małe butiki, w których można było kupić ręcznie robione mydła, produkty do kąpieli, kosmetyki.

Stara Mydlarnia miała być pojedynczym sklepikiem na bydgoskiej starówce. Bo od tego zaczęliśmy w 2000 roku. Mydła sprowadzaliśmy z Anglii i USA, w blokach. Ale coraz częściej klienci pytali o możliwość hurtowych zakupów. Trzeba było pomyśleć o własnej produkcji. A przecież ani ja, ani mój mąż nie jesteśmy z branży kosmetycznej. Zaczęliśmy metodą prób i błędów robić własne produkty. 20 lat później mamy sporą fabrykę, wykwalifikowaną kadrę, park maszynowy i kilka tysięcy produktów w portfolio. Jesteśmy franczyzodawcą i chcemy wkroczyć z naszymi kosmetykami za granicę.

Gdy spoglądam wstecz, czasem trudno mi uwierzyć, że w czasach, gdy nie było start-upów, dotacji, ułatwień wynikających z członkostwa Polski w Unii Europejskiej udało mi się zbudować taką firmę. Początki Starej Mydlarni to również początki mojego macierzyństwa. Pogodziłam dwie najważniejsze role. Ale z drugiej strony, to były czasy "girl power", które w naszej firmie trwają nadal. Jestem przekonana, że kobiecy upór, wytrwałość, ale i umiejętność oceniania ryzyka sprawiły, że jestem tu, gdzie jestem.

AK: A obok od lat stoi pani mąż.

SB: W Starej Mydlarni pracuję z mężem i synem, który dwa lata temu dołączył do firmy, zajmuje się marketingiem i mediami społecznościowymi. Mąż z kolei jest od finansów i inwestycji. Ja zajmuję się sprzedażą, wymyślaniem nowych produktów, opakowań. No i podejmuję ostateczne, strategiczne decyzje.

AK: Czy podejmując te decyzje, zdarzają się gorące dyskusje z mężem i synem, które ucina pani stwierdzeniem: "To moja firma i ja tu rządzę"?

SB: Remedium na to okazał się podział zadań. Choć przyznam, że czasem mam ochotę tupnąć nogą, bo dyskutujemy zażarcie. Plus jest taki, że te dyskusje nigdy nie toczą się w domu, bo nauczyliśmy się, żeby pracę zostawiać w pracy. Gdy jesteśmy na wakacjach, odpoczywamy. Gdy w domu - nie pracujemy. Przez lata udoskonaliłam tę umiejętność. Jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Wsiadam do samolotu, zaczynam urlop, jakby firma nie istniała.

Obraz
© Archiwum prywatne

Sylwia Brzuska z mężem i synem na targach w Bolonii

Choć to ja stoję na jej czele, nie byłoby Starej Mydlarni bez mojego męża i przyjaciółki – Lidki. Chodziliśmy do jednej podstawówki, mieszkaliśmy przy jednej ulicy. Od tylu lat razem pracujemy i mogę powiedzieć, że jesteśmy taką włoską rodziną. Jest głośno, czasem krzyczymy na siebie, są emocje, bo bez nich nie ma sukcesu. Ale ta włoska rodzina zawsze siada razem do stołu, dyskutuje, kocha się i robi fajne rzeczy.

Wszyscy jesteśmy pasjonatami i jesteśmy bardzo zaangażowani. Ja chyba nawet za bardzo. Dlatego w każdą sobotę staram się wrócić do korzeni, czyli być w sklepie na starówce w Bydgoszczy, żeby wysłuchać klientów, zobaczyć co im się podoba. Uczestniczę w targach, w Polsce i za granicą, żeby mieć bliski kontakt z klientami, żeby wiedzieć, co tak naprawdę się im podoba i za co nas lubią. Prowadząc własną, dużą firmę, łatwo jest się w niej zatracić. A dla mnie ten kontakt ze światem zewnętrznym jest bardzo ważny.

AK: Czyli bywa tak, że niczym tajemniczy klient zagląda pani do sklepów Starej Mydlarni?

SB: Uwielbiam to robić! I na szczęście nie w każdym sklepie jestem od razu rozpoznawana. Niestety, gdy zaczęłam te sekretne "kontrole" zdarzało się, że nie byłam zadowolona z obsługi. Na kanwie tych doświadczeń stworzyłam w firmie zespół szkoleniowy, który edukuje konsultantki i dba o to, aby klient miał jak najlepsze doświadczenia zakupowe.

Wiemy, co trzeba poprawić. Bo okazało się, że choć mamy dobre produkty, wiedza konsultantek nie była zadowalająca. Obsługa musi być profesjonalna, rzetelna. Klientka musi wiedzieć, co kupuje i wybrać kosmetyk, który spełnia jej oczekiwania i odpowiada na potrzeby. Nie zależy nam wyłącznie na dobrej sprzedaży, ale też na lojalności klientów, którą w branży beauty trudno jest zbudować. Nam się udało. Nasze sklepy bazują głównie na stałych klientach. Ci w Bydgoszczy przychodzą do nas prawie od 20 lat!

AK: Była pani bardzo młoda, zakładając Starą Mydlarnię. Polki pod koniec lat 90. były zakochane w kosmetykach z Zachodu. A do tego całe know-how trzeba było zdobyć samodzielnie. Nie było tutoriali, YouTube'a i receptur dostępnych na wyciągnięcie ręki. Czy uważa pani, że dzisiaj łatwiej jest stworzyć markę beauty?

SB: Można by tak pomyśleć, bo tych marek na polskim rynku jest ponad 1000. Ale ja wbrew pozorom uważam, że nam było troszkę łatwiej. Konkurencja była mniejsza, nie było mediów społecznościowych, a klienci łaknęli nowości. Dzisiaj też łakną. Ale jest trudniej się przebić.

Małe firmy robią bardzo fajne rzeczy. Spotykamy się z nimi na targach w Dubaju, Bolonii, Hongkongu. Może nie mają takiego asortymentu jak my. Bo na jego zbudowanie trzeba czasu. Ale mają świetne pomysły i pasję. Bo firmy, które tylko chcą zarobić i zarobić szybko, równie szybko znikają. A jak ktoś ma pasję, kręci go to, co robi, to się utrzymuje i rozwija.

AK: Trzeba mieć też oko na to, co robi konkurencja. I pilnować swoich pomysłów. Czy Stara Mydlarnia padła kiedyś ofiarą nieuczciwej konkurencji?

SB: Na szczęście nie. Wiele firm się nami inspirowało. To normalne, że patrzymy, co robi konkurencja. Zauważam pewne podobieństwa do niektórych naszych produktów czy etykiet. Ale nikt nas nie kopiował 1:1. Ja testuję na sobie mnóstwo kosmetyków innych marek, bo dzięki temu doskonale wiem, co się dzieje na rynku. I wiele z tych produktów uwielbiam, stosuję regularnie, chwalę, gdy spotykam się z przedstawicielami firm na targach.

AK: Do tej pory wygląda to bardzo różowo. Ale przecież jak w każdym biznesie, w waszym też, muszą być kłopoty.

SB: I są. Największy to pozyskanie pracowników. Nasza firma mieści się w Bydgoszczy. Blisko 80 proc. załogi to ludzie, którzy pracują z nami od lat. Coraz trudniej jest znaleźć pracowników. Chciałabym więcej obowiązków przekazać innym ludziom, ale ciężko ich znaleźć. Firma się rozwija, ciągle potrzeba nowych rąk do pracy.

AK: Zawsze zostaje Dawid, pani syn.

SB: I z mężem marzymy o tym, żeby kiedyś przejął stery w firmie! Ale wiem, że to bardzo trudne. I że młodzi ludzie nie garną się do rodzinnych biznesów. My mamy to szczęście, że Dawid złapał biznesowego bakcyla. Ale zanim będzie gotowy stanąć na czele Starej Mydlarni minie jeszcze wiele lat. I dobrze, bo z mężem chcemy być czynni zawodowo do końca życia, stopniowo ograniczając liczbę obowiązków.

Dla nas praca to lek na całe zło. Sposób, żeby długo żyć w dobrej kondycji. Do wszystkiego, co mamy, doszliśmy sami. I nie mamy ambicji bycia gigantem. Nasz produkt jest niszowy i chcę to pielęgnować. Tworzyć receptury, które na masową skalę są trudne do wykonania, jak nasze mydła, kule, muffiny, które są robione ręcznie. To nas wyróżnia spośród innych firm na rynku. Plus fakt, że potrafimy jeść małą łyżeczką. Nad ryzyko przedkładamy stabilny rozwój. I to radziłabym innym kobietom, które dopiero tworzą swoje biznesy, w jakiejkolwiek branży. Rozsądek, świetny produkt, pasja i kreatywność. To mój przepis na sukces.

Ten tekst jest elementem naszego cyklu #ZadbanaPolka, w którym pokazujemy różne podejścia kobiet do dbania o siebie. Nie oceniamy, ale pomożemy ci w dokonywaniu codziennych wyborów, doradzimy ci jak żyć w zgodzie z hasłem WP Kobieta: "Jestem, jaka chcę być”. Więcej przeczytasz tutaj.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (28)