Bez zbędnych ozdób
W czasie wojny bomba spowodowała obsunięcie fundamentów domu na Żoliborzu. Następna bomba to jego kompletna przebudowa...
21.02.2006 | aktual.: 07.03.2006 08:07
Gospodarze odziedziczyli przedwojenny szeregowiec na Żoliborzu. Zamierzali zamieszkać w nim we dwójkę plus pies. Dorosłe dzieci i przyjaciele w opcji gościnnej. Wśród przyjaciół – na szczęście – znajdował się architekt, Wojciech Hermanowicz, partner pracowni MWH-Architekci. Rozmowy projektowe i prace budowlane toczyły się więc w koleżeńskiej atmosferze. Właściciele zaakceptowali modernistyczną elewację z lat trzydziestych XX w. Wszystko inne wymagało zmian.
Z czterech zastanych kondygnacji najwyższą – dobudowaną po wojnie – przeznaczono od razu na piętro gościnne, tworząc tam w zasadzie oddzielne mieszkanie. Typowy układ pomieszczeń na parterze całkowicie zmieniono. Otwarto przestrzeń, wyznaczając jedynie podziały stref (jadalnianej, kuchennej, salonu). W efekcie okna są na przestrzał. Nawet przez prześwit w drzwiach wejściowych widać ogród na tyłach domu. Łazienkę i garderobę na odzież wierzchnią przerzucono niżej, do dawnej piwnicy. Tam też urządzono pomieszczenia gospodarcze (pralnię, suszarnię) i pokój do ćwiczeń. Przy okazji przebudowy nie obyło się bez kłopotów: wymiary w przekroju pionowym budynku nie odpowiadały rzeczywistości. To właśnie wtedy wyszła na jaw historia z bombą, która trafiła w czasie wojny w środek ogródka i – jak się okazało – spowodowała obsunięcie fundamentów. Na piętrze są sypialnia, gabinet, łazienka i garderoby. Z tego poziomu do części gościnnej prowadzą kręcone schody. Pod nimi znajduje się legowisko suki Febe.
Właścicieli i architektów łączy ewidentne powinowactwo dusz. Ich upodobania estetyczne są zgodne. Pani domu preferuje minimalizm i wnętrza monochromatyczne. Nie lubi zbędnych ozdób. Architekt też nie czuje się „dekoratorem”. Operuje bryłą i przestrzenią.
Przyklasnął więc warunkom gospodyni: żadnych dywanów, żadnych relingów, żadnych obrazów. Sam dopuszcza bowiem elementy dekoracyjne tylko wówczas, gdy kreują przestrzeń. Sięga wtedy po zupełnie nieoczekiwane środki wyrazu i materiały. Oboje zgadzają się, że najważniejsza jest jednorodność stylistyczna domu.
Może się wydawać, że wnętrze jest niezamieszkałe albo że wszystkie potrzebne do życia przedmioty schowano na czas sesji zdjęciowej. Gospodarze rzeczywiście nie lubią eksponowania bibelotów i pamiątek. Ale przedmiotów użytkowych mają tyle samo co większość ludzi.
W domu zastosowano jednak japońską koncepcję organizacji przestrzeni. Funkcję magazynową pełnią nie szafy i komody, ale ukryte w ścianach lub specjalnie stworzone schowki i wnęki. Ruchome słupy oddzielające jadalnię od holu to w istocie zamaskowany kredens. Ten mebel-rzeźba projektu Wojciecha Hermanowicza, inspirowany sztachetami płotu, mieści całą zastawę stołową. Podobnym rozwiązaniem jest mebel imitujący schodki, na sprzęt kuchenny i odkurzacz. Z kolei czarny rower marki Kettler, z rozmysłem ustawiony właśnie w holu, sprawdza się jako podręczny wieszak.
Bambus zawieszony w jadalni jest już li tylko dekoracją. W tym miejscu miał zawisnąć obraz (tu pani domu się ugięła). Wybrano kolorowy relief. Suka Febe przyjęła go jednak z nadmiernym aplauzem – z jej punktu widzenia stanowił zbiór atrakcyjnych piłeczek do zabawy. Po pierwszej psiej próbie demontażu zastąpiono obraz bambusem – za długim do aportowania. A Febe w ogóle stanowi problem – ze swoją kudłatą brązową sierścią nie pasuje kolorystycznie do wnętrza. Ale Febe była pierwsza...
Tekst Zuzanna Malińska
Stylizacja Anna Tyślerowicz
Zdjęcia Rafał Lipski