"Dziewczyny ślimaki" nie w smak szefom. Jest ich coraz więcej
Nastawiona na sukces "girlboss" odchodzi do lamusa. W pokoleniu Z jej miejsce coraz częściej zajmuje "snail girl". - Dla naszego zdrowia bez porównania lepsze jest bycie pracownikiem wystarczająco dobrym niż zbieranie orderów pracownika miesiąca kosztem własnego zdrowia - ocenia ten trend Angelika Szelągowska-Mironiuk, psycholożka i psychoterapeutka.
23.10.2023 | aktual.: 20.12.2023 08:56
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Julia ma 25 lat. Mieszka w Warszawie i pracuje w jednej z agencji marketingowych. Lubi swoją pracę. Zaczęła ją dwa lata temu, pod koniec studiów. - Na stażu byli ze mnie zadowoleni, ja też, więc kiedy zaoferowali mi kolejną umowę, zostałam - opowiada. Pytana o zalety, wymienia konkurencyjne zarobki, zgrany zespół i sympatyczną szefową. Poza tym czuje, że dużo się uczy – projekty są ciekawe, co więcej, dotyczą przede wszystkim branży modowej, którą Julia interesuje się od lat. - Ale tak naprawdę największym plusem jest to, że o 17:00 mogę zamknąć laptopa i nie myśleć o zadaniach do 9:00 następnego dnia - przyznaje.
Oczywiście mogłaby robić nadgodziny i angażować się bardziej, kończyć prezentacje dla klientów po godzinach czy myśleć w domu nad ważną kampanią albo zastanawiać się, jak podgonić wyniki. Nie ma jednak zamiaru tego robić. - Szefowa ani nikt z zespołu nie ma do mnie uwag. Po prostu zajmuję się swoimi zadaniami wtedy, kiedy jest na nie czas – wzrusza ramionami.
- Muszę tego mocno pilnować. Na przykład pracę kreatywną, koncepcyjną łatwo zepchnąć do domu. W biurze, w ferworze maili, spotkań i różnych drobiazgów na już, trudno się czasem wyłączyć na godzinę albo dwie i pomyśleć, poszukać inspiracji, zrobić research. Ale to też praca. A ja po godzinach chcę zajmować się tylko sobą, moimi bliskimi, relaksem i hobby - podkreśla.
"Snail girl" to nowy trend "zetek"
Julia to jedna z przedstawicielek pokolenia Z, którą zachodni dziennikarze mogliby zakwalifikować jako "snail girl" (tłum. dziewczyna-ślimak - przyp. red.). Trend opisano już na łamach "Forbesa", "Bussines Insider" czy "The Economic Times", a terminu jako pierwsza użyła projektantka mody Sienna Ludbey w felietonie dla australijskiego magazynu "Fashion Journal".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ludbey przyznała, że długo odczuwała ciągłą presję, aby "być postrzeganą jako osoba odnosząca sukcesy" i zawsze sprawiała wrażenie zapracowanej i zajętej. Jej perspektywa zmieniła się wraz z pandemią, kiedy zaczęła przedkładać wolniejsze życie nad przepracowanie. "Moja wewnętrzna »girlboss« (szefowa – przyp. red.) nie żyje, rozpoczęła się moja era »snail girl«" - podsumowała.
Nie musi dotyczyć on wyłącznie kobiet - jednak to właśnie opozycja do ambitnej, rozpędzonej i odnoszącej sukcesy "girlboss" najlepiej określa, kim jest "snail girl". "W ostatnich latach tożsamość »girlboss« została wystawiona na próbę, ponieważ młodzi ludzie coraz częściej doświadczają wypalenia zawodowego i zastanawiają się, czy poświęcenie życia na rzecz sukcesu w pracy ma sens" - czytamy w "Business Insider".
Nowa moda "zetek" - podobnie jak "quiet quitting" (ciche odchodzenie - przyp. red.) czy "bare minimum Monday" (poniedziałkowe minimum - przyp. red.) - kładzie nacisk na styl życia, w którym ceni się przede wszystkim spokój, szczęście i troskę o siebie. Jego przedstawicielki nie chcą i nie mogą pozwolić sobie na zrezygnowanie z pracy. Ale wycofanie się z pędu po jak najwyższe stanowisko czy z kolejnych nadgodzin - jak najbardziej. Zamiast tego stawiają na spokojne wykonywane obowiązków.
"Praca nie musi być najważniejszym elementem naszego życia"
- Właściwie u większości pacjentów, z którymi spotykam się w poradni prywatnej, pojawia się w którymś momencie element przemęczenia pracą - komentuje Angelika Szelągowska-Mironiuk, psycholożka i psychoterapeutka. - Pamiętam pacjentkę, która miała wysoki poziom lęku o swoje zdrowie – dawniej nazywano to hipochondrią. Kobieta była niemal pewna, że cierpi na jakąś poważną chorobę, ale okazało się, że to oznaki wycieńczenia pracą po ponad 12 godzin, którego organizm nie mógł już wytrzymać.
Jak ekspertka ocenia "snail girl"? - Każdy trend - jeśli można to zjawisko tak nazwać - który polega na dbaniu o swoje zdrowie, uważności na swoje potrzeby i mądrej trosce o ciało, odbieram jako coś pozytywnego. Sukcesy w pracy oczywiście mogą być źródłem satysfakcji, a należyte wykonywanie swoich obowiązków jest kwestią etyki i odpowiedzialności, jednak praca ponad siły to przejaw autodestrukcji, który kapitalistyczna kultura każe nam niestety postrzegać jako siłę. Prawdziwą siłą jest natomiast niekrzywdzenie siebie i wyznaczanie granic. Praca nie musi być najważniejszym elementem naszego życia - dla wielu z nas kluczowe są relacje, pasje czy duchowość - komentuje psychoterapeutka.
"Nie zależy mi na karierze"
Przekonała się o tym również Olga. 26-latka pracuje w korporacji. - Bywa, że menadżer oczekuje, że będę siedzieć w biurze od świtu do zmierzchu. A moim zdaniem to jest absolutny wyjątek, zarezerwowany tylko na sytuacje "pożaru" - zastrzega.
Olga, podobnie jak Julia, ceni sobie oddzielanie pracy od życia prywatnego grubą kreską. - Dla mnie ważne jest znalezienie czasu na spacery z psem, spotkania z przyjaciółmi czy jogę, którą uwielbiam. Chcę też wypić rano kawę i zjeść śniadanie bez stresu przed dniem w pracy - mówi i przyznaje otwarcie: - Nie zależy mi na karierze. Nie zrozum mnie źle, nie chodzi o to, żeby w ogóle nie pracować albo robić to byle jak. Ja po prostu chcę wykonać swoje obowiązki i po ośmiu godzinach zająć się innymi sprawami. Nie mam potrzeby zajeżdżania się, żeby wyszarpać kolejne stanowisko w korporacji.
Pytana o większe zarobki związane z awansem, nadal nie jest przekonana. - Oczywiście, większe zarobki to ogromny plus. Ale razem z tym idzie dużo większa odpowiedzialność, stres, brak czasu dla siebie i innych. Coś za coś, niektórzy się na to zdecydują, ale ja tego nie chcę. To nie jest warte dodatkowych pieniędzy - odpowiada.
Sama pomysłodawczyni terminu przyznała, że pomysł zmniejszenia obrotów w pracy zawdzięcza "przywilejowi finansowemu" i rozumie, że nie będzie to dotyczyło każdego. Ludbey wyjaśnia jednak, że "każdy może być trochę »snail girl«, nie zatrzymując przy tym przepływu pieniędzy" - czytamy w "The Economic Times". Kluczowe jest wyznaczanie granicy między życiem prywatnym a zawodowym.
Czytaj także: Cierpią studentki. "Wyjście do sklepu mnie przerastało"
Psycholożka: To chroni przed wypaleniem zawodowym
- Ryzykiem związanym z byciem "snail girl", czy w ogóle osobą, która nie dąży do sukcesów za wszelką cenę, jest oczywiście to, że nasi szefowie nie będą tym zachwyceni – w polskiej kulturze pracy powszechne jest wymaganie, aby pracownik był zawsze zaangażowany i dyspozycyjny. Jednak dla naszego zdrowia bez porównania lepsze jest bycie pracownikiem wystarczająco dobrym niż zbieranie orderów pracownika miesiąca kosztem własnego zdrowia – kwituje Angelika Szelągowska-Mironiuk.
Jak podkreśla psycholożka, w długoterminowej perspektywie również pracodawcy opłaca się to, by pracownik miał przestrzeń na relaks i życie prywatne. - To chroni przed wypaleniem zawodowym, które po pewnym czasie negatywnie wpływa na wykonywanie obowiązków. Chciałabym, aby kultura odpoczynku i przestrzeganie praw pracowniczych nie zostały sprowadzone tylko do określonego trendu, ale stały się codziennością osób pracujących w Polsce – dodaje.
Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl