Blisko ludziCzy In Vitro to dzieło szatana?

Czy In Vitro to dzieło szatana?

Zabiegi In Vitro powinny być refundowane z publicznych pieniędzy, gdyż dzięki temu będą dostępne również dla mniej zamożnych par - ogłosił premier Donald Tusk. Przy okazji tej deklaracji na nowo rozgorzała tocząca się od lat dyskusja na temat zapłodnienia pozaustrojowego. Pojawiają się głosy, które porównują In Vitro do zabawy w Boga, zarzucają lekarzom manipulacje genetyczne, a rodzicom korzystającym z tej metody – próżność i chęć posiadania dziecka za wszelką cenę.

Czy In Vitro to dzieło szatana?
Źródło zdjęć: © sxc.hu

27.11.2008 | aktual.: 30.05.2010 23:28

Zabiegi In Vitro powinny być refundowane z publicznych pieniędzy, gdyż dzięki temu będą dostępne również dla mniej zamożnych par - ogłosił premier Donald Tusk przedstawiając wstępne założenia tak zwanej ustawy bioetycznej. Przy okazji tej deklaracji na nowo rozgorzała tocząca się od lat dyskusja na temat zapłodnienia pozaustrojowego.

W tej dyskusji z jednej strony padają argumenty, że bezpłodność stała się chorobą społeczną, a In Vitro jest czasem jedynym sposobem na pokonanie choroby. Z drugiej strony pojawiają się jednak głosy, które porównują In Vitro do zabawy w Boga, zarzucają lekarzom manipulacje genetyczne, a rodzicom korzystającym z tej metody – próżność i chęć posiadania dziecka za wszelką cenę.

Historia techniki in vitro sięga lat 70. XX w. Pierwszego skutecznego zapłodnienia pozaustrojowego dokonali angielscy uczeni, którzy doprowadzili do powstania embrionu" w probówce" (in vitro) i jego wszczepienia i zagnieżdżenia w macicy kobiety. Tym sposobem 25 lipca 1978 r. urodziła się Louise Brown. W tym roku kobieta skończyła więc trzydzieści lat. Jest zdrowa zarówno na ciele jak i na umyśle. I raczej nie dręczy jej to, że do jej poczęcia użyto „szatańskich metod”. Od chwili opracowania metody IVF narodziło się dzięki niej tysiące dzieci. Czemu więc nadal uważana jest za kontrowersyjną?

Jednym z argumentów najczęściej podnoszonych przez przeciwników metody zapłodnienia pozaustrojowego, jest aspekt duchowy całego procesu. Powołują się oni przy tym na przygotowaną przez Kongregację Nauki i Wiary „Instrukcję o szacunku dla rodzącego się życia ludzkiego i o godności jego przekazywania", zwaną również "Donum vitae" - "Dar życia". Dokument ten zawiera stwierdzenie, że nowe życie winno być owocem aktu miłości małżonków - rodziców, a nie wynikiem skomplikowanych technik laboratoryjnych. Odwołuje się również do pojęcia godności człowieka i godności przekazywania ludzkiego życia.

Można by zatem sądzić, że zdaniem Kościoła „akt miłości małżonków” sprowadza się wyłącznie do terenu małżeńskiej sypialni. Natomiast wspólna walka o dziecko, o możliwość jego urodzenia i wychowania, walka pełna poświęceń, wyrzeczeń, zwątpienia, łez, ale również radości, jeśli zakończy się szczęśliwie – takim aktem miłości małżonków nie jest. Jest natomiast dowodem samolubności i pychy. A technika In Vitro, w przypadku której cała uwaga rodziców od początku do końca zogniskowana jest na akcie poczęcia, jest mniej godnym sposobem przekazywania życia, niż np. gwałt, albo całkowicie nieodpowiedzialna, przypadkowa „wpadka”.

Przeciwnicy metody IVF zapominają jednak, że dzieci przychodzące na świat z pomocą technik laboratoryjnych, są prawdopodobnie potomstwem najbardziej wyczekanym, wymarzonym i kochanym od pierwszych chwil istnienia. To właśnie w tym przypadku ten „akt miłości małżonków” wyraża się najpełniej, najbardziej świadomie.

A przy tym po In Vitro nie sięga się przecież dla zachcianki. Nie z nudów, ani nie po to, by wybierać czy dziecko będzie miało zielone, czy niebieskie oczy. Biorąc pod uwagę wysoki koszt całej operacji, wielość wyrzeczeń, jakie czeka oboje przyszłych rodziców, a także niewysoką skuteczność tej metody – decydują się na nią ludzie naprawdę zdesperowani. Ci, którym nie pomogły inne, mniej inwazyjne metody.

Można również pójść krok dalej i postawić pytanie: czy stosowanie technik laboratoryjnych i osiągnięć nowoczesnej medycyny zawsze jest złe? Czy wobec tego nie powinno się zakazać stosowania tych technik również w innych przypadkach – np. do zwalczania raka, albo sztucznego podtrzymywania procesów życiowych u osób w stanie śmierci klinicznej? Bardzo często zapomina się w całej dyskusji również o tym, kogo dotyka problem bezpłodności. Obecnie jest to głównie przypadłość męskiej części populacji. Co czwarty mężczyzna na świecie ma problemy tej natury. A zatem, wbrew powszechnej opinii laików, bezpłodność nie wynika z emancypacji kobiet, z tego, że skupiają się na karierze zawodowej odkładając rodzenie dzieci na później. W przypadku męskiej bezpłodności zupełnie nieskuteczna okazuje się również proponowana i akceptowana, a wręcz reklamowana przez Kościół jako remedium doskonałe, metoda tzw. naprotechnologii.

Kolejnym argumentem „Przeciw” IVF jest sytuacja wewnętrzna kobiety, która kilkanaście razy musi poddawać się kolejnym procedurom medycznym, kilkanaście razy budzone są jej nadzieje i kilkanaście razy przeżywa rozczarowanie. Owszem, nie sposób się z tym nie zgodzić, znowu jednak istnieje druga strona medalu: śmiało można założyć, że osoby decydujące się na tę metodę przeżywały rozczarowania już wcześniej. A przy tym In Vitro daje jednak nie tylko nadzieję, ale też wielokrotnie potwierdzoną sukcesem, realną szansę na uzyskanie potomstwa. Kolejnym ważnym argumentem przeciwników IVF jest to, że metoda ta niesie za sobą tzw. nadprodukcję embrionów. Embriony te, wykreowane z pomocą technologii, są ich zdaniem wystawione na wielkie ryzyko. Mogą bowiem obumrzeć, albo zostać celowo zniszczone. Argument ten byłby faktycznie kluczowy, gdyby znów nie opierał się na niepełnej wiedzy na temat technik stosowanych w klinikach leczenia bezpłodności.

Po pierwsze bowiem, co się tyczy przechowywania zamrożonych nadliczbowych embrionów - ich los wcale nie jest wątpliwy. Na przechowywanie decydują się całkowicie świadomie ci rodzice, którzy w przyszłości chcą urodzić kolejne dzieci. Embriony – zaczątki ludzkiego życia – nie zostaną zatem pozostawione samym sobie, ani tym bardziej zabite. Każda klinika In Vitro sporządza ze swoimi pacjentami umowę, w której los nadliczbowych embrionów zostaje jasno sprecyzowany: te nadliczbowe, które nie zostaną wykorzystane w zabiegu, albo będą przechowywane w celu wykorzystania w przyszłości, albo - jeśli rodzice nie zechcą ich wykorzystać - trafią do tzw. „banku zarodków”. Z banku tego korzysta się w przypadku pacjentek całkowicie niezdolnych do produkcji własnego jajeczka. A zatem w „najgorszym” przypadku embriony czeka adopcja, w dodatku przez osoby z utęsknieniem wyczekujące potomstwa.

Po drugie, przed przystąpieniem do zabiegu, rodzice w konsultacji z lekarzem mają możliwość podjęcia decyzji dotyczącej ilości komórek jajowych, które zostaną wykorzystane do produkcji zarodków. Mogą zatem świadomie zdecydować się na użycie tylko jednej lub dwóch komórek. Muszą jednak mieć świadomość, że obniża to szanse na uzyskanie zarodków. Po prostu proces połączenia komórki jajowej z plemnikiem nie zawsze kończy się powodzeniem. A wtedy cały kosztowny proces przygotowań do zabiegu trzeba przeprowadzić kolejny raz od początku. To właśnie dlatego lekarze sugerują, aby wykorzystać jednorazowo wszystkie uzyskane od kobiety jajeczka, których zazwyczaj jest ok. dziesięciu.

Warto przy tym przypomnieć, że w naturalnym cyklu również dochodzi do obumierania embrionów. Bardzo często zdarza się, że dochodzi do zapłodnienia, ale rozwijająca się komórka po prostu nie zagnieżdża się w macicy i zostaje wydalona z organizmu. Wtedy kobieta nawet nie zdaje sobie sprawy, że przez chwilę nosiła w sobie życie. Trudno jednak nazwać taką sytuację „aborcją”. W dyskusji o IVF bardzo często pojawia się jeszcze jeden argument, który zwykli podnosić przeciwnicy tej metody: domy dziecka pełne są dzieci, które pragną miłości. Tak więc samolubne i kosztowne In Vitro powinno się zastąpić adopcją. No cóż - łatwo jest wydawać tego typu sądy osobom, które same nie stanęły przed takim wyborem. Gdyby jednak zaproponować tym gorącym orędownikom ratowania sierot, aby zanim postarają się o własne dziecko, adoptowali przynajmniej jedno z tych, które tego potrzebują - na pewno by się oburzyli. Dlaczego? Po co? Przecież ja mogę mieć własne!

Jak więc traktować osoby, które podjęły decyzję o poddaniu się metodzie IVF? Czy są to ludzie samolubni, próżni i odrzucający nakazy religijne, czy tacy, którzy są gotowi poświęcić swoje zdrowie i majątek w imię wyższej wartości, jaką jest rodzina? Czy umieścić ich wśród walczących po stronie życia, czy po stronie śmierci? To trudny dylemat. Najgorzej jednak jeśli oddzieli się przy okazji Wiarę, od Nadziei i Miłości. Bo powstałą przepaść bardzo ciężko będzie potem zasypać.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (0)