Edward Redliński - Telefrenia

Każda nowa powieść Edwarda Redlińskiego jest wydarzeniem. W "Telefrenii" pisarz zabrał się za krytykę III, a może już nawet IV Rzeczypospolitej. Pokazuje, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od mediów papierowych i elektronicznych.

Edward Redliński - Telefrenia
Źródło zdjęć: © WP.PL

31.01.2006 | aktual.: 03.04.2018 14:44

Być może są jeszcze czytelnicy, którzy Edwarda Redlińskiego kojarzą wyłącznie z literaturą "interwencyjno-satyryczną", opisującą przemiany obyczajowe w polskiej wsi. Oczywiście, tak wspaniałe (i znakomicie sfilmowane) utwory, jak "Konopielka" czy "Awans", nie znikną z kanonu polskiej powieści czasów PRL-u. Jednak ich autor pisze od lat książki daleko wybiegające poza polskie bezdroża i tym samym ostrym piórem obnaża wszelkie słabości i śmieszności naszego życia społecznego. Po etapie rozliczeń z rodzimą amerykańską emigracją teraz Redliński zabrał się za krytykę III (a może już IV?) Rzeczpospolitej.

Jego najnowsza powieść, "Telefrenia", jest druzgocącą satyrą na wszechwładzę mediów w naszym życiu. Chodzi zresztą nie tylko o zbiorową namiętność, jaką wywołuje telewizja, wraz z jej sitcomami i big-brotherami, ale także - a może przede wszystkim? - o wpływ, jaki na nasze postrzeganie świata mają kolorowe plotkarskie magazyny. Owszem - temat może się wydać oklepany. Przecież o destrukcyjnej sile oddziaływania srebrnego ekranu, a także manipulacjach prasy, powstała cała masa filmów i książek. Telemaniacy, bezkrytycznie spijający papkę informacyjną z mediów, zostali opisani niemal tak samo dokładnie, jak seryjni mordercy czy kobiety lekkich obyczajów. Ale przecież w literaturze nie chodzi o to, by podejmować temat po raz pierwszy, przed innymi, jakby chodziło o sprzedawanie "newsa". Rzecz w tym, aby atrakcyjnie, żywym i dowcipnym językiem, opowiedzieć ciekawą historię. A w tej robocie niezrównanym mistrzem jest Rediński. Wspaniały obserwator, ba, wręcz psycholog, pisarz, który balansując na krawędzi banału,
nie przekracza linii, oddzielającej dobrą prozę od kiepskiej - a to jest nie lada sztuką. Bohaterem "Telefrenii" (i jej narratorem) jest inżynier, pełniący ważną społecznie funkcję sprzedawcy gazet w kiosku. Owo upokorzenie jest jednak dla niego źródłem wiedzy o świecie, ze szczególnym uwzględnieniem życia gwiazd telewizyjnych - ma nieograniczony dostęp do wszelkich magazynów typu: "Kulisy Sławy" czy "Życie od Tyłu". Dlatego jest na bieżąco z problemami znanych i lubianych, którzy wprawdzie muszą uprawiać grupowy seks i clubbing, bo taki jest wymóg towarzyski, ale najchętniej zaszyliby się z rodziną w jakimś małym wiejskim domku. Kiedy syn bohatera, Czarl, wda się w romans z podstarzałą gwiazdką telewizyjną, inżynier od razu zdobędzie pełne dossier na jej temat.

Ale te nasze nowe gwiazdy nie robią na narratorze żadnego wrażenia - on czterdzieści lat wcześniej oddał swe serce wiecznie pięknej Catherine Deneuve i pozostaje wierny temu uczuciu. Wystarczyła jedna wizyta w kinie, aby raz na zawsze przekreślić szanse innych kobiet. Wprawdzie książka opowiada - tak przynajmniej wynikałoby z tytułu - o chorobie nałogowego oglądania telewizji, ale pokazuje też wpływ kina na nasze emocje. Przecież fakt zakochania się w ruchomym obrazie, zobaczonym w kinie, również jest objawem choroby, dla której telewizja stała się kolejną pożywką, sprzyjającym środowiskiem wykluwania wirusa.

Żona, z którą spłodzil Czarla, także nie była wolna od nałogu - jej królewiczem z bajki był Daniel Olbrychski, czy raczej Andrzej Kmicic z "Potopu", przy którym bohater "Telefrenii" nie miał wielkich szans. Owszem, mógł zdobyć tę kobietę, ale nie jej miłość. Było to więc raczej małżeństwo z konieczności niż z wielkiego uczucia. Zresztą, zakończyło się rozwodem.

Narrator, choć wie o współczesności więcej niż jego rówieśnicy, nie czuje się w niej dobrze. Stroni od rozrywek, omija szerokim łukiem kobiety, które mogłyby jeszcze być chętne na przygodę ze starszym panem. Zatroskany syn stara się wyrwać go z tego marazmu, posuwając się nawet do sprowadzenia mu prostytutki. Rzecz w tym, że Czarl w swej apoteozie hedonizmu też jest mało wiarygodny. Jego świat to po pierwsze telewizja (dla której pracuje, ale którą przede wszystkim nieustannie ogląda), po drugie zaś plotkarskie pisemka. To one stanowią dla niego punkt wszelkiego odniesienia, tym bardziej że sam bywa ich bohaterem - występuje w rankingu "drwali", czyli facetów o wysokiej atrakcyjności seksualnej.

I ojciec, i syn żyją w świecie iluzji, z tą jedynie różnicą, że narrator ma świadomość miejsca, w którym się znajduje. Czarl dramatycznie go poszukuje, krzycząc na pustyni elektronicznych mediów.

"Telefrenia", napisana jako monolog, doskonale nadaje się do teatralnej adaptacji. Jeśli jakiś teatr podejmie ten pomysł, bardzo bym chciał dostać dwie wejściówki na spektakl. Dla mnie i dla syna. Niech się chłopak uczy na błędach bohaterów "Telefrenii".

Artur Górski

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (0)